Obserwuj nas

Ekstraklasa

„Męczenie buły” w hicie Ekstraklasy [KOMENTARZ ZE STADIONU]

„Dzięki Bogu, że ten mecz się skończył” – w zasadzie takiego samego zdania mogli użyć kibice obu zespołów po meczu Legii Warszawa z Rakowem Częstochowa. Miał być hit 8. kolejki PKO Ekstraklasy, a nawet Prezes Rakowa Piotr Obidziński mówił o „klasyku”, a wyszło… No cóż… Po przerwie na reprezentację wielu zapowiadało, że zespół ze stolicy podtrzyma formę ze starcia z Motorem Lublin. Tymczasem związany z Warszawą Marek Papszun pokazał, że wystarczy tylko jeden celny strzał, aby wyjechać z Łazienkowskiej 3 z kompletem punktów. Co zawiodło w zespole Goncalo Feio? Jak Papszun doprowadził do kolejnego zwycięstwa w Warszawie? Gdzie leży problem warszawskiego zespołu? Zapraszam na cykl „Komentarz ze stadionu”.

 

Złoty strzał Jeana Carlosa

5 strzałów celnych przez dziewięćdziesiąt minut. Słownie: PIĘĆ. Przez półtorej godziny w hicie 8. kolejki PKO BP Ekstraklasy, drużyny grające o najwyższe cele w Polsce oddały tylko pięć celnych strzałów. Mam nadzieję, że w tym momencie łapiecie się za głowę, ponieważ podobny ruch uczyniłem, gdy sędzia Jarosław Przybył zakończył spotkanie przy Łazienkowskiej. Jednak wiadomo, że w futbolu nie liczą się strzały celne, a gole. Tych goli więcej w niedzielny wieczór strzelił zespół Rakowa Częstochowa. I wcale nie oddał wszystkich celnych strzałów w tym meczu. Wystarczyło tylko jedno, aby trener gości Marek Papszun po raz kolejny cieszył się z wygranej przy Łazienkowskiej. Bohaterem zespołu z Częstochowy nie okazał się żaden z nowych nabytków, a Jean Carlos. Brazylijczyk świetnie wykorzystał niefrasobliwość defensywy gospodarzy i wpisał się na listę strzelców.

https://twitter.com/CANALPLUS_SPORT/status/1835353999848988778

Czy dało się uniknąć straty bramki? Oczywiście, że tak. Jeden wielki natłok zdarzeń, który wywołał efekt kuli śnieżnej. Ta przerodziła się w lawinę. Paweł Wszołek nie prezentuje w tym sezonie formy na poziomie Legii Warszawa. Również w niedzielny wieczór brakowało pewności siebie oraz przede wszystkim wejścia w mecz przez byłego kadrowicza. W sytuacji bramkowej zdecydowanie za łatwo dał zagrać Ameyaowi piłkę, która już praktycznie wychodziła za linię końcową. No właśnie „praktycznie”. Detale w dzisiejszym futbolu decydują czasami o wyniku całego spotkania. I tak było w tym przypadku. Czasami mam wrażenie, że Paweł Wszołek zbyt lekceważąco podchodzi do teoretycznie „łatwych piłek”, a finalnie jego brak koncentracji, tak jak w meczu z Rakowem, kosztuje zespół ze stolicy komplet punktów.

***

Oliwy do ognia dodał również Kacper Tobiasz, który swoim ruchem do piłki dał do myślenia Wszołkowi. Golkiper Legii Warszawa zawahał się przy wyjściu do górnej piłki, a sam Wszołek mógł pomyśleć, iż idzie on do samego końca, aby wypiąstkować futbolówkę. Jednak młody bramkarz warszawskiego zespołu wrócił do bramki, przez co wprowadziło to nieco chaosu w szykach obronnych gospodarzy. Dalej to już sam Kochergin by nigdy nie przypuszczał, że przy kiksie, oddając strzał idealnie wyłoży piłkę swojemu partnerowi. To był świetny przykład tego, iż rywale mają to, czego Legii Warszawa brakuje w takich „hitach” PKO Ekstraklasy. Wykorzystują oni najmniejsze błędy przeciwników lub tak jak w tym przypadku – prezenty od losu.

Taktycznie zjedzona Legia przez maszynę z Częstochowy

„Drużyna lepsza przegrała dzisiejsze spotkanie” – tak na konferencji pomeczowej mówił trener Legii Warszawa, Goncalo Feio. Portugalczyk nie żartował, choć wśród dziennikarzy obecnych na sali pojawiło się lekkie zdziwienie i drobny uśmiech na twarzy. Czy Legia Warszawa była lepszym zespołem w niedzielny wieczór? Mam ogromne wątpliwości i nie zgadzam się z tezą wygłoszoną przez byłego szkoleniowca Motoru Lublin. Ładnie za to opisał sytuację trener gości Marek Papszun, również na tej samej konferencji – „Legia grała bardzo nerwowo, a my graliśmy nerwowo”. Tutaj nic tylko zdjąć czapkę i podać dłoń menadżerowi Rakowa Częstochowa.

– Mecz nie był ładny dla oka – był taktyczny i zamknięty. Mecz do jednej bramki – taki był. Drużyna, która stworzyła więcej sytuacji przegrała. Dopuściliśmy przeciwnika do kuriozalnej sytuacji, po której doszło do jedynego celnego strzału. Dzięki zmianom my stworzyliśmy jedną dużą sytuację, której nie wykorzystaliśmy. W tej fazie sezonu przegrywać 1 czy 2 to nie jest wielka różnica. Mecz był bardzo zamknięty, gdzie przeciwnik opierał grę o presję i agresje. Siłą rzeczy, w taki meczu nie będzie płynności. Jeśli nie jesteście zadowoleni z wrażenia artystycznego tego meczu, to trzeba zrozumieć, dlaczego tak jest. Mecz był zrywany, dlatego ocena piłkarska tego meczu pewnie jest słaba. Dzisiaj lepsza drużyna przegrała, ale taka jest piłka. Dzisiaj lepszą drużyną była Legia. – mówił po meczu Goncalo Feio.

***

W wielu sytuacjach było widać ogromną nerwowość w ruchach niektórych zawodników Legii Warszawa. Zwłaszcza, gdy Raków stosował podwójny doskok na własnej połowie do danego zawodnika. Również ciśnienia nie wytrzymywali środkowi pomocnicy gospodarzy, ponieważ przy wysokim pressingu nie byli oni w stanie dać opcji rozegrania od stoperów. W wyniku takiej sytuacji boiskowej środkowi obrońcy byli zmuszeni wykonywać dłuższe zagrania w kierunku napastników, gdzie fantastycznie z Nsame poradził sobie tego dnia Milan Rundić.

***

Patrząc dalej na statystyki (źródło: flashscore.pl) posiadanie piłki Legia miała na poziomie 60%, a z kolei Raków Częstochowa nie wykonał żadnego rzutu rożnego w niedzielny wieczór. Żadna z tych liczb nie przełożyła się pozytywnie, ani negatywnie na dany zespół. Pomimo tego, że gospodarze częściej byli przy piłce nie miało to przełożenia na wynik. Raków tego dnia świetnie czytał wszelkie taktyczne „niespodzianki” zespołu Goncalo Feio. Dawid Szwarga oraz Marek Papszun raz po raz dawali sygnały, kiedy były mistrz Polski ma stosować wysoki pressing, a kiedy grać już na własnej połowie agresywnym doskokiem. Legia miała ogromny problem z rozgrywaniem piłki w ataku pozycyjnym. Właściwie to była „woda na młyn” dla gości, gdy gospodarze częściej operowali futbolówką niż oni. Nie było żadnego elementu zaskoczenia ze strony Legionistów, gry na jeden kontakt, przyspieszenia akcji podaniem przed dwie linie. Tego, co mogliśmy oglądać nieraz przy Łazienkowskiej.

Legia nie ma pomysłu na grę kiedy posiada dłużej futbolówkę przy nodze, a gdy nie ma pomysłu, ogranicza się wtedy do wejścia Tomasa Pekharta na boisko i posyłanie piłek „na ślepo” w pole karne rywala. Może coś wpadnie, może od kogoś się odbije, a może ktoś strzeli samobója. Za dużo znaków zapytania, jak na klub, który chce powalczyć w tym sezonie o mistrzostwo Polski. Wiele również w ostatnim czasie zależało od dyspozycji Bartosza Kapustki, czy Luquinhasa. Od dłuższego czasu to właśnie „Kapi” ciągnął grę Legii, lecz w tym spotkaniu po prostu nie był to jego dzień. Normalna sprawa dla piłkarza, że zdarzy mu się gorsze spotkanie. Jednak w takim klubie jak Legia  wynik meczu nie może zależeć od dyspozycji jednego piłkarza. W takim razie wniosek jest taki, że kadra nie jest na tyle jakościowa, aby podtrzymywać stale wysoki poziom gry. Nawet, gdy jednostka zaliczy gorszy występ.

 

Gdzie leży problem? Jak zwykle… po środku.

Pierwszy wrześniowy egzamin Goncalo Feio i Legii Warszawa został oblany. Przed zespołem z Warszawy wyjazd do Szczecina, który patrząc historycznie, do najłatwiejszych nigdy nie należał. Wróćmy jednak na chwilę ponownie do niedzielnego kitu, bo hitem nie można na pewno tego nazwać. Bardzo zawiódł. Ogromnie rozczarował. Dużo więcej oczekuje się od takich zespołów jak Raków, czy Legia. Tutaj miało iskrzyć, miało się palić na boisku, kibice oczekiwali fajerwerków, a dostali… zimne ognie? Chyba byłaby to obraza nawet dla zimnych ogni. Niemniej zespół z Częstochowy rozgryzł idealnie rywala ze stolicy i dzięki temu pnie się tabeli. „Medaliki” drugi raz z rzędu wygrywają na Łazienkowskiej 3.

***

Martwi fakt, że Legia Warszawa po raz kolejny nie potrafi sobie poradzić z rywalami z górnej części tabeli. Do tej pory grała z zespołami, które okupują dolne okolice lub środek klasyfikacji PKO Ekstraklasy. Każde z tych spotkań również nie należało do „idealnych”. Jednak, gdy na Łazienkowską przyjechał Piast Gliwice, który w tym sezonie radzi sobie bardzo dobrze, znów obnażył przed kompletem publiczności niemoc warszawskiego zespołu. Również wcale nie potrzebował on wiele. Wystarczyło pilnować się pod względem odległości między formacjami, a przepis na zwycięstwo był gotowy. Raków niemalże identycznie powtórzył plan Piasta, lecz był on zespołem bardziej intensywnym w swoich działaniach. Gdyby nie pudło Kochergina, to goście wyjeżdżaliby z Warszawy z dwubramkową zaliczką.

Przed Goncalo Feio bardzo ciężkie dni – Pogoń, Górnik, Jagiellonia. Zespoły, które cytując klasyka „tanio skóry nie sprzedadzą”. Jeśli Portugalczyk nie zmieni formacji, bądź stylu gry Legii w krótkim czasie, to naprawdę może zrobić się nieciekawie z jego przyszłością na Łazienkowskiej. Nawet awans do europejskich pucharów nie uratuje wtedy jego posady. Zdecydowanym priorytetem w stolicy jest odzyskanie za wszelką cenę mistrzostwa Polski. Jak pokazały zespoły Piasta i Rakowa, nie potrzeba dużo, aby wyjechać z Warszawy z kompletem punktów. O ile mówi się, że mistrzostwo Polski zdobywa się w Niepołomicach, czy Niecieczy, o tyle to powiedzenie ma tylko i wyłącznie rację bytu, gdy walczy się jak równy z równym z zespołami z czołówki tabeli. Takiej walki na pewno nie było w niedzielę. „Męczenie buły: nie uchodzi takiemu klubowi jak Legia Warszawa. Po prostu no nie…

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Ekstraklasa