W niedzielne popołudnie Lech Poznań mierzył się z Legią Warszawa, która za sobą miała bardzo dobrą serię spotkań bez porażki. W czwartkowy wieczór pokonała Dinamo Mińsk, lecz w Poznaniu musiała uznać wyższość gospodarzy. Zespół Nielsa Frederiksena brutalnie zweryfikował jakość piłkarską drużyny z Warszawy. Aż siedem goli mogli ujrzeć kibice zgromadzeni na stadionie przy ul. Bułgarskiej i aż pięć z nich wpadło na konto gospodarzy. Co zawiodło w drużynie Legii Warszawa? Czy wynik odzwierciedla to, co działo się na boisku? Kto powinien zrobić rachunek sumienia po meczu w Poznaniu? Zapraszam na kilka słów po niedzielnym szlagierze 15. kolejki PKO BP Ekstraklasy.
Dominacja środka pola
Od momentu zmiany ustawienia Legii Warszawa i przejścia na czwórkę obrońców z tyłu, gra warszawskiego zespołu uległa znacznej poprawie. Wraz z lepszą grą, przyszły również lepsze wyniki, szczególnie w lidze. W pucharach Legia radzi sobie bezbłędnie i jest pewna przynajmniej jednego dwumeczu na wiosnę w Lidze Konferencji UEFA. Mecz z Lechem Poznań miał jednak pokazać, w jakim miejscu jest obecnie zespół Goncalo Feio i czy po słabym początku ma jeszcze realną szansę włączyć się do walki o mistrzostwo Polski. Zwłaszcza, że w Poznaniu nastroje były iście bojowe po kompromitującym spotkaniu z Puszczą Niepołomice.
– Pięć straconych bramek pokazuje, że nie zagraliśmy na poziomie, jaki prezentowaliśmy ostatnio. Dziś przytrafiło się trochę błędów, to nie był nasz poziom. Nie byliśmy też skuteczni. Przy wyniku 2:4 szukaliśmy gola, by złapać kontakt, ale nie wykorzystaliśmy szans. Jeśli masz wynik po swojej stronie, to aspekt fizyczny nie jest aż tak ważny. Człowiek nie ma tego w głowie. Natomiast, gdy trzeba gonić, to temat fizyczności może się pojawić. Lech wyglądał lepiej indywidualnie. – powiedział po meczu asystent Goncalo Feio, Inaki Astiz. Tego dnia pełnił rolę głównego trenera warszawskiego zespołu.
***
O ile pierwsza połowa to niemalże pojedynek bokserski, z lekką przewagą Lecha Poznań, to druga część meczu w Poznaniu to istny pogrom Lecha Poznań. Moim zdaniem kluczowym elementem, który zdominował Legię Warszawa było opanowanie środka pola przez tercet Murawski, Kozubal, Sousa. Tam właściwie wszystko grało jak należy, cały mechanizm, a właściwie serce Lecha było doskonale naoliwione. Schodzącego niżej Marca Guala, czy wchodzącego wyżej Bartosza Kapustkę doskonale neutralizował Radosław Murawski. Świetny tego dnia w kreacji był Antoni Kozubal, który pokazał, że jest wart grube miliony złotych. Młody pomocnik Lecha pomimo młodego wieku zagrał jak senior, który ma minimum 100 meczów na poziomie PKO Ekstraklasy.
– Jesteśmy w pierwszej rundzie, wiele meczów jeszcze przed nami. Jesteśmy świadomi, że musimy wygrać mecze, które są przed nami. Będziemy ku temu dążyć. Koniec końców trzeba cieszyć się pod koniec maja. Dzisiejszy mecz był bardzo, bardzo ważny, ale nie decydujący. Bardziej decydujący może być rewanż w Warszawie i wierzę, że będzie to inaczej wyglądać. W niektórych momentach mogliśmy zachować się lepiej, lepiej operować piłką. Koniec końców sytuacje były, kreowaliśmy je, ale nie byliśmy skuteczni. Przy szybkich atakach Lecha powinniśmy szybciej wracać do własnego pola karnego. Podkreślaliśmy przed meczem i w przerwie, że musimy na to uważać. – dodał Inaki Astiz na konferencji pomeczowej.
***
Uważam, że jedynym zawodnikiem, który spełniał swoje założenia meczowe był Bartosz Kapustka. Kapitan Legii Warszawa starał się naprawiać błędy pozostałej dwójki, lecz czasami było to po prostu niemożliwe. Odległości były zbyt duże, aby środkowy pomocnik gości mógł zareagować. Pozostała dwójka, czyli Augustyniak i Morishita, niestety przeszli obok rozpędzonego Lecha. Pomimo tego, że defensywny pomocnik zdobył bramkę z karnego, był zdecydowanie spóźniony i zbyt bierny przy akcjach bramkowych gospodarzy. Potwierdził się fakt, że Polak jest świetnym defensywnym pomocnikiem, gdy trzeba zagrać z Górnikiem Zabrze, czy GKS-em Katowice, ale gdy przyjeżdża zespół dużo lepszy piłkarsko, niestety nie nadąża za tempem spotkania. Japończyk? Jeździec bez głowy. Nie pokazał nic, co zapadłoby w pamięć kibicowi Legii.
Jakość, a nie jakoś w Poznaniu
Wynik 2:2 do przerwy dawał nadzieję Legii Warszawa, że po przerwie „coś” ruszy, że mimo potężnego wsparcia z trybun w Poznaniu, uda się wywalczyć komplet punktów i przybliżyć do czołówki. Nic z tego. Lech w drugich 45 minutach narzucił swój styl gry, a z minuty na minutę Kolejorz pokazywał, dlaczego jest aktualnie liderem PKO BP Ekstraklasy. Mikael Ishak z Afonso Sousą urządzili sobie koncert strzelecki i wbili trzy gwoździe do trumny Legii Warszawa tego wieczoru. Na szczególną uwagę zasługuję trzecia bramka strzelona przez Lecha, gdzie zawodnicy Nielsa Frederiksena koncertowo, z pierwszej piłki, rozklepali obronę gości. Bierność defensywy Legii Warszawa w tej akcji zaskoczyła najmocniej. Niemalże wszyscy stali i przyglądali się, jak piłka chodzi jak po sznurku przed polem karnym Kobylaka.
Legia chciała odpowiedzieć zmianami, lecz… no właśnie. Pierwszy do wejścia z ławki, aby gonić wynik, został oddelegowany Wojciech Urbański. Zawodnik, który ma ledwie 19 lat, a wchodzi, aby wspomóc zespół przy dwubramkowej stracie. Czy tak powinno wyglądać gonienie wyniku? Mam pewne wątpliwości. Dodatkowo po piątej bramce dla Lecha na boisku pojawili się kolejno: Pekhart (35 lat), Szczepaniak (17 lat), Celhaka (23 lata – tego dnia rozegrał 50 spotkanie. Ile wśród 50 było dobrych?) i Ziółkowski (19 lat). Czy takimi zawodnikami Legia Warszawa powinna gonić wynik? Mam ogromne wątpliwości. Dla porównania – w Lechu mogliśmy z ławki zobaczyć Hakansa, Hoticia, Jagiełłę, Szymczaka, czy Pingota. Drobna różnica względem Legii, prawda? Czyżby w Poznaniu awansowali do europejskich pucharów lub sprzedali swoje największe gwiazdy? No właśnie nie do końca…
Rachunek sumienia
Od ośmiu lat Legia Warszawa nie straciła pięciu bramek w jednym meczu. Ostatnia taka sytuacja miała miejsce podczas pamiętnego spotkania w Lidze Mistrzów z Borussią Dortmund (4:8). Tym bardziej wynik w Poznaniu robi wrażenie. Lech Poznań pokazał, że po ubiegłosezonowej porażce wyciągnął wnioski, a trener Niels Frederiksen jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Gospodarze potwierdzili tezę, iż w kadrze trzeba mieć 18-19 jakościowych zawodników, aby rywalizować o mistrzostwo Polski. Gdy patrzyło się na ławkę rezerwowych Legii, jedyną prawidłową reakcją było schowanie twarzy we własne ręce. I owszem – nie mam problemu, aby młodzież odważnie wchodziła do seniorskiego zespołu. Niech grają jak najwięcej, aby Legia mogła się pochwalić wychowankami, tak jak to robi Lech Poznań. Jeśli jednak pierwszym „wzmocnieniem” (z całym szacunkiem do Wojtka) wchodzącym z ławki, aby gonić wynik jest Wojciech Urbański, to chyba coś tu jest nie tak.
I nasuwa się pytanie – „Kto jest winny całej tej sytuacji?”. Uważam, że nie można wcale winić trenera Goncalo Feio za spotkanie w Poznaniu. Nie zbudujesz czegoś wielkiego, jeśli nie masz odpowiednich narzędzi do tego. Moim zdaniem wybory transferowe dyrektora sportowego Jacka Zielińskiego są niezrozumiałe Jeśli Goncalves oraz Nsame nie znajdują się w kadrze meczowej na jeden z najbardziej prestiżowych meczów w sezonie, a zostali sprowadzeni w ostatnim okienku transferowym, to chyba jednak coś jest nie tak. Obecna sytuacja przypomina tę za czasów dyrektora Kucharskiego oraz Czesława Michniewicza, gdzie ta dwójka w ogóle nie dogadywała pomiędzy sobą transferów do klubu. Jeśli nowi zawodnicy nie pojawiają się w kadrze na mecz i jest to decyzja trenera, to chyba nie ma pomiędzy danymi osobami mocnej więzi.
***
Mecz w Poznaniu pokazał, że Legia Warszawa ma znikome szanse na zdobycie tytułu mistrzowskiego w tym sezonie. Kolejny sezon, w którym kibice prawdopodobnie będą zawiedzeni obecną sytuacją w klubie. Będzie to czwarty sezon, w którym klub ze stolicy czeka na odzyskanie najcenniejszego tytułu w piłce nożnej w Polsce. Kadra jest krótka, jakość tego zespołu pozostawia wiele do życzenia, a ostatniego okna transferowego nie można zaliczyć do udanych. Na miejscu Dariusza Mioduskiego podziękowałbym za współpracę obecnemu dyrektorowi sportowemu i zaczął budować zespół wraz z nowym dyrektorem. Nie zwalniałbym Goncalo Feio, ponieważ widać, że Portugalczyk pomimo tego, że jest impulsywny, potrafi sprzedać swój warsztat trenerski. Nie trzyma się sztywnych ram, tylko cały czas modyfikuje i udoskonala model gry warszawskiego zespołu.
Bardzo słabo prezentuje się również bilans Legii z zespołami z góry tabeli PKO Ekstraklasy. Jeden remis z Jagiellonią Białystok i trzy porażki z Pogonią, Rakowem i Lechem. Dodatkowo przed Wojskowymi spotkanie z Cracovią na własnym stadionie. Mówi się, że Mistrzostwo wygrywa się zdobywając punkty ze słabszymi zespołami. Ma to jednak zastosowanie tylko wtedy, gdy rywalizujesz jak równy z równym z czołówką ligi. Tej rywalizacji w przypadku Legii Warszawa w tym momencie po prostu nie ma…