Nie będę pisał o samodoskonaleniu, o wierze w siebie, co góry przenosi i dokonuje cudów. Będę pisał o absurdach. A właściwie o jednym, gdzie jak widać niebo stanowi granicę. Tym wpisem wkładam kij w mrowisko. I sam jestem ciekaw waszych opinii. Dziś tematem będą wirtualne pieniądze Ruchu Chorzów.
Prasę sportową i właściwe nie tylko sportową obiegła wieść o kłopotach finansowych Ruchu Chorzów. Z dnia na dzień nad klubem zawisła groźba upadku, finansowego krachu, bo oto w klubowej kasie brakuje bagatela 18 mln złotych. Biorąc pod uwagę, że roczny zasób środków to około 20 mln, mamy skalę dramatu na pierwszym planie.
Zanim napisze o tym, jak to absurdalne zaznaczę, że obdarzam Ruch dużym szacunkiem choćby za to, jak w klubie, który ma jeden z najniższych budżetów w lidze buduje się co sezon drużynę przez duże D, często na przekór kolejnym wyprzedażom składu. Mało który klub tak odważnie stawia na młodych zawodników, a pewnie żaden mając w składzie tylu młodych chłopaków nie osiągałby tak dobrych wyników. Nazwiska? Proszę – Stępiński, Mazek, Lipski czy Helik. Wcześniej Starzyński, Sadlok… Mało? Zaręczam, że każdy klub w Ekstraklasie chciałby u siebie minimum dwóch z tej listy u siebie.
Wirtualne pieniądze Ruchu Chorzów.
Absurd goni absurd… Okazuje się, że możesz grać w lidze mając wirtualne pieniądze, a jak najbardziej realne problemy. Monopoly… Wirtualna waluta, wirtualna zabawa. Możesz wyciągać ręce co jakiś czas do prezydenta miasta i stosować emocjonalny terror. Prezydent się zazwyczaj ugnie bo słupki sondażowe to ważna rzecz… Uginają się wszak co jakiś czas w Kielcach, to czemu nie w Chorzowie?
Przez puste klubowe kasy z piłkarskiego widnokręgu znikają kolejne firmy – ŁKS, Widzew, Polonia Bytom, Polonia Warszawa, na długo Pogoń Szczecin. Za chwilę nie będzie być może Ruchu, Górnika Zabrze. Nie trzeba mieć wiele wyobraźni, żeby widzieć przyszłość w ciemnych barwach dla Śląska czy Korony.
Gwoździem do trumny jest zazwyczaj spadek z ligi. Wysycha najważniejsze źródełko – pieniądze z praw telewizyjnych. W pierwszej lidze można powiedzieć, że ich nie ma. Drobne na przysłowiowe waciki.
Jak popatrzymy ile klubów wróciło do Ekstraklasy po spadku nie ma wątpliwości, że to często koniec. OK, powiecie Górnik Łęczna, Zagłębie Lubin. Tylko ze te kluby mają jeden wspólny mianownik – sponsor z branży wydobywczej.
Kluby z problemami zostawione same sobie.
Absurdalne jest to, że nasze kluby w kłopotach są zawsze same. Anglicy wspierają systemowo kluby spadające z ligi, powroty z zaplecza są raczej regułą, niż wyjątkiem od niej. Rzut oka na Hiszpanię pokazuje, że tamtejsza liga również pochyla się nad losem klubów w finansowych tarapatach. Ma ona zdecydowanie patologiczny procent klubów skrajnie zadłużonych z zarządem komisarycznym.
Nasze kluby są same. Rozpaczliwie same. Środki typu zakaz transferów jest dla nich bardziej karą niż środkiem naprawczym. Przykład Ruchu pokazuje jednak, że nawet uzdrowienie finansów niewiele zmienia. Zawsze zostaje bagaż przeszłości. A z tym cały proces licencyjny jest fikcją.
Kluby nie mogą być cyklicznie reanimowane kroplówką z miejskiej kasy. Robimy transfuzje trupom. Uporczywa terapia. Nic nie wnoszące utrzymywanie fikcji. Impulsem miało być EURO 2012. Po nim krajobraz wzbogacił się jedynie o nowe stadiony. Ktoś musi w końcu to przeciąć.
Jaką Ekstraklasę chcemy?
Przecinanie zacznę ja. Zacznę pytaniem – kim chcemy wypełnić 16-zespołową ligę? Bankrutami na łasce i niełasce samorządowców? Czy klubami o zdrowych fundamentach?
Zanim odpowiecie na moje pytanie odrzućcie uczucia, przywiązanie do klubu. A jeśli potrzebujecie pozytywnego przykładu, jak zacząć na nowo od zera popytajcie w Szczecinie.
Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.
1 Comment