Po wygranej nad Pogonią Szczecin w 1. kolejce Lotto Ekstraklasy, apetyty kibiców z Krakowa na korzystne rezultaty rosły z dnia na dzień. Pierwsza kolejka to zawsze spora niewiadoma, ale skoro udało się zapisać na swoim koncie już trzy oczka grając w dosyć eksperymentalnym składzie, to czemu ta sztuka miałaby się nie udać z beniaminkiem w Gdyni.
Do piątkowego pojedynku Biała Gwiazda przystępowała wzmocniona. Do składu dołączyli Arkadiusz Głowacki, Richard Guzmics, Krzysztof Mączyński oraz Łukasz Załuska. Poza kadrą znaleźli się niebędący w pełni dyspozycji Boban Jović oraz Denis Popović. Trener Wdowczyk na konferencji przedmeczowej zapowiadał zmiany w składzie i każdy fan krakowskiej Wisły takowych się spodziewał. Jak się okazało, szkoleniowiec ekipy spod Wawelu po raz kolejny szachował, uprzykrzając tym samym życie swoim przeciwnikom. Nie łatwo było przewidzieć jedenastkę którą wybiegną krakowianie.
Godzina do meczu, pojawiają się składy. Większość osób spogląda na nie ze zdziwieniem. Jedyna korekta to obecność Rafała Boguskiego kosztem Krzysztofa Drzazgi. Wszyscy się zastanawiają, dlaczego trener nie postawił od pierwszych minut na Richarda Guzmicsa i Arkadiusza Głowackiego, którzy są czołowymi obrońcami Białej Gwiazdy. Nie chciał odstawiać od składu prezentujących się w miarę dobrze Alana Urygi oraz Tomasza Cywki, tym samym dając im kolejną szansę?
Pierwszy gwizdek i pierwsze rozczarowania. Od samego początku widać było, że obrona nie prezentuje się pewnie. Do defensywy wkradł się chaos, a Maciej Sadlok był jedynym, który dawał radę. Środek pola też nie wyglądał za dobrze. Centralną postacią w tej strefie był Petar Brlek, który chciał rozgrywać piłkę, jednak nie miał za bardzo z kim. Patryk Małecki to raczej typ zawodnika, którego ciągnie do linii aby przeprowadzić jakąś szarżę skrzydłem. Mały często schodził na lewą flankę, dublując pozycję Adama Mójty. Współpraca tych dwóch zawodników wygląda słabo, oby lepiej było w kolejnych spotkaniach. Zdenek Odndrasek i Paweł Brożek wczorajszego meczu na pewno nie zaliczą do udanych. Czech walczył, starał się, jednak mało z tego wynikało. Z kolei „Broziu” czekał na prostopadłe piłki, których we wczorajszym spotkaniu było jak na lekarstwo.
Pierwsza bramka dla Arki padła już w 8. minucie meczu. Kluczowym momentem było złe zagranie Petara Brleka. Piłka przeszła na drugie skrzydło, następnie trafiła do Yannica Kakoko, który zdecydował się na uderzenie. Futbolówka po drodze odbiła się od Alana Urygi i wpadła obok bezradnego Miśkiewicza.
Druga bramka to sytuacja, jakiej długo nie zobaczymy na naszych stadionach… Chociaż to Ekstraklasa, więc tutaj wszystko jest możliwe. Wrzucenie piłki w pole karne, Miśkiewicz wyskakuje aby ją złapać, jednak ta wyślizga mu się z rąk i trafia do Dariusza Zjawińskiego, który trafia do pustej bramki.
W pierwszej odsłonie spotkania jedyną groźną akcję Wiślacy przeprowadzili za sprawą Rafała Boguskiego, który uderzył w poprzeczkę.
W przerwie spotkania Dariusz Wdowczyk dokonał dwóch korekt. Na placu gry zameldowali się Rafał Pietrzak i Krzysztof Mączyński. Zastąpili Adama Mójtę oraz Petara Brleka.
Te dwie zmiany ożywiły nieco poczynania Wiślaków, jednak w dalszym ciągu brakowało „kropki nad i”. Rafał Pietrzak dwoił się i troił po lewej stronie boiska, wrzucając piłkę w pole karne. Dośrodkowania były naprawdę dobre, jednak za każdym razem radzili sobie obrońcy Arki. „Mąka” oddał dwa groźne strzały, ale golkiper gospodarzy dobrze interweniował.
Trzecia bramka dla Arki to wątpliwy rzut karny. Sędzia dopatrzył się zagrania ręką w polu karnym przez Mateusza Zacharę i wskazał na wapno. Do piłki podszedł Vinicius, który ustalił rezultat spotkania.
Małym pozytywem dla kibiców Białej Gwiazdy może być występ Jakuba Bartosza. 20-letni zawodnik spędził na placu gry 67 minut i nie można się przyczepić do jego gry. Przeprowadził kilka akcji prawym skrzydłem, stwarzał zagrożenie pod bramką rywali. Takie występy dają nadzieje, że 20-letni zawodnik zaistnieje na ekstraklasowych boiskach i w przyszłości będzie solidnym zawodnikiem Wisły Kraków.
Po meczu kapitan Białej Gwiazdy – Paweł Brożek powiedział: „To my bardziej przegraliśmy ten mecz, niż Arka go wygrała.” Trudno nie zgodzić się z tymi słowami, ponieważ bramki zdobyte przez Arkę padły po dwóch błędach Wiślaków i wątpliwym rzucie karnym.
Nic jednak nie zmieni tego, że Wisła w tym spotkaniu była mało konkretna, nie stworzyła sobie wielu sytuacji, grała bardzo niepewnie – szczególnie w obronie. Te zaniedbania Wiślaków skrzętnie wykorzystała Arka. Miała przy tym sporo szczęścia, ale jak to mówią, szczęście sprzyja lepszym. W tym spotkaniu tą lepszą była drużyna z Gdyni.
Ostatnia tak wysoka porażka w lidze drużyny spod Wawelu miała miejsce 21 września 2014 roku. Wówczas podopieczni Franciszka Smudy ulegli na własnym stadionie Legii Warszawa 0:3.
Foto: Monika Wantoła