Obserwuj nas

Lechia Gdańsk

Lechia jak reprezentacja. Brakuje(?) tylko alkoholu i pokera

Ponad miesiąc. Tyle czekałem, by wreszcie coś napisać. Wreszcie się przełamałem. Wolałbym pisać o samych plusach, pozytywnych aspektach i czym tylko się da, ale wiadomo, że zawsze znajdzie się coś niesmacznego. Bo Lechia to pretendent do mistrzostwa, swojego zdania nie zmienię, ale jak tak dalej pójdzie to droga usłana różami może stać się krzyżową.

Pewnie większość z was, czytając tytuł, już po części wie o czym ten tekst jest. Styl gry Lechii Gdańsk w tym sezonie można porównać do wielu rzeczy, ale pierwsze co mi przyszło na myśl to kobieta w ciąży. Kobieta, która nosi swoje dziecko w łonie w początkowej fazie czuje się normalnie, jednak im bliżej rozwiązania tym gorzej. Zaczynają buzować hormony, zmiany nastrojów itp., itd. Tak samo jest z Lechią. Oglądając jej mecze zawsze mam nadzieję, że czymś mnie zaskoczy in plus. Nową taktyką, sposobem gry, skutecznością. W pierwszej połowie? Rzeczywiście, niemal co tydzień zamiast oglądać zwykły meczu LOTTO Ekstraklasy rozpływam się nad biało-zielonym koncertem, kiedy to podopieczni Piotra Nowaka walcują rywala jak chcą i się nad nim pastwią, ale niestety, tylko w pierwszej połowie…

Ktoś mi powie: „Co ty gadasz, grają dobrze, są liderem, regularnie wygrywają.” Ok, wcale tego nie umniejszam, ale nonszalancja, która się wkrada w szeregi zespołu jest wręcz niedopuszczalna. I tu właśnie wchodzimy w wątek kadry. Podobieństw jest sporo. Chociażby właśnie te pozytywne wyniki, Polska jest druga w tabeli el. MŚ, wygrała 2 z 3 meczów, wcześniej doszła do ćwierćfinału wielkiej imprezy. Wszystko pięknie, ładnie. Jednak, gdy się bliżej przyjrzymy ich występom, od występów na Euro 2016 zaczynając, a kończąc na Armenii, no to już coś tu nie halo.

Zaczynając od początku. Mecze fazy pucharowej ze Szwajcarią i Portugalią to był moim zdaniem moment, kiedy wszystko się zaczęło. W obydwu tych spotkaniach na prowadzenie wyszliśmy dość szybko, graliśmy dobrze, składnie i mądrze. Brakowało mi jednak takiego K.O. ciosu, który pozbawiłby rywala szans na powrót i walkę do końca. Największym błędem, moim zdaniem, było właśnie cofnięcie się do obrony i czekanie na gwizdek. Dobra, nie będę się już o tym rozwijał, bo to każdy z was już w głowie sam sobie zapewne poukładał.

Nadeszły eliminacje. Wysokie miejsce w rankingu FIFA, szacun za ćwierćfinał (dla niektórych prawie półfinał, bo przecież „karny do powtórki”), ale nie można żyć przeszłością. Kadra brutalnie została sprowadzona na ziemię po meczu z Kazachstanem. Milik był wówczas pośmiewiskiem i śmietnikiem, gdzie każdy „internetowy chuligan” wyrzucał swoje żale, a teraz nagle każdy mu współczuje i słodzi, jakim to on jest super napastnikiem i że wróci silniejszy. Ale to temat na inny tekst. Dania, Armenia, wiadomo jak to się skończyło, a nawet nie chcę myśleć jak to mogło się skończyć. Gdyby zabrakło tego farta, bylibyśmy być teraz na miejscu Danii, czyli w sytuacji co najmniej krytycznej.

Bilans bramek od meczu ze Szwajcarią:

Pierwsza połowa: 
Strzelone/Stracone – 6/0

Druga połowa:
Strzelone/Stracone – 3/7

Rożnica wręcz niewyobrażalna. Niebo i ziemia, a nawet niżej.

A Lechia? Tu jest trochę lepiej, ale tylko trochę. Od pierwszego meczu z Wisłą Płock, przegranego w słabym stylu, po ten ostatni w Lubinie, gdzie dawno nie widziałem tak nabuzowanej Lechii (w pierwszej połowie), pewne rzeczy uległy zmianie. Zaczęliśmy coraz częściej stosować grę na 3 obrońców, z czasem pojawił się Sławczew, którego teraz nie oddałbym nigdzie za żadne pieniądze, no i wreszcie zobaczyłem tę lekkość w grze, kombinacje i przede wszystkim radochę. Te wszystkie elementy nie zapobiegły niestety temu zjawisku, które wystąpiło w kadrze. Druga połowa – ten termin to przekleństwo piłkarzy Lechii. W ostatnich czterech meczach lechiści w drugiej połowie stracili 5 bramek, zdobywając tyle samo. Statystyki nie odzwierciedlają jednak tego, co naprawdę na boisku się dzieję. Sam styl woła o pomstę do nieba, a przy dobrych wiatrach mogło to wyglądać jeszcze gorzej. Posłużę się ostatnim meczem z Zagłębiem, po którym trener Nowak jasno powiedział: „Zagraliśmy najlepsze 45 minut za mojej kadencji”. Tak rzeczywiście było, „Miedziowi” nie mieli nic do powiedzenia, mogli tylko czekać aż sędzia się nad nimi zlituje i zarządzi przerwę. Na nieszczęście Lechii po przerwie powróciły jej demony z przeszłości. Na drugą połową wyszli jakby przestraszeni, niepewni, prowadząc 2:0! Tak, 2:0 na wyjeździe! Możemy tylko być wdzięczni, że nie dostaliśmy szpili pod koniec meczu, bo przecież 2:0 to najniebezpieczniejszy wynik, co potwierdziło się już m.in. w meczu z Koroną Kielce. Wtedy Lechia wyszła z opresji, ale powinna potraktować to jako ostrzeżenie, że nie można spoczywać na laurach.

No i ta nieszczęsna druga połowa… Tutaj sytuacja przedstawia się następująco. Podopieczni Piotra Nowaka w przedziale minut 46-90 tracą najwięcej bramek spośród pierwszych siedmiu zespołów w tabeli – 9, z czego aż 5 w pierwszym kwadransie drugiej części, co świadczy o niesubordynacji i nonszalancji.

Po pierwsze – Górnik Łęczna: gramy 11 na 10, prowadzimy 1:0 i nagle dajemy sobie wbić gola, który tak naprawdę nie powinien nigdy mieć miejsca. Następnie mecz z Wisłą. Sytuacja bardzo podobna, mieliśmy przewagę i mogliśmy, na dobrą sprawę, rozstrzygnąć wszystko przed przerwą, a tak niepotrzebna nerwówka. Potem 2 gole z Legią, no tutaj sytuacja jest o tyle inna, że nie jest to za bardzo wina zawodników. Dlaczego? A no dlatego, że Legia grała na pełnej, a według mnie oliwy do ognia dodał jeszcze Piotr Nowak wstawiając napastnika za obrońcę w sytuacji, gdy przegrywaliśmy 0:1. Na koniec Zagłębie i totalnie oddana inicjatywa. Gdybym nie oglądał pierwszej połowy, powiedziałbym, że zwycięstwo w ogóle niezasłużone. Wszystkie te spotkania, poza meczem z Legią, kończyły się dla Lechii szczęśliwie. Może pora się obudzić i wyciągnąć wnioski? Wiecznie los nie będzie nam sprzyjał, a jeśli biało-zieloni chcę walczyć o mistrza – a wiadomo, że to jest ich cel nadrzędny – to nie mogą sobie pozwolić na odpuszczanie, tak jak to miało miejsce w poprzednich sezonach.

Bilans wyjazdowy wygląda tak źle, że nawet nie chcę się w to zagłębiać, tylko podam statystyki. Niech refleksje nasuną się same:

Gole strzelone w drugiej połowie na wyjeździe – 2
Gole strzelone w pierwszej połowie na wyjeździe – 5
Gole stracone w drugiej połowie na wyjeździe – 7
Gole stracone w pierwszej połowie na wyjeździe – 1

Kolejna kwestia to terminarz, który jeśli Lechia wykorzysta tak, jak powinna, to może sobie do grudnia wyrobić taką przewagę nad resztą, by spokojnie udać się w zimowy sen. Rzeczywistość często płatała figle i – wbrew logice – w tej lidze często działy się rzeczy wręcz niewyobrażalne, które nie powinny mieć miejsca. Ja jako kibic Lechii (wiadomo, że można pomyśleć, że jestem nieobiektywny), uważam, że mimo nieprzewidywalności naszej Ekstraklasy, żadne LOTTO nie powinno się tutaj wydarzyć. Najbliższe mecze gdańszczan bowiem prezentują się następująco:

Lechia – Piast
Arka – Lechia
Lechia – Pogoń
Lechia – Wisła P.
Lechia – Górnik Ł.

Wyniki są? Są, bo przecież lider jest. Przez długi czas spierałem się z kibicem Jagiellonii na temat „Niewydrukowanej tabeli”, w której „Jaga” ma 29 punktów, a Lechia 20 (obecnie Lechia 25, a „Jaga” 24). Taka kłótnia to jednak walka z wiatrakami, bo czegokolwiek nie powiesz, to on odpowie swoją racją, zupełnie odwrotną do twojej. Faktem jest, iż to Lechia na ten moment jest liderem LOTTO Ekstraklasy. Jej gra może się podobać już od około roku, gdy stery na stanowisku trenera przejął Piotr Nowak. Od tego momentu także widać jedność w tej drużynie. Chęć zdobycia czegoś, zaistnienia w pamięci innych i przeżycia czegoś wspaniałego przewyższa indywidualne cele. Naprawdę tutaj każdy działa na korzyść zespołu i nie chcę sobie wyobrażać sytuacji, że pana Piotra Nowaka może tu kiedyś zabraknąć. To on w ten zespół wlał tyle pozytywnej energii, ile nie potrafili dać Machado, von Hessen i kilku innych razem wziętych. Stworzył monolit, który wreszcie, powtarzam, wreszcie ma podstawy, by myśleć o mistrzostwie Polski. W każdym sezonie brakowało jednej zasadniczej rzeczy, a mianowicie stabilizacji, kiedy to na wiosnę oglądaliśmy zupełnie inną Lechię niż na jesieni.

W Cafe Futbol dzień po meczu z Legią trener Lechii poruszył kwestię szatni i powiedział ważną rzecz, która godzi się ze stylem Adama Nawałki w reprezentacji Polski.

Szatnia to jest działka piłkarzy, ja im mogę tylko pomóc. Nie będę ingerował w najmniejsze rzeczy. Nie będę policjantem, przez 10 miesięcy nie ukarałem ani jednego piłkarza.

Teraz nasuwa się tylko jedna myśl. Po aferze alkoholowej w kadrze, gdzie Nawałka również podkreślał, że jest człowiekiem wyrozumiałym, a wszyscy wiemy jak wyszło… Szukając analogii w grze lechistów do gry Orłów Nawałki, nasuwa się pytanie, czy o analogie pozaboiskowe w Gdańsku też powinniśmy się obawiać? Osobiście nie wierzę, że taka fajna grupa, która się stworzyła przez ten niecały rok, świadomie przez brak profesjonalizmu, narażałaby tę pracę, jaką wykonała. Patrząc przez pryzmat tego czasu, wykonali bardzo wiele żmudnej i ciężkiej harówy, która zaprocentowała (he he he).

Podsumowując już… Gra w karty przy piwie i zamawianie prostytutek? Przyglądając się funkcjonowaniu zespołu i atmosferze panującej w szatni, moje powyższe wątpliwości są raczej zbędne. Bo to wyniki i chęć osiągnięcia sukcesu najbardziej motywują. Ja wiążę z tą drużyną ogromne nadzieje i wierzę, że nadszedł wreszcie sezon, po którym nie będę się zastanawiał co poszło nie tak. Mam nadzieję, że po sezonie będę dumny, że wreszcie mam swoją drużynę w eliminacjach Ligi Mistrzów i będę żył ze świadomością, że chłopaki wreszcie wyciągnęli odpowiednie wnioski, które im po części ten sukces przyniosły, a tym samym w końcu spełnili swój cel.

fot. materiały prasowe LG

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Lechia Gdańsk