Z jednej strony super, bo będą emocje, a z drugiej jednak nie, bo czeka nas ponad miesięczna przerwa od wielkiego futbolu. Oto nadeszła ostatnia, 37. kolejka LOTTO Ekstraklasy, a w niej hit i starcie o koronę. Mistrz Polski i faworyt do obrony tytułu, Legia Warszawa, podejmie jednego z pretendentów do ataku na fotel lidera – Lechię Gdańsk. Szykuje się wielki mecz!
7 dni. Dla przeciętnego człowieka może to i niewiele czasu. Bywa, że wkrada się monotonia, traci się poczucie czasu i o niczym innym niż o pracy czy rodzinie się nie myśli. Dam sobie rękę uciąć, że inaczej jest w Warszawie i Gdańsku, gdzie kibice niedzielnym starciem żyją już od dłuższego czasu. Żyją i nie mogą się go doczekać. Jak może wyglądać to spotkanie? Jak powinni, według mnie, zagrać podopieczni trenera Nowaka, by do Gdańska wrócić z tarczą? Zapraszam na zapowiedź ostatecznej bitwy. Tutaj jeńców nie będzie.
Ciśnienie rośnie…
Przed 36. kolejką rozgrywek każdy z zespołów walczących o tytuł miał za zadanie pokonać teoretycznie słabszego od siebie rywala, by zachować szansę na ostateczny sukces. Mimo wielu trudności Lecha, Legii, czy Jagiellonii, niespodzianki nie było. Wszystkie 4 drużyny zainkasowały komplet punktów, co podtrzymało ścisk w tabeli na jeden mecz przed końcem rozgrywek. No i właśnie, wtedy zaczęła się gorączka, bilety rozchodziły się jak ciepłe bułeczki. Sprzedaż wejściówek na mecz przy Łazienkowskiej, zarówno ze strony gospodarzy, jak i gości, trwała zaledwie 2 dni, czego skutek będzie można zobaczyć już w niedzielę. Brak żadnego wolnego miejsca, nawet na tej najbardziej prestiżowej i najdroższej trybunie „silver” czy „gold” i świetny doping z obu stron.
Emocje można wyczuć wszędzie. Na ulicach miast, w pracy, w szkole, a najbardziej oczywiście w internecie, gdzie kibice obydwu drużyn nawzajem wymieniają się opiniami, typami, czy przewidywaniami dotyczącymi tego właśnie starcia. I nie będę ukrywał – patrząc na wypociny niektórych kibiców Legii, śmiem stwierdzić, że zostało właśnie osiągnięte apogeum przesadnej pewności siebie…
Historia na korzyść Legii, ale…
Jeśli spojrzymy na liczby na przestrzeni wszystkich lat gry na najwyższym szczeblu między tymi zespołami, to klaruje się sytuacja dość jasna. 28 zwycięstw Legii, 10 remisów i 11 wygranych Lechii. Jednak, przynajmniej w moim odczuciu, żadne statystyki, wyliczenia, forma, czy dyspozycja w ostatnich meczach rundy mistrzowskiej nie będą teraz ważne. Najistotniejsza będzie głowa, psychika, przygotowanie fizyczne i tzw. „dyspozycja dnia”. Wszystko inne w meczu o taką stawkę schodzi na dalszy plan.
Nie będą tu miały znaczenia także ostatnie potknięcia Legii w meczach z Lechią tuż przed końcem sezonu, o których często można usłyszeć. Wtedy, np. w sezonie 2011/12, sytuacja była zupełnie inna. Dwa różne bieguny tabeli, przepaść kadrowa, różnica umiejętności, ale też mam wrażenie, że wdało się zbytnie zlekceważenie rywala ze strony przyjezdnych. Teraz o czymś takim nie może być mowy. Każdy musi być skoncentrowany na 120%, bo remis w tym spotkaniu, czekając jednocześnie na informację o wyniku z Białegostoku, może doprowadzić kibiców i piłkarzy do palpitacji serca.
[vc_video link=”https://www.youtube.com/watch?v=NyaZ8QAweXE” align=”center”]
Na nich!
Nie przyjmuję do wiadomości gry na remis. Nie ma takiej możliwości. Rozpaczliwy autobus zaparkowany przed bramką, liczenie na kontry i zachowawczy styl gry – to wszystko było widać w Poznaniu, czemu się wcale nie dziwię. Dzięki temu Lechia ma jeszcze o co grać. O ile tam przyniosło to zamierzony skutek, czyli przede wszystkim nie przegranie meczu, o tyle w Warszawie trzeba zastosować zgoła odmienną taktykę. Od pierwszych sekund zaatakować. Zaciekle ruszyć na rywala.
Były już takie mecze, kiedy to podopieczni trenera Piotra Nowaka dominowali przeciwnika, zwłaszcza w pierwszej połowie spotkania, i szybko strzelali bramki. Innego rozwiązania nie widzę i tym razem. Z takim potencjałem w ofensywie i monolitem w defensywie może to być klucz do sukcesu. Przede wszystkim nie można dać się Legii rozhulać od pierwszych minut, bo późniejsze ewentualne gonienie wyniku byłoby najgorszym możliwym scenariuszem dla Lechii. W takiej roli gdańszczanie nie czują się najlepiej, a z takim doświadczeniem, jakie ma Legia, prawie niemożliwe by było osiągnięcie dobrego rezultatu.
Z drugiej strony nie wyobrażam sobie, żeby podopieczni Jacka Magiery mieli otworzyć się od początku spotkania. Tak było na jesieni, kiedy to Legia zagrała koncertowo, jak z nut, na pełnej pompie, i wygrała 3:0. W tym spotkaniu nie liczyłbym jednak na powtórkę z rozrywki, gdyż zbyt dużo Legia ma do stracenia. Również mam głęboką nadzieję, że nie zobaczę klasycznych „szachów”, których było sporo w meczach między pierwszą czwórką w tym sezonie.
Ex legioniści mogą napsuć sporo krwi
Jak pokazało kilka drużyn w tym sezonie, Legia na własnym stadionie jest jak najbardziej do ukąszenia. Od razu przypomina mi się mecz Ruchu Chorzów przy Łazienkowskiej, kiedy to Lipski i Urbańczyk popisali się strzałami życia, dzięki czemu Ruch wygrał 3:1. A jako że w Lechii są ludzie, którzy potrafią huknąć z dystansu, tacy jak Borysiuk czy Wolski, to mam nadzieję, że akurat w niedzielę odpalą swoje armaty.
Z drugiej strony formacji trzeba wspomnieć o Dusanie Kuciaku. Słowak pozostaje niepokonany od 553 minut i w Lechii wyrasta na najjaśniejszy i najpewniejszy punkt zespołu. Dodając do tego kontuzję Kucharczyka, niemoc Necida i „formę” Radovicia śmiem twierdzić, że zadanie przedniej formacji Legii będzie bardzo trudne. A jeśli Sławczew czy Borysiuk „zrobią Góralskiego” sprzed dwóch tygodni, to o wynik będę spokojny.
Powstrzymać Vadisa – odc. 2
Teraz dochodzę do tego, o czym pisałem wcześniej. Tylko jedna drużyna, tylko jeden zawodnik potrafił w skuteczny sposób odciąć Vadisa Odjidję-Ofoe od gry. Był nim Jacek Góralski z Jagiellonii. I choć jego postępowanie boiskowe spotkało się z wielkim oburzeniem wśród kibiców z Warszawy, trzeba przyznać, że wykonał on swoje zadanie perfekcyjnie. Piotr Nowak na konferencji przedmeczowej stwierdził, że nie planuje naklejać „plastra” na Belga, choć ja sądzę, że predyspozycje ku temu z pewnością są, a i sytuacja może zmusić Lechię do właśnie takiego kroku.
Ariel Borysiuk i Simeon Sławczew ostatnimi czasy grają bardzo pewnie. Potrafili magicznie sprawić, że Majewski czy Vassiljev zniknęli na 90 minut z placu gry podczas swoich meczów z Lechią. Nie będę ukrywał, że podobna zagrywka w stosunku do Vadisa byłaby z mojej strony mile widziana, a z pewnością jest możliwa.
***
Biorąc pod uwagę wszelkie aspekty, ten mecz ma wszystko, by być totalną petardą, by zapiać się w kartach historii obu klubów na bardzo długo. Legia, która po fatalnym początku sezonu potrafiła wstać z kolan i wrócić do walki, a także Lechia, stojąca przed szansą ugrania najlepszego wyniku ligowego w historii klubu. Dodając do tego głośny, konkretny doping i tę atmosferę na stadionie, aż ciarki przechodzą mnie po plecach!
Dawać już ten mecz!