Wstajesz rano, wypijasz jednym łykiem pół litra wody, 2 piguły nie pomagają na ból łba, gardło cię napierdala, zgaga pali. Wstajesz z sofy, na której spałeś przykryty resztkami chipsów i starasz się nie wdepnąć w szkło z potłuczonych pokali. Kumpli już nie ma, ale śmiało możesz powiedzieć, który ile wypił. Będziesz się mocno starał, żeby te wszystkie puszki i butelki zmieściły się do kosza na recycling, a śmieci wywożą dopiero za 2 tygodnie. Co to, kurwa? Kawalerski? Okrągła data urodzin? Nie, to Derby Krakowa!
Wszyscy czekaliśmy na ten mecz od momentu, w którym włodarze ekstraklasy ustalili terminarz. Analizy składu, szanse na wygraną, nadzieje, które w jednej sekundzie były rozbudzane kolejnymi wygranymi, by w następnej przerodzić się w paniczny strach o wynik, bo to jednak derby i nic tu nie jest pewne. Łatwiej jest sprostać zadaniu, kiedy kobieta mówi do ciebie „domyśl się” niż przewidzieć przebieg spotkania derbowego. Można spodziewać się rozlewu krwi, bójki między piłkarzami, połamanych kości, gryzienia, kopania, plucia, wyzywania rodziny, ale tego, że ten mecz będzie przez większą część nijaki, to bym się w życiu nie spodziewał.
Mały nikogo nie pobił, Głowacki nikogo nie wdeptał w ziemię (to znaczy Piątek płakał, że go Ivan szturchnął parę razy, ale odbieram to, jako tłumaczenie się z bezsilności). Najgorsze jednak było to, że przez większą część meczu to sąsiadka kontrolowała spotkanie, skutecznie neutralizując nasze atuty. Wizja kolejnych przegranych derbów zaglądała nam w oczy i z każdą upływającą minutą wizualizowaliśmy Probierza, który jedzie po nas na konferencji, śmiejąc się w twarz. Kurwa, możemy przegrać z każdym, ale nie z Pasami, a przegrać z nimi, kiedy trenerem jest ta zawzięta, nieszanująca naszego klubu, łysiejąca kreatura to koszmar, który pewnie grają na VHS w piekle tym kibicom Wisły, którzy się tam dostali.
„Jeśli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie. Przyjdzie i to zrobi.”
W „Poranku Kojota” pada cytat: „Jeśli czegoś nie da się zrobić, potrzebny jest ktoś, kto o tym nie wie. Przyjdzie i to zrobi”. I całe szczęście mamy w drużynie Carlitosa, który nie zna jeszcze polskiego, nikt mu nie powiedział, jakie są zasady gry i biedny nie wiedział, że w Ekstraklasie nie można szarżować na 4 obrońców. A do tego jeszcze strzelać gola, po uprzednim wkręceniu ich w ziemię, a jednego z nich dodatkowo ośmieszając zakładając mu kanał. No i poszedł w nich, jak dzik w porzeczki, powkręcał w murawę po samą szyję, a na końcu jeszcze Sandomierskiemu wcisnął w krótki róg, bo też nie wiedział, że się nie da.
Ta bramka podziałała na drużynę jak soczysty kop w dupę. Obudzili się i zaczęli przejmować kontrolę i grać tak jak powinni od samego początku. Fakt, że sąsiadka grała w końcówce o jednego mniej sprawił, że było nam łatwiej kreować akcje, ale kto im kazał doprowadzać do takiej sytuacji?
Gol na 2:1 sprawił, że nie musimy z nostalgią wspominać gola Boukhariego i możemy mieć poczucie, ze wszystko wróciło do normy. Ten gol sprawił również, że jeszcze dzisiaj mam chrypę, a w niedzielę rano miałem ból głowy, ale jaki to piękny ból głowy! 🙂
Subiektywne spojrzenie na formę piłkarzy:
Wiadomo, Carlitos skradł show reszcie piłkarzy i słusznie jemu najwięcej poświęca się uwagi, ale reszta zagrała równie dobrze. Na szczególne wyrazy uznania według mojej skromnej osoby zasługuje Maciek Sadlok. Widać, że jest w formie, lata wzdłuż linii na pełnej przez 90 minut, dokładnie dogrywa (w odróżnieniu od Patryka, który w tym sezonie jak już wrzuca, to bardziej na alibi a nie na głowę kolegi z drużyny). Wyszło też, że mój zmysł trenerski jest beznadziejny i żaden ze mnie football manager. Liczyłem, że trójkąt Velez – Llonch – Brlek, to będzie jak objawienie na miarę Xavi – Iniesta – Busquets, przeliczyłem się jednak i muszę przyznać z ciężkim bólem serca, że nie wyglądało to dobrze. Być może dlatego, że Pol dopiero wraca po kontuzji i potrzebuje czasu, żeby poznać Veleza.
„Oprawa, czyli co autor miał na myśli”
„Ło Matko Bosko, co to się stanęło?! Jakie te chłopaki na Wiśle to złe są. Do mordowania nakłaniają! Zamknąć stadion w pizdu, zaorać, wlepić miliard kary i nie pierdolić się z nimi!” Takie mniej więcej są komentarze po sobotniej oprawie kibiców Wisły. Krzysiu Stanowski mało się homarem nie zadławił na jednej z hiszpańskich plaż, wyjąc o ukaranie Naszego klubu przez Komisję Ligi.
Droga Komisjo Ligi, spieszę do Państwa z wyjaśnieniem, że wasze rozumowanie na temat tej oprawy jest błędne. Najzwyczajniej w świecie zapomnieliście już, że autor nadaje swojemu dziełu wyraz symboliczny i należy interpretować je nie dosłownie, ale szukać analogii do sytuacji, w której dane dzieło się pojawiło. Zdaję sobie sprawę, że nie każdy musi potrafić wyłapać to co autor miał na myśli, dlatego też ułatwiam Państwu to zadanie.
„Boże, Miej litość nad naszymi wrogami, bo jak widzisz my jej nie mamy.” To zdanie to metafora ukazująca stosunek Wisły Kraków do drużyn, z którymi ostatnio się pojedynkowała. Drużyna nie ma litości dla przeciwnika, z zimną krwią dobija ich w ostatnich sekundach gry, grzebiąc ich nadzieje na choćby jeden punkt. Poległe do tej pory drużyny są wyrażone krzyżami na oprawie. Dwa krzyże przyozdobione są barwami sąsiadki zza miedzy, co symbolizuje życzeniowe myślenie kibiców o końcowym wyniku derbowego dwumeczu. Innymi słowy – pragną, żeby oba mecze zakończyły się zwycięstwem Wisły Kraków. Upiory i nietoperze symbolizują stan umysłu pokonanych drużyn. Zapewne mecze przegrane w ostatnich sekundach będą im się śnić po nocach, czyli jako by ich nawiedzać. Zamaskowany człowiek w kominiarce symbolizuje całą rodzinę kibicowską Wisły Kraków, której nie można wyrazić jedną charakterystyczną twarzą, ponieważ my jako kibice różnimy się od siebie fizycznie, ale występujemy jako jedno ciało. Stąd maska w naszych barwach.
Także tego, skoro już wiecie, że nie ma tutaj nic nadzwyczajnego i zakazanego, możecie w spokoju cieszyć się długim weekendem. 🙂
1 Comment