
Za nami pięć kolejek wiosny w Ekstraklasie, po których jesteśmy już w stanie wysnuć pierwsze wnioski. Wśród takich niewątpliwie znajduje się fakt, że Lechia Gdańsk zwiększyła swoje szanse na utrzymanie po zadowalającym rozpoczęciu roku. Biało-Zielonym udało się dotychczas upolować siedem punktów, co przybliżyło ich do pozostałych drużyn walczących o dalszą grę w najwyższej klasie rozgrywkowej. Zapewne znajdą się w gdańskim środowisku ludzie odczuwający pewien niedosyt, jednak mimo wszystko podopiecznym Johna Carvera należy się pochwała. Powinny się one natomiast zakończyć na zawodnikach oraz sztabie szkoleniowym, bowiem osoby decyzyjne nieustannie kompromitują zarówno siebie, jak i drużynę. Co działo się przez ostatnie kilka tygodni w Gdańsku?
Remis i dwa zwycięstwa
Jeśli spojrzymy na pierwsze trzy spotkania rundy wiosennej, to możemy mówić o spektakularnym wyniku gdańszczan. Nie będziemy już cofać się do jesieni, ale zapewne wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że nie poszła ona do końca po myśli Lechistów. Pierwszym rywalem Biało-Zielonych po zimowej przerwie był Motor Lublin. O podopiecznych Mateusza Stolarskiego można powiedzieć, że są najsilniejszym beniaminkiem tegorocznych rozgrywek. Lechia jednak wypadła na ich tle bardzo dobrze. Mimo większej liczby sytuacji w pierwszej połowie, drużyna nie potrafiła wyjść na prowadzenie. Wynik natomiast otworzyli lublinianie za sprawą trafienia Bartosza Wolskiego. Kilka minut później podyktowana została jedenastka, którą na gola zamienił Camilo Mena. Choć nad morze pojechał jeden punkt, to samo spotkanie i postawa napawała optymizmem.
Tydzień później do Gdańska przyjechał Lech, który po wysokiej wygranej nad Widzewem liczył na powrót do domu z trzema oczkami. Od pierwszego gwizdka Biało-Zieloni podjęli rękawice i trudno było stwierdzić, że oglądamy pojedynek lidera z zespołem znajdującym się w strefie spadkowej. Sytuacja Kolejorza pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy drugi żółty kartonik został pokazany Alexowi Douglasowi. Wówczas gospodarze przejęli inicjatywę, co poskutkowało pokonaniem Bartosza Mrozka tuż przed przerwą. Mecz zakończył się jednobramkowym zwycięstwem, choć rezultat mógł być znacznie wyższy na korzyść Lechii.
Nieco szerzej o tym meczu pisaliśmy (TUTAJ).
Po zgarnięciu pełnej puli w meczu z liderem nadszedł czas na wyjazd do Lubina. Tam Lechiści potwierdzili jedynie swoją dobrą formę, prowadząc na koniec pierwszej części meczu dwoma golami. Na wyróżnienie zdecydowanie zasługuje Tomas Bobcek. Słowacki snajper z Zagłębiem upolował dublet, a jego autorstwa była także bramka z Lechem. Wobec tego w trzech meczach zdołał wpisać się na listę strzelców trzykrotnie. Poza nim w starciu z Miedziowymi do siatki trafił Maksym Chłań. Ostatecznie spotkanie to zakończyło się wynikiem 3:1 dla podopiecznych Carvera.
Jestem lekko pod wrażeniem, że mimo całego szumu wokół klubu, piłkarze są w stanie wyjść na murawę i pewnie pokonać rywala w ważnym starciu w kontekście walki o utrzymanie.
Do poprawy dalej pozostaje gra w ostatnich minutach meczu. Znów było za dużo chaosu.
Poza tym do niczego…
— Adam Kiedrowski (@adamkiedrowski_) February 17, 2025
Puszcza i Raków powstrzymali Lechię
Prawdą jest, że każda seria się kiedyś kończy. Do pewnego momentu John Carver mógł poszczycić się mianem niepokonanego, bowiem odkąd przejął obowiązki szkoleniowca, nie przegrał ani w lidze, ani podczas zimowego zgrupowania. Pierwsza wpadka przytrafiła się w meczu z niepołomicką Puszczą. Zważając na okoliczności, to Lechia wychodziła na murawę w roli lekkiego faworyta. Jednak już po paru minutach dało się zauważyć, iż coś nie do końca funkcjonuje tak, jak powinno. Żubry umiały zamknąć przeciwników na własnej połowie, po czym bombardować ich wrzutami z autu lub rzutami rożnymi. Strzelanie rozpoczął po nieco ponad kwadransie Piotr Mroziński, zaś po przerwie prowadzenie podwyższył z rzutu karnego Artur Craciun. Gdańszczanie przegrali więc 0:2, co można było określić zaskoczeniem.
– Myślę, że mecz rozstrzygnął się w pierwszych 30 minutach i stawialiśmy czoła zespołowi o takim typie, przeciwko któremu nie graliśmy dotychczas. Straciliśmy bramkę po rzucie karnym i trudno było wrócić do meczu. Wykreowaliśmy kilka okazji, ale energia nie była na odpowiednim poziomie – przyznał na jednej z konferencji prasowych zapytany o spotkanie z Puszczą John Carver.
Do Częstochowy zmierzano z innym nastawieniem. Mając w pamięci triumf nad Lechem nie było wykluczone, że Lechiści spróbują zaskoczyć, jednak dopisanie do swojego dorobku jednego punktu byłoby w pełni satysfakcjonującym rezultatem. W poniedziałkowy wieczór przy Limanowskiego defensywa Biało-Zielonych zafundowała nam niesamowity pokaz. Jednak nie używam tego słowa w pozytywnym dla gdańszczan znaczeniu. Już kilkadziesiąt sekund po pierwszym gwizdku bramkę zdobył Jonatan Brunes, a spory wpływ na to miał błąd Dominika Piły i zamieszanie w polu karnym. Nieco później Norweg znów przyniósł częstochowskim fanatykom powody do radości. Tym razem wszystko rozpoczęło się od koszmaru Rifeta Kapicia i podania prosto pod nogi Iviego Lopeza. Trzeci gol Rakowa to zaś trafienie samobójcze Bujara Pllany. W międzyczasie pierwszy raz w sezonie na listę strzelców wpisał się Tomasz Wójtowicz.
***
Pozostaje jeszcze pytanie – czy Lechiści mają prawo odczuwać niedosyt? Z jednej strony powiemy, że tak, ponieważ drużyna dwukrotnie miała szansę na wyjście ze strefy spadkowej. Najpierw w przypadku wygranej z Puszczą, a później jeszcze jedną z Rakowem. Z drugiej strony natomiast siedem oczek w pięciu meczach znaczna większość przyjęłaby przed rundą z otwartymi rękoma. Z całkowitą pewnością mogło być o wiele gorzej, co pokazuje chociażby przykład Śląska witającego się powoli z zapleczem Ekstraklasy. Ludzi cechuje to, że mają odmienne opinie i mogą na różne kwestie spoglądać inaczej. Osobiście natomiast pragnę stwierdzić, iż niedosytu nie ma. Na boisku piłkarze prezentują się znacznie lepiej w porównaniu do rundy jesiennej. Wciąż występują wady, lecz należy je stopniowo eliminować.
A w gabinetach…
Odejdźmy na chwilę od spraw boiskowych i rzućmy okiem na to, co ma miejsce w klubie. Tajemnicą nie jest, że prezes Lechii, Paolo Urfer już wcześniej wielokrotnie pokazywał swoje prawdziwe oblicze. Czy to przy okazji problemów licencyjnych, czy braku pieniędzy na wypłaty. Gdańszczanie zimą stracili licencję na grę w Ekstraklasie, lecz pod koniec stycznia została ona przywrócona. Nikogo to nie zdziwiło, choć jednym z wymogów było spłacenie Ruchowi Chorzów raty za Tomasza Wójtowicza w wyznaczonym terminie. Urfer zapewniał dziennikarzy, że nie ma się czym martwić, jednak kilka dni później światło dzienne ujrzały informacje o ponownym odebraniu praw na grę na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Pieniądze finalnie dotarły do Chorzowa, ale wydarzyło się to dzięki otrzymanej od Ekstraklasy transzy.
Będąc precyzyjnym, choć nie idąc z nurtem powszechnej opinii – ESA nie pożyczyła Lechii pieniędzy, tylko przelała jej transzę wcześniej 😉 w przeszłości dochodziło już do takich zdarzeń, na wniosek danego klubu, tylko nie było to tak nagłośnione, bo i sytuacja była bardziej cicha…
— Przemek Langier (@plangier) March 3, 2025
Zachowanie generalnie patologiczne, natomiast trzeba przyznać, że Szwajcar skompromitował Ekstraklasę na oczach całego kraju. Liga poprzez dopuszczenie Lechii do gry pokazała, że da się kupić piłkarza, a następnie za niego nie płacić. Przynajmniej sceny takie nie będą miały miejsca w przypadku zawodników sprowadzonych zimą, bowiem takich w ogóle nie ma. Owszem, Lechiści w trakcie ostatniego okna transferowego nie przeprowadzili żadnego transferu. Wraz z pierwszym zabraniem licencji na klub nałożono również zakaz transferowy, który nie został zdjęty przez Polski Związek Piłki Nożnej nawet po zezwoleniu klubowi na przystąpienie do rundy wiosennej.
Gdyby gdańskim fanatykom było mało, to słynni futbolowi bogowie postanowili zesłać im Kingę Strogoff. Jak poinformował Piotr Potępa na łamach portalu iGol, Strogoff wraz z grupą zagranicznych inwestorów miała w planach przejęcie Lechii. Nic w tym nie byłoby zbyt dziwnego, gdyby nie fakt, że sama przedstawicielka wytworzyła wokół siebie sporo hałasu. Zaczęła udzielać się w serwisie X, wdając się w rozmowy z kibicami oraz używając haseł typu „Make Lechia Great Again”. Potępa podczas jednego z wieczorów przeprowadził z nią rozmowę na żywo, gdzie usłyszeliśmy wiele dość absurdalnych tekstów. Mówiono o inspiracji Interem Miami, potrzeby „superstar” oraz sponsoringu dla piłkarzy. To tylko kilka słów, które padały w trakcie wywiadu.
— Piotr Potępa (@PiotrPotepa) February 26, 2025
Lechia czekała, czeka i nadal będzie czekać na jakąkolwiek poważną i wiarygodną twarz, która zechciałaby reprezentować sobą klub.
Szansa na utrzymanie
Reasumując, sportowo Biało-Zieloni są w stanie z pełnym spokojem zapewnić sobie utrzymanie. Jednak nawet wówczas nie ma stuprocentowej pewności, że w następnym sezonie będą biegać po ekstraklasowych boiskach. Komisja Licencyjna będzie chciała w pełni prześwietlić Lechię, zanim dopuściłaby ją do nowej kampanii. Z racji, że klub jest w finansowym dołku, a długi jedynie mogą być większe, to przyznanie licencji nie jest niczym pewnym. Nie patrzmy jednak zbyt daleko w przyszłość, a skupmy się na tym, co tuż przed nami.
W najbliższą niedzielę Lechiści staną naprzeciwko Górnika Zabrze. Będzie to okazja do pokazania, że zostały wyciągnięte odpowiednie wnioski z dwóch poprzednich porażek. We wrześniu ubiegłego roku ze starcia obu drużyn zwycięsko wyszli gdańszczanie. W szeregach Biało-Zielonych na spotkanie to zabraknie dwóch piłkarzy: Iwana Żeliski i Maksyma Chłania. Pierwszy wciąż dochodzi do zdrowia po kontuzji, a drugi został zawieszony za uzbieranie czterech żółtych kartek. Mecz rozpocznie się o godzinie 14:45 na Polsat Plus Arenie Gdańsk.
Jedyne wykształcenie, jakie posiada to ukończenie szkoły podstawowej z wyróżnieniem. Nie przeszkadza mu to w realizowaniu życiowego celu, jakim jest zostanie dziennikarzem. Bywa gadatliwy, nieco rzadziej śmieszny (ale i to czasem mu się uda). Regularnie uczęszcza na słynny gdański bursztynek, po czym stara się skleić kilka sensownych zdań o meczach miejscowej Lechii.

Musisz zobaczyć