Obserwuj nas

Ekstraklasa

Nie lubię wygrywać, chyba że z czołówką, czyli Lechia – Jagiellonia 1:0

Lechia Gdańsk to prawdopodobnie najbardziej nietypowe zjawisko w świecie polskiego futbolu. Drużyna, która czasami samodzielnie potrafi prześcignąć słynną logikę Ekstraklasy. Cóż, sami wiecie, jak wygląda sytuacja Biało-Zielonych od początku rundy. Kiedy nad morze przyjeżdża Puszcza Niepołomice lub Górnik Zabrze, to proste kopnięcie piłki sprawia trudności. Gdy jednak trzeba ugościć Lecha Poznań bądź Jagiellonię Białystok, to gdańszczanie poza dobrą postawą pod polem karnym przeciwnika zaserwują nawet całkiem zorganizowaną grę w defensywie, co często się nie zdarza. Lechiści w sobotni wieczór zainkasowali niezmiernie ważne trzy punkty, sensacyjnie ogrywając podopiecznych Adriana Siemieńca. Czas prześledzić wydarzenia, które miały miejsce w sobotni wieczór na Polsat Plus Arenie. 

Dobra Lechia czy słaba Jagiellonia?

Jedną z pierwszych rzeczy, jakie zauważymy spoglądając na statystyki meczu, jest oddana przez Jagiellonię liczba strzałów celnych. Przy łącznie dziewiętnastu próbach, w światło bramki futbolówka powędrowała tylko raz. Dokładniej w 58. minucie, gdy zza pola karnego mocnym uderzeniem postraszył bramkarza gospodarzy Joao Moutinho. Na posterunku był Bohdan Sarnawski, który skutecznie zażegnał zagrożenie. Pod bramką gospodarzy zagotowało się także w pierwszej połowie, bowiem najpierw golkiper Biało-Zielonych podjął nieskuteczną próbę piąstkowania, po czym blisko trafienia samobójczego był Miłosz Kałahur. Konkretniejsza z przodu była więc Lechia, która częściej zmuszała Sławomira Abramowicza do szybkiej reakcji.

Po ponad godzinie gry na listę strzelców wpisał się Bohdan Wjunnyk. Zaczęło się od rzutu rożnego Lechistów, po którym główkował Bujar Pllana. Zamiarem stopera rodem z Kosowa było oczywiście oddanie strzału, który na nieszczęście gdańszczan okazałby się niecelny, ale w odpowiednim miejscu odnalazł się ukraiński snajper, dołożył nogę i otworzył wynik spotkania. Z czystym sumieniem można było stwierdzić, że prowadzenie podopiecznych Johna Carvera jest w pełni zasłużone. Blisko wyrównania białostoczanie byli na kilka minut przed końcem regulaminowego czasu gry. Wówczas to oni wykonywali stały fragment. Tomas Bobcek kompletnie odpuścił krycie Mateusza Skrzypczaka, wskutek czego defensor Jagielloni miał mnóstwo miejsca i piłkę przy nodze. Ostatecznie natomiast skończyło się na kolejnej niecelnej próbie.

Nie oznacza to, że mecz wyglądał porównywalnie do starcia ósmej klasy podstawówki z piątą. Zwłaszcza w pierwszej połowie Lechii brakowało lepszego rozegrania i precyzji. Widoczny był jakiś pomysł, lecz często zawodziła realizacja. Sporo przecinanych podań czy bezsensowne posyłanie długich piłek do przodu było jednym z głównych mankamentów gdańszczan. Również Jagiellonia zamykała przestrzenie i doskakiwała do rywali, jednak tutaj na korzyść Biało-Zielonych działało szybkie podejmowanie decyzji i dynamiczność. To wciąż za mało, aby powiedzieć, że goście grali na miarę jednej z najsilniejszych drużyn w kraju.

Twierdza Gdańsk, ale tylko dla najsilniejszych

Na początku lutego do Gdańska na wycieczkę udał się Lech Poznań. Wówczas Kolejorz plasował się na samym czele tabeli Ekstraklasy, kiedy Lechia w towarzystwie Śląska zamykała całą klasyfikację. Wyłonienie faworyta przed meczem nie było zatem trudnym zadaniem. Jak się jednak okazało, gdańszczanie zaprezentowali się o wiele lepiej i słusznie odnieśli pierwsze ligowe zwycięstwo w nowym roku. Dwa tygodnie później drogę przez całą Polskę przebyła Puszcza Niepołomice. W roli głównego kandydata do zgarnięcia pełnej puli byli już Lechiści. Ku zaskoczeniu wszystkich, Żubry pewnie wygrały i do Niepołomic mogły wracać z namalowanym na twarzy uśmiechem.

Znów przeskakujemy o czternaście dni i zatrzymujemy się przy pojedynku Lechii z Górnikiem. Choć podopieczni Carvera mieli za sobą dwie porażki, to liczono na przełamanie się przed własną publicznością. Na zakończenie pierwszej połowy Rifet Kapić pokonał Filipa Majchrowicza, przez co Biało-Zieloni mieli prawo schodzić do szatni zadowoleni. Wystarczył jednak kwadrans, aby zabrzanie odwrócili losy spotkania i objęli prowadzenie. Rezultat do samego końca nie uległ już zmianie, a więc znów z Polsat Plus Areny wyjechały trzy oczka.

Mecz z Jagiellonią nastąpił po przerwie reprezentacyjnej. Lechia przystępowała do niego mając na koncie serię czterech przegranych spotkań z rzędu. Nie można mówić, że historia zatoczyła koło, jednak na białostoczan spoglądano podobnie, jak wcześniej na Lecha. Spotyka się rozpędzony zespół z czołówki, z drużyną będącą w strefie spadkowej. Resztę historii już znacie. Czy może to wynikać z zupełnego przypadku? Jak najbardziej, ale interesujące, że ten sam klub, z tym samym sztabem i zawodnikami potrafi zmotywować się na Lecha czy Jagę, a na Puszczę już nie. Do końca sezonu gdańszczan czekają cztery domowe mecze. Ugoszczą oni kolejno: Stal Mielec, Piast Gliwice, Koronę Kielce i GKS Katowice. Wobec tego obowiązkiem jest punktowanie na własnym terenie, gdyż wyjazdy będą znacznie cięższe.

– Bardzo trudno powiedzieć, dlaczego tak jest. Zauważyłem taką prawidłowość, że lepsze zespoły pasują nam bardziej oraz ich sposób gry w piłkę. Przed meczem dałem taki challenge zawodnikom, żeby zawsze wygrywać pojedynki w swoim sektorze przeciwko najlepszym zawodnikom w Polsce i to było takie wyzwanie. Większość czasu wygrywaliśmy te mikro pojedynki w naszych strefach i zawodnicy udowodnili, że potrafią wygrywać z najlepszymi. Musimy znaleźć sposób na to, żeby wygrywać z zespołami ze środka tabeli i z dolnej części – przyznał na konferencji po meczu z Jagiellonią John Carver.

Sarnawski kontra Weirauch

Co tydzień gdańszczanie zadają sobie przed meczem jedno pytanie – na kogo postawi John Carver między słupkami? Na początku rundy pod ręką miał jedynie Szymona Weiraucha ze względu na uraz Sarnawskiego. Sądząc po występach, wydawało się jednak, że 21-latek staje na wysokości zadania. Z Lechem zanotował czyste konto, a ponadto zaliczył bardzo dobre zawody w Lubinie. Zdarzały się wpadki, jak chociażby bolesna porażka w Częstochowie, natomiast zdecydowanie większe pretensje kierowano w stronę pozostałych zawodników. Szkoleniowiec Lechii dokonał niespodziewanej roszady przed meczem z Górnikiem i wytypował do gry Ukraińca. Tragedii nie było, ale przewidywano, że w wyjściowej jedenastce od przyszłego tygodnia znów zagości Polak.

W Radomiu jednak od pierwszej minuty też zagrał Sarnawski.

Głównym problemem u 30-latka jest nieustanna gra na linii bramkowej. Czasami sprawia wrażenie, jakby był on do niej przyklejony. Dopiero w meczu z Jagiellonią nieco częściej oddalał się od bramki. Choć piąstkowanie nie zawsze osiągało oczekiwany rezultat, tak cieszą jakiekolwiek postępy. Nie zmienia to faktu, że Weirauch w większości przypadków interweniuje pewniej. Tyczy się to zarówno momentów, gdy trzeba wykazać się paradą, jak i walk w powietrzu przy okazji dośrodkowań. Jednym z mankamentów w szeregach Lechii jest odpuszczanie krycia we własnym polu karnym. Straciła w ten sposób gola z Górnikiem, Radomiakiem, a groźnie było również w trakcie ostatniego spotkania. Tutaj przydatny jest bramkarz, który pewnie wyjdzie i złapie futbolówkę. Prędzej skojarzymy takie zachowania właśnie z Weirauchem.

Biorąc pod uwagę okoliczności, nie zanosi się jednak na to, żebyśmy mieli w najbliższej kolejce ujrzeć zmianę na pozycji golkipera. Z niewyjaśnionych przyczyn odstawiono Polaka na bok, ale dopóki nie będziemy świadkami defensywnego dramatu, to John Carver raczej zostanie przy wyborze Sarnawskiego.

Przed Wjunnykiem radosne tygodnie?

Trzech zawodników Lechii udało się niedawno na zgrupowanie reprezentacji Ukrainy do lat 21. Wśród nich znalazł się Bohdan Wjunnyk. Pierwsze spotkanie snajper spędził na ławce rezerwowych, lecz w starciu z młodzieżową kadrą Polski otrzymał półtorej godziny gry. Swoją szansę wykorzystał znakomicie, gdyż umieścił piłkę w bramce strzeżonej przez Kacpra Trelowskiego dwukrotnie. Końcowy wynik wynosił 3:2 dla Biało-Czerwonych, jednak sam Wjunnyk mógł być usatysfakcjonowany swoim występem. Co więcej, było to jego pierwsze trafienie dla ojczyzny od półtora roku. Wówczas zdobył bramkę w meczu z Luksemburgiem w ramach el. do Mistrzostw Europy U21.

Okazuje się, że upolowany dublet może być początkiem lepszego okresu. Pomijając ostatnią potyczkę z Jagiellonią, Ukrainiec na boiskach Ekstraklasy ustrzelił cztery gole. Ostatnią, bo w rundzie jesiennej napastnik również wpisał się na listę strzelców w Białymstoku. Poza tym trafiał przeciwko: Śląskowi Wrocław, Piastowi Gliwice i Górnikowi Zabrze. Na wiosnę była to jednak jego premierowa bramka w lidze. Od dłuższego czasu John Carver nieustannie podtrzymuje swój pomysł na grę z dwoma snajperami. Zdarzają się tygodnie, gdy wypada to gorzej, ale wygląda na to, iż współpraca Wjunnyka z Bobckiem układa się odpowiednio.

– Przyjechałem z reprezentacji w fajnym nastroju i chciałem zdobyć dzisiaj bramkę. Trudno w ogóle pomyśleć, że w takim meczu będzie 1:0, a ty zdobywasz jedynego gola. Zwłaszcza na tak pięknym stadionie i z takimi kibicami. To po prostu marzenie – mówił po meczu z Jagiellonią cytowany przez portal Lechia.net Bohdan Wjunnyk.

„Urfer, we are coming for you…”

Poza wydarzeniami na boisku nie brakowało także emocji na trybunach. Nie trzeba nikomu przedstawiać, jak wygląda sytuacja Lechii z Paolo Urferem za kółkiem. O utraconych licencjach, wypłacanych wcześniej transzach i braku przelewów na konto pracowników wiedzą niemal wszyscy. Przez długi okres nie było natomiast żadnej reakcji ze strony kibiców. Poza transparentami i paroma obelgami rzucanymi z trybun czy w mediach społecznościowych nie podejmowano żadnych działań. Zmieniło się jednak i to. Od momentu przybycia na stadion dało się zauważyć, że fanatycy Biało-Zielonych przyszykowali na spotkanie oprawę. Większość jednak spodziewała się zapewne zwyczajnej sektorówki i kilku odpalonych rac.

Na kwadrans przed końcem zaprezentowano ogromny napis „Urfer, we are coming for you…”, czyli tłumacząc na język polski „Urfer, idziemy po ciebie…”. Następnie kibice znajdujący się na sektorach dopingowych zwyczajnie opuścili trybunę. Nie udali się jednak do pociągów czy samochodów, a pod sekretariat stadionu, przez który po meczu przechodzą najważniejsze osoby. Wejście zostało oczywiście natychmiastowo zabezpieczone przez uzbrojonych w gazy i tarcze policjantów. Powstrzymało to rozwścieczonych fanów od wejścia do budynku, ale nie od głośnego skandowania i „pozdrowień” w kierunku obecnego prezesa Lechii. Co by nie mówić, wywołało to gęsią skórkę u znacznej większości osób, a tym bardziej u samego Paolo Urfera.

W tabeli ścisk, a zaraz Widzew i Stal

Najbliższe dwa tygodnie będą kluczowe dla Lechii w kontekście walki o utrzymanie. W piątek, 4 kwietnia gdańszczanie udadzą się do Łodzi, aby zmierzyć się z dwunastym w tabeli Widzewem Łódź. Choć różnica punktowa między tymi drużynami wynosi aż dziewięć oczek, to potencjalne dopisanie trzech punktów do swojego dorobku pozwoli Biało-Zielonym uspokoić się, ale również doda wiatru w żagle. Tydzień później podopieczni Carvera zmierzą się ze Stalą Mielec, która po 26. kolejce Ekstraklasy plasuje się o jedną pozycję niżej od gdańszczan.

Niebawem przekonamy się, czy triumf nad Mistrzem Polski odblokował zespół na dobre. Jednak na razie można odnieść wrażenie, że – przynajmniej na boisku – sprawy zaczynają się układać. A spoglądając na podjęte przez kibiców działania, cieszy, że wreszcie na Paolo Urfera zaczyna być nakładana coraz większa presja. Być może skłoni go do magicznego wyczarowania pieniędzy od dubajskich kolegów, a być może zasiądzie do rozmów z potencjalnymi chętnymi na kupno Lechii. Tak czy inaczej, obojętności czas dobiega końca.

Jedyne wykształcenie jakie posiada, to ukończenie szkoły podstawowej z wyróżnieniem. Swoją przyszłość wiąże jednak z dziennikarstwem sportowym. Pierwsze kroki postawił w 2023 roku na łamach WE, gdzie udziela się po dziś dzień. Bywa gadatliwy, czasem zabawny. Regularnie pojawia się na słynnym gdańskim bursztynku, po czym stara się skleić kilka sensownych zdań o meczach miejscowej Lechii.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Advertisement

Musisz zobaczyć

Zobacz więcej Ekstraklasa