Obserwuj nas

Kibice

Europejskie kibicowanie, czyli kto ma fajniejszy piórnik?

Życie mężczyzny nie jest skomplikowane. Jest ono w większości złożone z rywalizacji z innymi mężczyznami. Można traktować to jako nieodłączny element męskości, ale równie dobrze może to być jaskiniowy atawizm.

Skąd taki nietypowy wstęp? Wczorajsze odpadnięcie FC Barcelony i kolejna dyskusja nad kibicowaniem drużynom spoza naszego kraju popchnęła mnie do napisania tego tekstu. W tych kilku linijkach postaram się odpowiedzieć na pytanie dlaczego (według mnie) w Polsce aż tak popularne jest kibicowanie drużynom, z którymi łączy nas jedynie ekran telewizora.

*

Już w pierwszym wersie tego tekstu pojawiło się słowo „rywalizacja”. Słowo – klucz! Mężczyźni uwielbiają rywalizować. Kto ma fajniejszy piórnik? Kto chodzi z ładniejszą dziewczyną? Kto ma plecak z najpopularniejszą postacią z kreskówki? Ten wyścig zbrojeń zaczyna się już w przedszkolu i przez podstawówkę, gimnazjum, liceum prowadzi nas do dorosłości. I w tej całej życiowej rywalizacji u większości samców Homo sapiens sapiens obecna jest piłka nożna.

Zaczyna się od tego, kto lepiej gra na podwórku. Jednak z biegiem czasu uświadamiamy sobie, że prawdziwa rywalizacja w piłce nożnej to rywalizacja kibicowska. Ale, ale! Jak rywalizować kibicowsko, skoro wszyscy jesteśmy z jednego osiedla i nasi ojcowie razem chodzą na mecze tej samej drużyny? Jak rywalizować skoro wszyscy żyjemy „w środowisku” Lecha, Legii, Wisły czy Śląska? Z pomocą przychodzi wtedy piłka na najwyższym europejskim poziomie. Barcelona, Real Madryt, Bayern Monachium, AC Milan, Manchester United, Arsenal itd. itd. itd. Bravo Sporty, albumy Panini, plakaty, karty w chipsach itd. itd. itd. To wszystko z biegiem lat w nas narasta. Tworzą się grupki sympatyzujące z konkretnymi europejskimi ekipami, a nawet zdarzają się rodzynki, które wbrew ogólnym sympatiom stają okoniem i wspierają mniej popularne kluby.

I wtedy wszystko się zaczyna. Objawiają się najwierniejsi kibice europejskich klubów. Chłopaki wychowane na polskich blokowiskach, wypinający pierś, jakby wychowali się na przedmieściach Londynu czy Barcelony. I ten tekst wcale nie jest szyderczy. Ja sam taki byłem. Do dzisiaj wspominam środowe i czwartkowe poranki w LO, kiedy to rozpoczynał się festiwal docinków i dogryzania na tle kibicowskim. Osobiście, jako sympatyk Bayernu Monachium, przez lata nasłuchałem się tego wszystkiego i pozostaje mi żałować, że Bayern Heynckesa nie przypadł na moją klasę maturalną. Ile razy najważniejsze nie było dla mnie to żeby Bayern wygrał, ale to żeby wygrał i ja kolejnego dnia mógłbym wejść do szkoły „cały na biało”.

*

Niestety w dorosłym życiu rywalizacja ta nie dostarcza już takich emocji. Środowisko naukowe jest gdzieś obok tego piłkarskiego i obecnie namiastką mojego szkolnego korytarza jest Twitter (za co wielu z was serdecznie dziękuję). Bardzo często nie dostrzegamy niezwykłości tej sytuacji. Jednego wieczoru obrzucamy się błotem jako najwięksi internetowi bojownicy znanych europejskich klubów, a następnego dnia ramię w ramię liczymy, że nasza lokalna drużyna pokona przeciwnika ze wschodu. Jednak mimo wszystko, ten internetowy korytarz, to internetowe boisko szkolne to nie to samo. Dlatego w moim przypadku sympatyzowanie z Bayernem zostało daleko w tyle za kibicowaniem Lechowi. I myślę, że w przypadku wielu z nas stało się tak samo.

Dlatego na koniec mam apel. Z europejskimi gigantami sympatyzujmy, a kibicujmy naszym polskim klubom. Jak mówi stare chińskie przysłowie: „Lepsza brzydka pierś w garści niż piękna w jpg”.

I tego się trzymajmy.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Kibice