Kilka dni temu prawdopodobnie doznałem jakiegoś ataku, bo zasiadłem w fotelu, a że dzieci spały włączyłem telewizor. 563 kanały, a i tak nic ciekawego nie było. Jakiś dramat. Aż tu nagle… Finał konkursu Eurowizji. Myślę sobie „a co mi tam, oglądnę”. Zazwyczaj, jak jeszcze interesowałem się tzw. muzyką popularną, kojarzyłem Eurowizję z nieprzebranymi pokładami chały i tandety. Taki crème de la crème przaśności i bylejakości, jako formę tortury. Nic to, jestem dorosły i się nie boję już Pana Artura Orzecha. Oglądam… Zmieniło się niewiele. Piosenki nudne, byle jakie, wtórne, nieciekawe. I nagle ta myśl, uderzenie gromu olśnienia, błysk fantastyczny! Zupełnie takie, jak piłkarze ściągani wagonami do klubów Ekstraklasy. Postanowiłem zadać sobie trochę trudu i zrobić listę. Szukałem po archiwach 90minut i transfermarkt i znalazłem. Oto dopasowałem zawodnika do większości krajów z Europy, zawodnika, którego mieliśmy okazję oglądać – albo i nie – na boiskach ekstraklasowych.
Zaznaczam, że kolejność jest przypadkowa. Początkowo myślałem, że będzie śmiesznie jak kolejność przedstawiania będzie tożsama z kolejnością śpiewaków, ale sama myśl o szukaniu tego na stronie festiwalu przyprawiła mnie o krótkotrwałą utratę przytomności i konwulsje.
1. NORWEGIA – Muhamed Keita, ofensywny skrzydłowy
Miał być norweskim odpowiednikiem Sławomira Peszki – szybki, przebojowy, strzelający duuuużo bramek. Miał być suwerenem na boku boiska, miał rozstawiać po kątach i doprowadzać obrońców do płaczu. Skończyło się tylko na tym, że były boczny pomocnik Stromsgodset IF po prostu był. Potem zniknął, potem kibice w Poznaniu bali się, że wróci. Ale nie wrócił. Nie zaobserwowaliśmy utraty jakości.
2. SŁOWACJA – Jan Zapotoka, środkowy pomocnik
Nie wiem czym kierowali się włodarze Lecha z Poznania płacąc za niego 200 tys. €. Pojawił się w Polsce w sierpniu 2009, po to by zagrać w sezonie 09/10 13 meczów ligowych, jeden w Pucharze Polski, zarobić 1 żółtą kartkę. W sezonie 10/11 dorzucił 1 mecz ligowy, po jednym w Superpucharze i Pucharze – bez uchwytnego efektu, po czym zwinął się do Dubnicy. Nie to, że się naśmiewam, choć z drugiej strony po co mam się wstrzymywać.
3.PORTUGALIA – Orlando Sa, napastnik
Wiem, że na pewno Portugalia przysłała do nas na występy piłkarzy mniej zdolnych i bardziej pasujących poziomem do boiska choćby w Wodzisławiu Śląskim. Orlando Sa miał tę jednak przewagę nad innymi, że posiadał ego wielkości Jowisza. Jego ego-struktura miała to do siebie, że rozrastała się żywiąc się plackami po węgiersku wchłanianymi w szatni po treningach. Rosła i pęczniała jego ego-struktura uzyskując samoświadomość. Po kilku miesiącach przejęła ona pada od mózgu Orlando i pokierowała Portugalczyka najpierw do Albionu, potem do Ziemi Świętej. Podróżniczka…
4. HISZPANIA – Mikael Arruabarrena, podobno napastnik
O większego trudniej zucha niż był Mirosław Trzeciak. Rym zgubiłem ale przesłanie pozostało czytelne. Golleador z Półwyspu Iberyjskiego miał zamieść ligę, a pozostałe strzępy rzucić psom. Co się mu po drodze zepsuło i zapomniał o co w tym sporcie chodzi. Jego koszulkowy pseudonim Arru kojarzył się głównie z jakością produktów Aro. Jak na tandetę jaką pokazał w kraju Polan i Wiślan, 200 tys. € jakie za niego zapłacono brzmią jak wyrzut sumienia. Albo rechot. W zależności czyśmy w kraju Polan czy Wiślan.
5. WŁOCHY – Stefano Napoleoni, napastnik
Obunożny napastnik pojawił się na naszych boiskach w lipcu 2006, a zniknął styczniem 2009. W tym czasie grał sporo, strzelił 11 bramek. Niby niemało, niby coś tam potrafił, niby mówiło się o transferze do lepszego polskiego klubu, ale skończyło się na Levadiakosie ale za to za 200 tys. €. Wiecie, że gość ma dopiero 29 lat i wyceniany jest przez transfermarkt na więcej niż Bille Nielsen (28lat)?
6. NIEMCY – Ulrich Borowka, obrońca
Widzew w latach swojej potęgi, dowodzony przez charyzmatycznego i obytego w świecie Franciszka Smudę, postanowił postawić na znane, acz już lekko przebrzmiałe nazwisko. Prawie 400 meczów w Bundeslidze, występy w kadrze. Miało być święto, szał i jakość. Były za to rachunki za alkohol przewyższające koszt opłacanego przez klub hotelu i 8 meczów w ekstraklasie. Jego odejście najbardziej zasmuciło taksówkarzy i właścicieli sklepów monopolowych.
7. ANGLIA – Eddie Stanford, skrzydłowy
Ciężko w ogóle powiedzieć czy mamy do czynienia z piłkarzem. Przygodę w Polsce Edzio rozpoczął z grubej rury… Legia Warszawa. Tam rozegrał spektakularną liczbę 1 meczu (słownie – jednego), po czym zaliczył zjazd. Zjazd nieporadny jak pozycja dojazdowa Piotrka Żyły (tak naprawdę nie wiem o co chodzi, ale gdzieś czytałem, że jego pozycja jest jakaś taka, i że nie może, i że nevermore). Ruch Chorzów, Sandecja Nowy Sącz, Promień Żory. Potem już tylko kluby, których nazw nie potrafię przeczytać. W 2011 w wieku 31 lat zakończył „karierę”.
8. ESTONIA – Henrik Ojamaa, skrzydłowy
Pierwszy transfer, który dokonywał się na Twitterze. Ach, co to był za wieczór! Te emocje, te nagłe zwroty akcji, ta noc przeszła do legendy. Wyrwany z gardła Lecha Poznań Estończyk miał być powiewem nowości, miał tchnąć wyspiarską zawziętość i wybieganie. Miał obiegać obrońców jak Golfsztorm opływa Irlandię, tzn. nieustannie i bez szans powstrzymania. Otrąbiony sukces stanął szefostwu Legii i jej kibicom w gardle. Henrik wypadał słabo lub mizernie, przyprawiał o agresywne zachowania pewnego Słowaka i maniakalne myśli pewnego doktora. To niebywałe, ale kibice po jego odejściu fetowali na warszawskiej starówce. Gdzie jest teraz… Boję się sprawdzać.
9. CHORWACJA – Marijan Antolovic. Bramkarz
Pół miliona Euro. PÓŁ MILIONA EURO!!! Bramkarz, który stał się pośmiewiskiem, bramkarz tak niezdarny, tak nieporadny, tak beznadziejnie słaby został kupiony za taką kasę. Nazwanie go ręcznikiem to potwarz dla Marcina Cabaja i Richarda Zajaca. Jeden z najgorszych i jednocześnie najdroższych bramkarzy sprowadzonych do polskiego klubu. Był tak słaby, że nie łapał nawet żartów w szatni.
Część druga -> https://watch-esa.pl/2016/05/23/ekstraklasowa-eurowizja-czesc-2/
Część trzecia -> https://watch-esa.pl/2016/05/27/ekstraklasowa-eurowizja-czesc-3/