Obserwuj nas

Reprezentacja

Barcelona ’92

Pierwsza impreza piłkarska jaką pamiętam to Mistrzostwa Świata ’90 rozgrywane na włoskich boiskach. Jednak pierwszy turniej, który oglądałem z wypiekami na twarzy, który przeżywałem tak mocno, jak mocno może go tylko przeżywać dziesięcioletni dzieciak, to turniej olimpijski w Barcelonie. Chcę wam opowiedzieć nie o meczach, ale o ludziach i emocjach, o czymś absolutnie wyjątkowym, o pasji, o sukcesie i jego gorzkim smaku.

Kiedy startowały eliminacje do turnieju, chyba nikt nie wierzył w tych chłopaków, sukcesem byłby już sam awans. Nasza reprezentacja niedawno przegrała eliminacje do włoskiego mundialu, na sukces nie zanosiło się w eliminacjach do Euro ’92. Chłopaki Wójcika przebrnęli jednak eliminacje brawurowo, bez żadnej porażki i z niezauważalnych, stali się kandydatami do medalu.

Nie pamiętam już dziś dobrze meczów grupowych, gdzieś z tylu głowy kołacze mi wspomnienie meczu z Włochami. Pamiętam dość dobrze okoliczności meczu z Katarem w 1/8 finału, pewnie dlatego, że żeby go obejrzeć wymknąłem się z wesela do domu, o czym oczywiście zapomniałem napomknąć komukolwiek. Wynik jednak złagodził i złość rodziców, i moje dość nieprzyjemne uczucie bycia zruganym.  Z półfinału z Australia zapamiętałem człowieka na trybunie, który na wielkiej płachcie papieru skreślał wyniki, kolejno 3:1, 4:1, 5:1, 6:1, by finalnie zostać z wypisanym wynikiem 7:1 i niespełnionym życzeniem. Pamiętam finał, podczas którego zdawał się zatrzymać czas, pamiętam rozpędzających się po przerwie Hiszpanów, pamiętam wyrównującą bramkę Stańka i ostatnią, jakże dla nas gorzką, minutę meczu i tego cholernego Quico. Pamiętam łzy, nie tylko piłkarzy, ale i swoje. Nie umiem też zapomnieć, że to nasz ostatni sukces w piłce po dziś dzień.

Kiedy kurz opadł, kiedy uspokoiły się emocje, okazało się, że z tego wszystkiego pozostało niewiele. Mi zostało wycięte z okładki Przeglądu Sportowego zdjęcie Kowalczyka, do dziś je dość dobrze pamiętam, pamiętam krój liter, numer 20, z którym grał. Finalnie zdjęcie znalazło swoje miejsce na wewnętrznej stronie drzwiczek szafki w biurku, obok tak samo wyciętej i przyklejonej nie wiadomo czemu klasyfikacji medalowej. Do dziś nie umiem wyzbyć się wrażenia, że z tego niewątpliwego sukcesu dla polskiej piłki, pozostało równie niewiele co dla mnie. I w mojej głowie, i w polskiej piłce pozostało co najwyżej wspomnienie, kilka zdjęć, retrospekcji. Aż tyle i tylko tyle.

Krótko po Igrzyskach pojawiło się słynne hasło – „Zmieniamy szyld i jedziemy dalej”. Droga od hasła do czynów bywa zazwyczaj długa i wyboista. Nie inaczej było też w tym wypadku. Patrząc na inne kraje mam przekonanie, że naszą narodową bolączką jest nieumiejętność wykorzystania sukcesu i nie mówię tu tylko o tym konkretnym przypadku. Jak inaczej nazwać sytuację, w której dwóch napastników, którzy decydowali o obliczu tej drużyny (Juskowiak i Kowalczyk), rozgrywają w dorosłej kadrze po 39 meczów na przełomie kilku lat? Jak inaczej nazwać sytuację, kiedy w 10 lat później na Mistrzostwach Świata z grupy dwudziestolatków w kadrze zostało trzech – Koźmiński, Wałdoch i Świerczewski?

Większość olimpijczyków z Barcelony w dorosłej kadrze „zadomowiła” się na dobre w okresie, kiedy selekcjonerem został trener Janusz Wójcik. Znamienne jest, że na prawdziwą szansę musieli czekać blisko 5 lat, a sam Wójcik został mianowany selekcjonerem w wyniku nacisków kibiców i dziennikarzy.

Drużyna złożona z chłopaków Wójcika piłkarskiego świata nie zawojowała i w atmosferze porażki zakończyła eliminacje do EURO 2000. Na jej gruzach powstała kadra, która po 10 latach od Igrzysk w Barcelonie zagrała na Mistrzostwach Świata w Korei i Japonii.

Losy trenera Janusza Wójcika potoczyły się po tym epizodzie nie do końca szczęśliwie. Po rozstaniu z kadrą w 1999 roku zdążył być jeszcze trenerem w Śląsku, Widzewie, Świcie Nowy Dwór, czy reprezentacji Syrii. W latach 2005 – 2007 był posłem na Sejm. Praca w Świcie ostatecznie zaprowadziła go na ławę oskarżonych za udział w procederze ustawiania meczów, za który to usłyszał wyrok dwóch lat pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres pięciu lat próby oraz na karę grzywny. Orzeczono również wobec niego dwuletni zakaz pracy w roli trenera.

Dziś Wójcik żyje na peryferiach piłki, wydał autobiograficzną książkę, w której raczy nas anegdotkami budzącymi raczej obrzydzenie i politowanie niż podziw. Wolę by w mojej świadomości pozostał jako trener „srebrnej” drużyny olimpijskiej, a nie jako Janusz Wójcik – polityk, czy Janusz – Wójcik oskarżony.

Kiedy Wójcik objął pierwszą kadrę większość z olimpijczyków była już jednak wypalona, wielu kariery nie potoczyły się tak, jak zapowiadały się w czasie ceremonii medalowej. Kowalczyk, po nie do końca udanym podboju ligi hiszpańskiej, wrócił do Legii, by w końcu zostać telewizyjnym ekspertem i osobą słynącą z wygłaszania kontrowersyjnych opinii. Podobnie potoczyły się losy Andrzeja Juskowiaka i Grzegorza Mielcarskiego, którzy po nieudanych epizodach bycia działaczami zostali – podobnie jak Kowalczyk – komentatorami sportowymi. Komentatorem jest także Tomasz Wieszczycki.

Niektórzy przepadli w szarzyźnie życia jak Aleksander Kłak, którego kariera załamała się po kontuzji i dziś jest kierowcą autobusu w Antwerpii. W Belgii osiadł także Mirosław Waligóra, gdzie pracuje w urzędzie miasta zajmując się sprawami sportowymi. Z kolei Marek Koźmiński jest dziś działaczem PZPN  i przedsiębiorcą świetnie radzącym sobie na rynku nieruchomości. Trenerami na niższym lub wyższym szczeblu zostali Marcin Jałocha, Ryszard Staniek, Tomasz Wałdoch, Jerzy Brzęczek.

Czy można powiedzieć, że jest to kolejne zmarnowane pokolenie? Nie wiem, nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Czuję jednak, że z tej grupy dało się więcej wziąć dla reprezentacji kraju już po Igrzyskach. Nie wiem czy potrzebne było wstydliwe zakończenie walki o MŚ w USA, gdzie po porażce z Turcją nieodżałowany Janusz Atlas pisał na łamach „Piłki Nożej” o konieczności uwiązania Jacka Ziobera do pręgierza i obrzucania go zgniłymi jajami. Nie wiem, czy nie był to moment do odmłodzenia kadry i zawalczenia o EURO 96. Dzieciaki Wójcika były jednak konsekwentnie pomijane i marginalizowanie przez kolejnych selekcjonerów. Miejsca na boisku dla nich nie widzieli ani Antoni Piechniczek, ani Władysław Stachurski, ani Henryk Apostel.

To właśnie ten gorzki smak sukcesu, powszechne przeświadczenie, że z tymi ludźmi dało się osiągnąć więcej, że gdyby znalazł się ktoś, kto dałby tym chłopakom prawdziwą szansę na kolejną wielką imprezę nie czekalibyśmy dziesięciu lat.

Napiszę to z żalem – szkoda, że sukces olimpijski nie przyniósł więcej dobra dla reprezentacji Polski. Warto o tym pamiętać, zwłaszcza w przededniu Młodzieżowych Mistrzostw Europy w Polsce.

fot. PAP/Teodor Walczak

Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Reprezentacja