Kazimierz Moskal upiekł wczoraj dwie pieczenie na jednym ogniu. W końcu doszło do przełamania i wygrania pierwszego meczu w lidze. Do tego okoliczności tego zwycięstwa sprawiają, że tak naprawdę nie można było wymarzyć sobie lepszego momentu na to zdarzenie. Wygrana ze szkoleniowcem, po którym przejmuje się schedę i to w takich, a nie innych okolicznościach cieszy podwójne. Gdy dodamy fakt, jak efektowne było to zwycięstwo, to naprawdę ciężko mi uwierzyć, żeby posępni sceptycy nie zweryfikowali swojej opinii. Zwycięstwo 5:0? W Szczecinie najstarsi górale marynarze tak wysokiej wygranej na szczeblu Ekstraklasy nie pamiętają. Ostatni raz taki wynik padł w 1986 roku w spotkaniu z Zagłębiem Sosnowiec, co też, z perspektywy czasu, wydaje się być miłym wspomnieniem.
Gra Pogoni wyglądała w tym spotkaniu naprawdę dobrze i nie należy się sugerować tym, że podopieczni Czesława Michniewicza wyglądali wczoraj mizernie. Jak wiemy, strzelanie Portowcom ostatnimi czasy przychodzi z niemałym trudem, więc należy docenić i respektować fakt, że udało się pokonać Dariusza Trelę aż pięciokrotnie. Akcje bramkowe naprawdę cieszyły oko, nie były to przypadkowe okazje zrodzone z chaosu. Jeżeli tak ma wyglądać gra Pogoni, to ja to kupuję. Niezmiernie cieszy mnie to, że w końcu pracowały skrzydła, że w końcu ataki na bramkę przeciwnika miały ręce i nogi. Szkoda jedynie, że żaden z ofensywnie nastawionych zawodników dzisiaj nie wpisał się na listę strzelców, ale nie szukajmy dziury w całym. Nie po takim meczu.
Skłamałbym mówiąc, że ten wynik nie jest dla mnie sporym zaskoczeniem. Do przerwy nic na to nie wskazywało, a jednobramkowa zaliczka była w pełni zadowalająca. Spotkanie w pierwszej połowie było wyrównane, z lekkim wskazaniem na Pogoń. Druga część spotkania, bez względu na to co sugeruje wynik, też nie stała pod znakiem dominacji Portowców. Strzelona szybko bramka , ustawiła ten mecz i nadała rytm widowisku. Piłka toczyła się raz w jedną stronę, raz w drugą, ale to Pogoń, trochę mimochodem, zdobywała kolejne trafienia. Gdzieś z tyłu głowy brzmiały słowa o osławionym „niebezpiecznym 2:0”, ale niepokojące głosy stłumił Kamil Drygas po pięknej akcji z udziałem Ricardo Nunesa. Dwie minuty później obrońca Pogoni całkowicie zamknął temat i można było rozejść się do domów. W Szczecinie zaczęto winszować, ja odświeżyłem sobie tabelkę live i w zapomnienie puściłem widok mojej drużyny na dnie ligowej tabeli. Po bramce Nunesa zrobiło się sennie, chaotycznie i mało ciekawie, tym większe brawa dla Rafała Murawskiego, że na sam koniec postawił stempel, strzelając piątą bramkę.
Cóż to była za ulga. Dla kibiców, piłkarzy, a także trenera, który wzniósł ręce w geście triumfu. Te spotkanie, jak i poprzednie, zremisowane z Zagłębiem powoli zamazują krajobraz nędzy i rozpaczy jaki nas zastał w trzech pierwszy ligowych spotkaniach. Życzyłbym sobie, żeby ten przykry widok czerwonej latarni ligi już nigdy nie powrócił.
***
Po spotkaniu z Bruk-Betem rozpoczęła się dyskusja nad tym, który z napastników powinien rozpoczynać mecz w podstawowym składzie. Zwoliński czy Kitano? Szczerze mówiąc, to niezmiernie ciężkie pytanie, bo Kitano niezmiernie mi się podoba, jest piłkarzem niebywale zwinnym, który robi sporo zamieszania i sieje zamęt wśród obrońców rywali. Zupełne przeciwieństwo Łukasza Zwolińskiego. Problem polega na tym, że młody Japończyk świetnie spisuje się poza polem karnym, potrafi wyjść z szybkim kontratakiem, włączyć się do ataku pozycyjnego, ale w polu karnym rywala po prostu przepada. Zwolak nie jest tak mobilny, rozpędza się niczym lokomotywa, ciągnąca wagony z węglem, przez co często hamuje akcje i zmniejsza potencjał przy wyprowadzeniu kontrataków. Nie sposób jednak zauważyć, że ma naprawdę dobre warunki fizyczne, potrafi wziąć na plecy dwóch obrońców i z takiej sytuacji wyjść obronną ręką. Jeżeli chodzi o grę w szesnastce, przydatność przy stałych fragmentach gry, to wnosi wiele jakości, która po prostu musi w końcu zacząć przenosić się na bramki.
Odnoszę wrażenie, że gdy idzie akcja w pole karne przeciwnika i gra Kitano, to przydałby się Zwoliński, gdy gra zaś Zwoliński, to przydałby się spryt Kitano. Ciekawi mnie jak ta dwójka poradziłaby sobie gdyby przyszło im grać razem. Kończąc gdybanie myślę, że to Japończyk jest obecnie lepiej dysponowany, ale w dłuższej perspektywie to Łukasz jest gwarantem bramek. Być może jestem ostatnią osobą w Polsce, która w to wierzy, ale naprawdę sądzę, że gdy przyjdzie przełamanie Zwolaka w lidze, to kibice będą mieli z jego powodu wiele radości.
***
Ulga kibiców, winszujący trener i zarząd klubu, a także przełamanie całej drużyny w niezmiernie efektownym stylu. Ci, którzy zrezygnowali z pokazu fajerwerków na Wałach Chrobrego nie mają czego żałować – prawdziwe strzelanie odbyło się na Twardowskiego.
PS1948