
Jest taka dziwna konkurencja sportowa jak jazda po muldach. Dokładnie coś takiego przeżywa aktualnie krakowska Wisła. W nawarstwiających się problemach natury organizacyjnej i sportowej, z sytuacji permanentnego manka w klubowej kasie niełatwo było zmierzyć się licznym właścicielom Wisły z letnim okienkiem transferowym.
Po obiecującej końcówce sezonu celem na letnie mercato było przede wszystkim utrzymanie stanu posiadania w zakresie tych najbardziej dla klubu wartościowych piłkarzy, odpalenie zbędnego balastu, wzmocnienie newralgicznych pozycji i młodzież z akademii. Czyli w sumie całkiem normalny plan na przerwę letnią.
Przedłużenie umowy ze zmierzającym nieuchronnie na drugą stronę rzeki Arkadiuszem Głowackim, powrót do klubu Radosława Soboloweskiego w roli trenera wpisało się w w/w założenia. Podobnie jak pożegnanie niedawno przecież zakontraktowanego bezproduktywnego i wielce słabego Ukraińca Bałaszowa, chimerycznych jak stare baby Latynosów z Haiti i brazylijskiego Włocha Rafaela Crivellaro. Najważniejszym celem na lato było przede wszystkim zatrzymanie serca i mózgu drużyny – Rafała Wolskiego. Po wielu perturbacjach, dramatycznych zwrotów akcji, jak niesie miejska plotka, za umorzenie (częściowe?) długów Wisły Kraków wobec Pana Adama Mandziary Rafał Wolski trafił ostatecznie nad Bałtyk.
Umowy nie przedłużono z wiecznie obiecującym Michałem Czekajem, Konrad Handzlik udał się w drogę do Sosnowca via Warszawa. Rozwiązanie drużny rezerw zaowocowało wypożyczeniami Grzegorza Marszalika (Rozwój Katowice), Jakuba Mordeca (Karpaty Krosno), Szymona Witka (Grom Grzechynia).
Po stronie zysków również nie za bogato. Trzy wzmocnienia pod żadnym względem nie będą w stanie zasypać licznych dziur w ustawieniu krakowskiej drużyny. Nic nie ujmując nikomu uważam, że pozycja bramkarza nie była akurat tą newralgiczną do obsadzenia. Mimo swoich mankamentów Michał Miśkiewicz, wspomagany przez Michała Buchalika i młodzież, w zupełności dawał komfort na tej pozycji niewspółmiernie większy niż na pozostałych pozycjach. Ściągnięcie zza Wielkiego Muru Mateusza Zachary wobec mizerii w przedniej formacji, zależnej od predyspozycji dnia Pawła Brożka nie powinno zamydlić ogólnej wizji „wzmacniania” krakowskiej drużyny. Do annałów internetu przejdzie saga pt. „Genialny Adam Mójta przyjmie każdą ofertę z dobrego klubu”. Wciskany kolanami do klubu z Wielkopolski przez menedżerów, mieszający i zaprzeczający sam sobie w wywiadach lewy obrońca, ostatecznie wylądował w Krakowie. Mający doświadczenie w spadaniu z Ekstraklasy, skądinąd prawdopodobnie sympatyczny Pan Adam, z miejsca stał się złym talizmanem, kukułczym jajem, puszką Pandory.
Wiele mówiło się o potencjalnych celach transferowych, przejściowy właściciel, absolwent gimnazjum, zapowiadał ich 5… No cóż. Planowano również sprzedaż klubowych sreber, jedynych piłkarzy mających ekonomicznie istotną dla klubu wartość: Guzmica i Mączyńskiego, a pieniądze z tych sprzedaży spożytkować na wzmocnienia i poprawę kondycji finansowej klubu. Nic z tego nie wyszło.
Źle to wszystko wygląda, coraz mniej miejsca smutna rzeczywistość pozostawia optymistycznemu końcowi. Wisła jest aktualnie w największych od niepamiętnych czasów turbulencjach. Zawirowania właścicielskie, zwolnienia, zawijasy związane z odejściem/pozostaniem Dariusza Wdowczyka nie pomagają. Wisła jak nigdy potrzebuje spokoju, potrzebuje wyciszenia, potrzebuje rozwagi, ale przede wszystkim potrzebuje oddanych i wiernych kibiców. Jak pokazuje ich aktywność na Twitterze z tym ostatnim nie powinno być problemu.
