Jeśli czytaliście mój tekst zapowiadający ten mecz (tutaj), pewnie wiecie, że nie obiecywałem sobie po nim zbyt wiele. Ba! Jeszcze dziś rozmawiając z Piotrkiem Potępą, który pisze u nas o Śląsku Wrocław zgodziliśmy się, że nudny remis w okolicach 1:1, to najbardziej prawdopodobny scenariusz. Zresztą w podobnym tonie wypowiadali się moi rozmówcy na stadionie, na chwilę przed meczem. Stawiam więc dolary przeciw orzechom, że wyniku 4:0 nie spodziewał się nikt, nawet najwięksi optymiści. Miała być egzekucja i była, tylko skazany się zmienił.
Pozwólcie, że zacznę od końca. Mianowicie od widoku, który zastałem wchodząc po meczu do strefy mieszanej. Oto bowiem tłum dziennikarzy (a dziś było ich zaskakująco wielu) tłoczyło się obok Filipa Starzyńskiego, którego za chwile pewnie wykreują na bohatera meczu. Drugą „grupę” stanowił 1 (słownie: jeden) człowiek, który próbował przepytywać jednego z zawodników Śląska. Choć powinienem tu podkreślić słowo próbował, gdyż słowa wyraźnie przybitego piłkarza gości ledwo dobiegały na drugą stronę słupków oddzielających obu panów.
Bohater nie jedno ma imię
Jak się już pewnie domyślacie, z wyborem większości się nie zgadzam. I to nie dlatego, że chce deprecjonować zasługi „Figo”, choć nigdy nie ukrywałem, że średnio mnie swoją grą przekonuje. Nie. Jeśli ten mecz miał specjalny wymiar dla kogokolwiek, to przede wszystkim dla naszych wychowanków. A dla nich chyba nie mógł się lepiej ułożyć. Ten starszy i bardziej doświadczony, Filip Jagiełło, nie ukrywał, że ciężar przegranych derbów z Miedzią siedział w nim głęboko:
„Ja byłem na kadrze, więc odczuwałem to trochę inaczej, ale doskonale wiem co tu się działo. Mnie jako wychowankowi spadł ogromny kamień z serca. Gdybyśmy te drugie derby też przegrali, to mógłbym już chyba tylko usiąść w domu i się załamać. Ja jeszcze się do końca nie otrząsnąłem po tych pierwszych i nie chce już do nich wracać.”
I wiecie co. Autentycznie można było wyczuć w głosie ulgę i zmianę nastroju. Bo jeśli Zagłębie potrzebowało meczu, który może ponownie tchnąć wiarę w zespół, to ten był najlepszy z możliwych. Zresztą chwile później na konferencji potwierdzał to Mariusz Lewandowski.
„To zdecydowanie były najtrudniejsze dwa tygodnie, od kiedy pracuje jako trener Zagłębia. Zespół potrzebował odbudować się przede wszystkim mentalnie. Wszystko wskazuje, że się udało, bo jestem też zadowolony z tego jak zespół wykonywał założenia przed meczowe, ale i wskazówki, które przekazałem im w przerwie.”
Zanim jednak do przerwy doszło, na boisku było dość nerwowo. Zagłębie nie weszło dobrze w mecz, co potwierdzał mój rozmówca. Na początku to Śląsk wyglądał lepiej. Nie przekładało się to może na jakieś dogodne okazję, ale w kilku sytuacjach brakowało naprawdę niewiele. A potem… potem wszystko potoczyło się już szybko, jak nie przykładając w bokserskim ringu. Najpierw wielbłąd Słowika i Starzyński trafia rywala po raz pierwszy. Chwilę później drugi cios dosięga rywala. Jagiełło najpierw odzyskuje piłkę, by chwilę później wpakować ją do bramki, rozgrywając ją jeszcze po drodze ze Starzyńskim.
„Marzyłem o tym. Wychowanek klubu strzelający bramkę w derbach, wygranych derbach, to marzenie każdego młodego piłkarza. Bo nic ona by nie znaczyła, gdybyśmy ten mecz przegrali.”
Na nich młodzieży
Coś, o co apelowałem przed meczem, stało się faktem. Na boisku mieliśmy bowiem aż 3 ludzi prosto z akademii. Najpierw na placu zameldował się debiutant Łukasz Poręba i powiem tylko, że jeśli tak wyglądają nasi młodzieżowcy, to kilku starszych kolegów może zrobić się lekko nerwowych o miejsce w składzie. Absolutnie bez kompleksów, bez miękkich nóg i to od razu na głębokiej derbowej wodzie. Chapeau bas!
Nie wiem, dlaczego z kolejnymi zmianami Mariusz Lewandowski czekał tak długo. Mecz był pod kontrolą i aż prosiło się, aby dać szansę, w większym wymiarze czasu, następnym zawodnikom. Chyba jednak do końca wolał być ostrożny i z kolejnymi zmianami czekał prawie do 90 minuty.
A jak się zdecydował znów zaczęły się dziać dobre rzeczy. Oto bowiem na boisku zameldował się Dawid Pakulski i… postanowił, że gorszy od kolegów być nie zamierza. Zdobył więc swojego debiutanckiego gola w Lotto Ekstraklasie dosłownie chwilę po wejściu na boisko. Można? Można.
Chwile potem na boisku pojawił się też Slisz, ale zagrał dosłownie kilkadziesiąt sekund. Szkoleniowiec lubinian wyraźnie zaznaczył na konferencji, że na młodych stawiać zamierza i jest spora szansa, że następni zawodnicy będą mogli zaprezentować się kibicom, ale muszą udowodnić najpierw swoją gotowość na treningach, bo za ładne oczy nikt nic nie dostanie.
Aha. W międzyczasie samobójczą bramkę dorzucił też Robak, ale nie miało to już w zasadzie znaczenia.
Cisza i spokój, można pracować
Mariusz Lewandowski ma teraz o czym myśleć. Derbowe zwycięstwo na pewno przyniesie spokój, tak bardzo potrzeby Zagłębiu po tym trudnym okresie. Dzisiejszy mecz pokazał, że młodzi wcale nie muszą tak bardzo odstawać, a kto wie, czy jeśli dostaną swoją szansę na stałe nie zadomowią się w pierwszej drużynie? Tym sposobem wilk byłby syty i owca cała. Klub wróciłby na obiecaną kibicom przez włodarzy ścieżkę. Kibice oglądaliby w akcji wychowanków klubu, co zawsze jest świetnie odbierane, a ci ostatni mogliby się rewanżować dobrą grą i kolejnymi punktami. Potrzeba tylko więcej odwagi Panie Mariuszu.
A ten topór, o którym pisałeś? Zapyta ktoś. Ano spadł. Spadł, ściął łeb rywala w derbach, a razem z nim – mam nadzieję – spekulację o zmianie trenera.