W środę 25 listopada zmierzyły się ze sobą dwa kluby, które niegdyś mecze elektryzowały całą Polskę. W ramach zaległego meczu Fortuna Pucharu Polski pierwszoligowy Widzew Łódź gościł na swoim stadionie lidera PKO Ekstraklasy – Legię Warszawa. Jednak ze względu na obostrzenia sanitarne na stadionie, ten mecz nie wyglądał jak wszystkie inne potyczki tych dwóch drużyn.
Lekka rotacja
Po niedzielnym zwycięstwie nad Cracovią, Legia w dobrych nastrojach udawała się na mecz do Łodzi. Trener mistrzów Polski Czesław Michniewicz na konferencji przedmeczowej powiedział, że mecz z Widzewem nie będzie traktowany jako przegląd wojsk. Dodatkowo wspomniał, że w pomiędzy słupkami stanie ponownie młody Cezary Miszta.
https://twitter.com/LegiaWarszawa/status/1331623462570516484
Pomimo zapewnień przez trenera, że nie będzie przeglądu wojsk, nie był to pierwszy garnitur. Mogliśmy ujrzeć kilka zmian w porównaniu do spotkania niedzielnego. W końcu po wygranej walce z zakażeniem koronawirusem do składu wrócił Michał Karbownik. Michniewcz postanowił dać szansę zmiennikom ofensywnym i wymienił całe trio. Valencia po słabych meczach w końcu mógł udowodnić, że nie przez przypadek został wybrany najlepszym ligowcem w barwach Piasta Gliwice.
Widzew przed meczem z Legią zajmował 13. miejsce w tabeli Fortuna 1 Ligi. W ostatniej kolejce musiał uznać wyższość zespołu z Niecieczy prowadzonego przez byłego reprezentanta Polski Mariusza Lewandowskiego. W składzie Widzewa także zmiany w porównaniu do ligowego spotkania. Co prawda kosmetyczne, ale jednak zaskoczeniem był brak środkowego obrońcy Daniela Tanżyny.
https://twitter.com/RTS_Widzew_Lodz/status/1331623878569897984
Szybki gol i pustka
Mecz nie mógł się lepiej zacząć dla drużyny gości. Fatalnie w ataku pozycyjnym zachował się Fundambu zagrywając niedokładnie w szerz boiska. Piłkę przejął jeden z zawodników Legii. Zagrał na lewe skrzydło do świetnie wbiegającego Karbownika, a ten dobrze dograł pomiędzy dwóch obrońców w pole karne do ustawionego tam Cholewiaka. Skrzydłowy Legii kozłowanym strzałem pokonał bramkarza gospodarzy.
Przez pierwsze 20 minut Widzew nie potrafił stworzyć żadnej dogodnej sytuacji bramkowej. Jedyny raz na bramkę Cezarego Miszty po zamieszaniu i odbitej piłce przed pole karne uderzał Możdżeń. A jak wiemy po bramce strzelonej z Manchesterem City x lat temu, przypięto mu łatkę „potrafi strzelać z dystansu”.
Legia grała bardzo dobrze w obronie i po zdobytej bramce powinna pójść za ciosem, aby na spokojnie kontrolować cały przebieg spotkania. Tak się jednak nie stało. Mecz nie należał do najbardziej porywających. W 40. minucie spotkania doszło do ożywienia kibiców przed telewizorami. Gospodarze stworzyli sobie chyba najlepszą okazję przez całe spotkanie. Kosakiewicz idealnie w tempo podłączył się obiegiem za plecami z prawej strony, dostał bardzo dobre podanie od Kuna. Jednak niewiele brakowało, aby Miszta wyciągał piłkę z siatki po raz pierwszy w tym sezonie.
Po pierwszej połowie spotkania mogliśmy mieć wrażenie, że to nie był to zespół prowadzony przez Czesława Michniewicza, a przez innego trenera… Spotkanie dla prawdziwych koneserów futbolu. Zawodnicy ofensywni Legii w ogóle nie istnieli. Wybronić się może tylko Cholewiak, bo zdobył bramkę, ale również nie porywał. Natomiast Lopes i Valencia zagrali zdecydowanie najsłabiej z całego zespołu. Były piłkarz Cracovii był zupełnie niewidoczny, a Ekwadorczyk podtrzymał słabą formę z ostatnich występów.
Déjà vu
Druga połowa dotrzymała poziomu pierwszej. Widzew szarpał swoje akcje i robił co mógł. Natomiast Legia dokonała podwójnej zmiany w przerwie. Trener dał odpocząć Karbownikowi oraz zmienił dramatycznego Valencie. Czy możemy się spodziewać jego dalszych występów w podstawowym składzie? Szanse są na to bardzo nikłe. Swojego czasu nie wykorzystał również Lopes. Portugalczyk nie zaprezentował nic fenomenalnego co mogłoby zapaść w pamięć kibiców. W 60. minucie opuścił boisko, a zmienił go najlepszy strzelec Legii.
O poziomie całego spotkania może świadczyć fakt, że gospodarze swój pierwszy strzał oddali dopiero w 74. minucie spotkania. Mucha próbował zaskoczyć Misztę jednak bezskutecznie. Legia zamiast wskoczyć na poziom wyżej, pokazać swoją wyższość i ustawić sobie przeciwnika na cały mecz, postanowiła dostosować się do niego poziomem gry.
–Dobrze, że tak szybko strzeliliśmy gola, bo trochę nas to w pełnym sensie uspokoiło. Widzew dążył do wyrównania i momentami nam zagrażał. Koniec końców awansowaliśmy i z tego się cieszymy. Za nami trudny mecz z dobrym zakończeniem.
Bardzo chcieliśmy zdobyć kolejną bramkę i uspokoić mecz. Widzew poczuł szansę i walczył o remis. W defensywie zachowaliśmy sto procent koncentracji i zdobyliśmy awans.
Trener nie był zadowolony, więc do końca założeń nie spełniliśmy. Czasem zbyt łatwo traciliśmy piłki i dawaliśmy rywalom szanse na kontry. – powiedział po spotkaniu Mateusz Cholewiak.
Podopieczni Czesława Michniewicza jak najmniejszym nakładem sił wygrali spotkanie i awansowali do kolejnej rundy pucharu Polski. Kibice przed telewizorami mogli mieć wrażenie, że gdzieś to już widzieli… No właśnie spotkanie było mocno przypominające poziomem mecz superpucharu Polski z Cracovią na Łazienkowskiej.
Ciężko kogokolwiek pochwalić bo tak sennym spotkaniu. Jednak na plusik przy nazwisku przede wszystkim zasługuje Miszta, który po raz trzeci zachowuje czyste konto w barwach Legii Warszawa. Kapustka z meczu na mecz powoli dochodzi do swojego optymalnego poziomu grania, a Karbownik pokazał, że potrafi nie tylko dograć asystę z lewej obrony ale również grając w środku pola. Spotkanie pokazało również, że ofensywni zmiennicy muszą jeszcze mocno popracować na treningach, aby wygryźć kolegów z pierwszej jedenastki. Lopes, Valencia – duży minus przy tych nazwiskach. Coś czuję, że Ekwadorczyk będzie schowany do szafy przez Czesława Michniewicza.
Mecz do zapomnienia. Awans był najważniejszy, a że gra była bardzo słaba to inna sprawa. Jedyne czego możemy żałować to, że mecz odbył się bez udziału zarówno kibiców gospodarzy, jak i gości.