Przed sezonem sporo mówiło się o Lechii w kontekście najsilniejszego potencjalnie beniaminka spośród całej trójki, która awansowała do elity. Były ku temu słuszne podstawy, bowiem niewiele wskazywało, jakoby miało to niebawem legnąć w gruzach. Biało-Zieloni na zapleczu zakończyli sezon jako pierwsi w tabeli, a projekt oparty na młodych piłkarzach był wielokrotnie wychwalany. Dość brutalna weryfikacja nastąpiła w Ekstraklasie, gdzie przez pierwsze kilka kolejek gdańszczanie nie byli w stanie zwyciężyć. Pod koniec rundy wyczerpała się cierpliwość wobec Szymona Grabowskiego, którego zastąpiono angielskim szkoleniowcem. Na mierną pierwszą połowę sezonu złożyło się kilka czynników. Od transferów, przez kłopoty finansowe, po bałagan na boisku.
To Ekstraklasa miała nie być gotowa
Pół żartem, pół serio używało się zwrotu, że Ekstraklasa nie jest gotowa na taką Lechię. Gdańszczanie po roku przerwy wrócili na najwyższy szczebel rozgrywkowy, zmotywowani jak nigdy, aby sprawić niespodziankę. Spadek miał być dla klubu wielkim ciosem, a okazał się zbawieniem. Niestety jednak, tylko z pozoru. Kiedy wyniki się zgadzały, to nie było również obaw wobec tego, co działo się w gabinetach. Wraz z biegiem sezonu zaczęły pojawiać się kolejne znaki zapytania i negatywne informacje. W pół roku przenieśliśmy się z momentu, gdzie Paolo Urfera uznawano za dobrego prezesa, do szwajcarskiego kłamczuszka i człowieka bez pieniędzy. Podczas ostatniego meczu roku z trybuny najbardziej zagorzałych fanatyków Lechii niosły się wulgarne pozdrowienia skierowane właśnie w jego stronę.
Kibice Lechii Gdańsk i pewnie Śląska Wrocław mają wiadomość do Paulo Urfera. #LGDSLA pic.twitter.com/8F7l4hmEGA
— Sebastian Zwiewka (@seba9314) December 7, 2024
Dotyczy to też przypadku Kevina Blackwella. Anglik objął stanowisko dyrektora technicznego w październiku ubiegłego roku. Od początku było wiadomo, że jego rolą jest wspomóc sztab szkoleniowy w dążeniu do awansu. Doświadczenia 65-latkowi nie można odmówić, bowiem kilkanaście lat temu prowadził Leeds, Sheffield United czy Luton Town. Latem postrzegany był za jednego z ojców sukcesu. Na różnych nagraniach z szatni Lechii mogliśmy oglądać, w jaki sposób motywował zespół do walki. Również tym zyskał zaufanie wśród kibiców. Jak się później okazało, współpraca na linii Grabowski – Blackwell wcale nie była taka kolorowa. Ten pierwszy musiał odpowiadać za bardzo kiepską postawę zespołu, choć prędzej powinien to robić drugi.
– Kevin Blackwell w klubie ma bardzo dużą rolę zaczynając od gabinetów. Z racji tego doświadczenia od samego początku miał nam dawać bardzo dużo. Co do spraw boiskowych, wyglądało to różnie. Były momenty, gdzie przebiegało to tak, jak powinno, ale były również chwile, gdzie nie zgadzaliśmy się ze sobą. Patrząc na doświadczenie które już mam, to drugi raz bym się na taką współpracę nie zgodził – wyznał Szymon Grabowski ponad tydzień po swoim zwolnieniu w programie „Piłkarski Młyn” na antenie CANAL+
W pewnym momencie pogarszać zaczęła się także atmosfera w drużynie. Ambitny i zagrzany do walki, a przede wszystkim bardzo młody zespół zaczął spuszczać głowy w dół. Na przestrzeni niecałych pięciu miesięcy Lechiści zdołali wygrać tylko trzykrotnie.
Wrześniowe przebudzenie
Z tych trzech zwycięstw dwa padły we wrześniu. Po sześciu kolejkach bez triumfu nastąpiło przełamanie w Zabrzu, a dwa tygodnie później wyższość rywala musiał uznać Radomiak. Zapaliło się światełko w tunelu, które sugerowało, że Lechia potrzebowała zwyczajnie czasu na rozkręcenie się. Nawet mimo przegranej z Jagiellonią w następnej kolejce, teza ta wciąż miała sens. W rywalizacji z obrońcami tytułu gdańszczanie niemal urwali punkty, a jedyne czego zabrakło, to skuteczności. Ostatni mecz miesiąca, przeciwko Widzewowi zakończył się podziałem punktów. W lidze zatem na dwanaście możliwych oczek, Biało-Zieloni zgarnęli ich siedem.
Była jednak druga strona medalu, czyli kompromitacja w Pucharze Polski. Po meczu w Białymstoku Lechiści udali się do Grodziska Mazowieckiego, gdzie czekała na nich miejscowa Pogoń. Rozgrywki te wielokrotnie „rozpieszczają” nas różnorakimi niespodziankami, ale mimo to podopieczni Szymona Grabowskiego przystępowali do spotkania w roli faworyta. Sto dwadzieścia minut gry nie przyniosło rozstrzygnięcia, więc rozpoczęła się seria „jedenastek”. Z loterii tej górą wyszedł drugoligowiec. Wszystko jednak mogło zakończyć się w klasycznym, regulaminowym czasie gry. Tak też by było, ponieważ przez większość drugiej połowy gdańszczanie prowadzili po trafieniu Louisa D’Arrigo. Marzenia o awansie rozwiał Karol Noiszewski, który doprowadził do wyrównania w doliczonym czasie.
Zaczął się październik i wszystko jak krew w piach. Wróciła Lechia z początku sezonu. To by było na tyle.
Kilka wniosków boiskowych
Kadra Lechii jako całość spisała się znacznie poniżej oczekiwań. Da się jednak znaleźć kilka pozytywów. Największym jest prawdopodobnie postawa Dominika Piły. Częścią gdańskiej drużyny stał się w 2022 roku, a więc jeszcze zanim pożegnała się ona z Ekstraklasą. W spadkowym sezonie oglądaliśmy go podczas kilkunastu spotkań, lecz zazwyczaj meldował się na placu gry wchodząc z ławki rezerwowych. Znacznie większym zaufaniem obdarzony został na zapleczu, gdzie przez większość czasu wygrywał rywalizację o miejsce w zespole z Dawidem Bugajem. Po powrocie na ekstraklasowe boiska poczynił spory progres, stając się jednym z najtrwalszych elementów w biało-zielonej układance.
Prawdą jest, że niezależnie od formy pozycja Piły w wyjściowym składzie nie byłaby raczej zagrożona. Jest jedynym prawym obrońcą, którego Lechia posiada w swoich szeregach. Moglibyśmy upchnąć do tego grona Loupa Diwana Gueho, natomiast jest mu zdecydowanie bliżej do pozycji stopera. Od inauguracji tegorocznych rozgrywek w grze Piły zauważalna jest znacznie większa pewność siebie, ale i wartość dodana w grze defensywnej. Do pewnego momentu 23-latek występował w roli skrzydłowego, a dopiero pewien czas temu stał się prawym obrońcą. Już wcześniej radził sobie z przodu, lecz były aspekty do poprawy pod względem bronienia. Teraz widzimy, jak rzeczywiście zalicza w tej kwestii postępy.
Są plusy, są również minusy. Gdyby Kacpra Sezonienkę wrzucić do składu 3-ligowca, to istnieje całkiem wysoka szansa, że i tam by sobie nie poradził. Krytykowanie młodego piłkarza nigdy nie jest czymś przyjemnym, ale w tym przypadku nie można przejść obojętnie obok występów napastnika Lechii. W obliczu kontuzji Bobcka oraz Meny, a także obowiązku wypełnienia minut młodzieżowców, Sezonienko jest częściej typowany do gry od pierwszego gwizdka. Przez to jednak gdańszczanie rozpoczynają niektóre mecze w dziesięciu, zamiast jedenastu. Od snajperów najbardziej wymaga się goli. Tych 21-latek upolował równe zero. Generalnie ujmując, w całej karierze zagrał już w 68 spotkaniach na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Zdobył w nich tylko jedną bramkę.
Napastnik, 68 meczów, jeden gol. Gasimy światło.
Śląsk wypchnął Eyambę, więc już oficjalnie Sezonienko jest najgorszym napastnikiem w lidze.#LGDŚLĄ https://t.co/kLZRx2UcfY
— Weszło! (@WeszloCom) December 7, 2024
Transferowy masterclass
O Kubie Chodorowskim, obecnym dyrektorze sportowym gdańskiego klubu, wspominałem już kilkukrotnie. Z racji, że jest to podsumowanie rundy, to ocenimy wszystkie transfery przeprowadzone przez Lechię latem i sprawdzimy, czy to okienko da się rzeczywiście ocenić na czwórkę z plusem. A pamiętacie Luisa Fernandeza? Chciałbym powiedzieć, że dobrze się spisuje w Ekstraklasie, ale nie złapał w tym sezonie żadnych minut. Co więcej, we wrześniu rozwiązał kontrakt, a klub nie pozwalał mu nawet trenować z zespołem.
Teraz coś pozytywnego, bowiem najlepszym przeprowadzonym ruchem było ściągnięcie Szymona Weiraucha między słupki. Rywalizacja Polaka z Bohdanem Sarnawskim zdaje się być zacięta, chociaż pod koniec rundy to ukraiński golkiper był jedynką. 20-latek wystąpił kilka razy w trakcie sezonu, a swoją dyspozycją zapracował na nagrodę młodzieżowca września.
Do Lechii wypożyczono także dwóch piłkarzy z Dynama Kijów: Antona Carenkę i Serhija Bułecę. Kibice Ekstraklasy kojarzyć mogą tego drugiego z występów w barwach Zagłębia Lubin. Choć w trykocie Miedziowych nie zaliczył sezonu życia, to były pewne oczekiwania wobec niego. Po paru miesiącach jednak prowadzi w rywalizacji o miano najgorszego transferu i nie wygląda na to, aby ktoś miał go wyprzedzić. Z drugiej strony przyzwoicie spisuje się Carenko, który od momentu przyjazdu do Gdańska nie ominął żadnego meczu. Rok kończy z golem oraz asystą. Często ożywiał grę Biało-Zielonych, a wiosną stać go na jeszcze więcej.
Od lewej: Mateusz Skrzypczak, Anton Carenko (Fot. Maciej Gilewski, 058sport)
Zostają nam: Wójtowicz, Wendt i Pllana. Pierwszy ominął kilka kolejek w trakcie sezonu ze względu na kontuzję, lecz na murawie spisywał się przeciętnie. Aktualnie jego sprowadzenie jest oceniane jako słaby ruch, aczkolwiek może się to zmienić na wiosnę. Drugi z wymienionych zrobił dobre wrażenie podczas pierwszych spotkań, strzelił gola w meczu z Lechem i nieźle spisywał się w środku pola. Im dalej w las, tym gorzej. Przestał łapać minuty i – podobnie jak Wójtowicz – melduje się w kategorii kiepskich transferów. O Pilanie można krótko powiedzieć, że obok Bułecy jest drugim najgorszym piłkarzem, który trafił do Lechii.
***
Luis Fernandez posłużył Urferowi jako „wizytówka”, gdy Szwajcar przejął klub. Był pierwszym sprowadzonym przez niego zawodnikiem, a zarazem bombą transferową w 1. Lidze. Hiszpan miał za sobą świetny sezon w Wiśle Kraków. Jego przygoda nad morzem również rozpoczęła się wspaniale. W debiutanckim meczu upolował trzy trafienia. Do jedenastej kolejki minionej kampanii był zarówno kapitanem, jak i nieodłączną częścią składu. Wówczas natrafiła się poważna kontuzja kolana, co wykluczyło go z gry na kilka miesięcy. Wrócił wiosną, aczkolwiek okazało się, że problemy zdrowotne wcale nie ustąpiły. Po dwóch spotkaniach znów była wymuszona przerwa.
— Luis Fernández (@LuisF24Oficial) September 27, 2024
Liczono, że 31-latek pomoże drużynie w elicie. Zwłaszcza, że na pierwsze trzy punkty kibice musieli poczekać do siódmej kolejki. Fernandez nie mógł jednak trenować z zespołem pomimo powrotu do zdrowia. Jak sam przyznał, nie otrzymywał również pensji. W międzyczasie był testowany przez Raków Częstochowa, ale do transferu nie doszło. Cała historia kończy się zerwaniem umowy z Lechią. Nie wiadomo, jak potoczyłoby się to w normalnych okolicznościach. Szkoda jednak, że nie przyszło nam obejrzeć hiszpańskiego pomocnika jesienią.
Carver za Grabowskiego
Szymon Grabowski podczas swojej przygody w roli szkoleniowca Lechii zyskał niesamowite uznanie w środowisku gdańskich kibiców. Tak wielkie, że po pożegnaniu się z posadą zaproszono go na „Zieloną”, czyli trybunę odpowiedzialną za doping podczas spotkań. Miał okazję złapać za mikrofon, podziękować, a nawet zainicjować przyśpiewkę. Wszystko działo się w trakcie grudniowego meczu ze Śląskiem Wrocław. Nie spotykamy się zbyt często z sytuacją, gdzie fani mogą tak bardzo utożsamiać się z trenerem. Dla kogoś, kto obserwuje to wszystko z boku może się to wydawać jeszcze bardziej nietypowe, bowiem Lechiści znajdują się przecież w strefie spadkowej.
👏 Lechia prędko o @sz_grabowski nie zapomni.
🎥 Źródło: lester77wroclawwks na TikToku.#LGDŚLĄ #Ekstraklasa pic.twitter.com/d0rZuSmIxr
— Adam Kiedrowski (@adamkiedrowski_) December 8, 2024
Wróćmy jednak do tego, co działo się na ławce trenerskiej. Grabowskiego zwolniono po wysokiej porażce z Pogonią Szczecin w listopadzie. Do końca roku zostały wówczas dwa spotkania. W pierwszym z nich, przeciwko GKS-owi Katowice zespół prowadził duet złożony z Radosława Belli i Kevina Blackwella. Gdańszczanie ponieśli zasłużoną porażkę. Już wtedy jednak na trybunach w towarzystwie prezesa zasiadł John Carver, czyli nowy trener Biało-Zielonych. Z racji rozpoznania go w Katowicach, klub tego samego dnia wypuścił na świat oświadczenie o podpisaniu kontraktu do końca sezonu z możliwością przedłużenia o rok.
– Zdecydowałem się przyjść tutaj, ponieważ jest to dla mnie spore wyzwanie. W ciągu ostatniego roku współpracowałem z polskim agentem, który nawet rozmawiał z dwoma lub trzema klubami. Gdy pojawiła się oferta z Lechii, od razu mnie bardzo podekscytowała – mówił Carver na konferencji przed swoim debiutanckim meczem.
Znajomość z Kevinem Blackwellem była prawdopodobnie kluczowa przy objęciu zespołu. Dwaj panowie pracowali ze sobą w latach 2004 – 2006. Najpierw w Newcastle, a później w Leeds. Pierwsze starcie pod batutą Carvera Lechia wygrała. Znad morza bez punktów wracał wyżej wspominany Śląsk. Przed 59-latkiem oraz całą drużyną sporo pracy, aby przez okres zimowy przygotować się do walki o utrzymanie w Ekstraklasie. Jak zaprezentowano, jest to możliwe, ale potrzebne jest zaangażowanie ze strony każdego. Zarówno sztabu, piłkarzy, jak i osób decyzyjnych.
No i pieniędzy.
Oj Conrado, Conrado…
Na początku grudnia Maciej Słomiński poinformował, że kontrakt z Lechią zerwał Conrado. Jedna z ważniejszych, a z całą pewnością doświadczonych osób odeszła więc z zespołu. Decyzja została podjęta na podstawie braku wypłacenia pieniędzy za podpis złożony pod umową obowiązującą do czerwca 2027 roku. Jak się jednak niebawem okazało, Brazylijczyk nie miał prawnych powodów, aby dopuścić się takich czynów. Informacje potwierdziła sama Lechia w oświadczeniu.
– Klub terminowo zrealizował wszystkie zobowiązania wobec zawodnika, którego kontrakt pozostaje ważny do 2027 roku – wszelkie wątpliwości w tym zakresie rozstrzygać będą uprawnione organy, którym klub przedłoży niezbędną dokumentację uwzględniającą potwierdzenia wypłat wynagrodzenia – czytamy.
Wszystko wskazuje na to, że przygoda „Kondzia” z gdańskim zespołem i tak dobiegła końca. Nie pojawił się w kadrze na ostatnim meczu. Istnieje prawdopodobieństwo, że zawodnik został odesłany do popularnego Klubu Kokosa i może odejść zimą. Duża sportowo strata, bowiem Conrado nie tylko posiadał największy bagaż ekstraklasowych doświadczeń, ale regularnie grał na pozycji lewego defensora.
Podsumowanie
Cóż, przykład Lechii pokazuje, jak wiele rzeczy może się zmienić w pół roku. Zmieniły się relacje kibiców z zarządem, ale i ogólna sytuacja klubu. Gdańszczanie przezimują na siedemnastej lokacie, z trzypunktową stratą do bezpiecznego miejsca. W ubiegłym sezonie obóz zimowy okazał się kluczowym czynnikiem w uzyskaniu promocji do Ekstraklasy. Zobaczymy, czy podobnie okaże się i teraz, a przepracowana długa przerwa umożliwi Biało-Zielonym utrzymanie na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.
Trzeba uzupełnić dziury, które są obecnie w kadrze. Przede wszystkim należy wzmocnić linię defensywy, bowiem to tam występują największe komplikacje. Wygrana ze Śląskiem na zakończenie, nieco poprawiła nastroje. Lechię stać na znacznie lepsze wyniki, ale potrzebne jest do tego zdrowe zarządzanie. Niestety, w Gdańsku nie jest to obecnie znane pojęcie.
Jedyne wykształcenie, jakie posiada to ukończenie szkoły podstawowej z wyróżnieniem. Nie przeszkadza mu to w realizowaniu życiowego celu, jakim jest zostanie dziennikarzem. Bywa gadatliwy, nieco rzadziej śmieszny (ale i to czasem mu się uda). Regularnie uczęszcza na słynny gdański bursztynek, po czym stara się skleić kilka sensownych zdań o meczach miejscowej Lechii.