Obserwuj nas

Legia Warszawa

„Skrzat” na trybunach

Wiele osób pyta mnie o wyjazd na mecz Legii. Niektórym dorosłym wydaje się, że Warszawa to jakaś odległa galaktyka, a podróż do niej nadal zajmuje pół wieczności. Wiele osób nie wie, że nie trzeba wyrabiać kart kibica, żeby kupić bilet, że stadion przy Łazienkowskiej jest bardziej bezpieczny i łatwiej się na niego dostać, niż na niejeden festiwal czy koncert.

Pierwszy mój mecz na Ł3 był w 2002 roku. Naprawdę doceniam to, co się stało w tym miejscu przez ostatnie lata, bo mam porównanie i wiem, jakie przeszkody trzeba było pokonać, kiedy jednym z głównych źródeł informacji była, nieistniejąca już, „Nasza Legia”.

Cóż, ze stereotypami walczyć jest bardzo trudno, a im bardziej się walczy, tym głębiej się one zakorzeniają. Jeśli z pójściem na mecz problem ma osoba dorosła, to wyobraźcie sobie jak patrzą na mnie niektórzy znajomi (większość już przywykła), kiedy zabieram na stadion swojego synka.

Pewnie nie byłoby to takie łatwe, gdyby nie fakt, że moja żona również jest zakochana w Legii i potrafi wymienić cały skład z 2002 roku i kibicuje wszystkim możliwym wyjazdom, kiedyś we dwójkę, teraz w trójkę. Uważam się za odpowiedzialnego rodzica i nigdy nie wystawiłbym swojego synka świadomie na niebezpieczeństwo, a na stadionie po prostu czuję się bezpiecznie. Wiadomo, że sytuacja ze słynnego meczu z Jagiellonią.RAR daje argumenty przeciwnikom chodzenia z dziećmi na mecze, ale ja ufam Klubowi i znając wszelkie okoliczności tego zajścia wiem, że do takiej sytuacji więcej nie dopuści.

Jeśli chodzi o przekleństwa na meczu? Trzeba się z nimi liczyć, ale przecież to nie opera. A jak ostatnio słyszałem dwóch sześciolatków z dobrych domów, gdy rozmawiali o jakiejś zacinającej się na telefonie grze, to przekonałem się, że do nauki wulgaryzmów nie potrzeba nikomu meczu.

Pierwszy raz byliśmy, gdy Ignaś miał 15 miesięcy, na meczu z Wisłą. Było nieznośnie gorąco, a on to wszystko zniósł chyba lepiej od nas samych – prawie pełny stadion, śpiewy kibiców, okrzyki z trybun zrobiły na nim wielkie wrażenie i zaszczepiły w nim prawdziwego kibica. Na stadion bez problemu weszliśmy z wózkiem, wodą, jego jedzeniem i wszystkim, co potrzebne do serwisowania takiego małego skrzacika.

Potem przyszedł finał Pucharu Polski 2016. Bardzo chciałem go tam zabrać, ale z wiadomych przyczyn okazało się to niemożliwe. Na szczęście z pomocą przyszedł kolega z Twittera, który kupił nam bilety i na stadionie pojawiliśmy całą familią. Wejście na Narodowy odpowiednio wcześniej bez większych problemów z tym, że bez wózka, ale piciu i papu wnieśliśmy legalnie. Powiem szczerze, że sam byłem bardzo ciekawy reakcji Małego na tak duży obiekt, ale wcale nie zrobiło to na nim większego wrażenia. Problem się pojawił, gdy zobaczył murawę – po prostu chciał sobie tam iść i pokopać piłkę 🙂
Po zadymieniu żona wyszła z nim na promenadę, ale wcale tego nie chciał, bardzo podobał mu się ogień, dym i cała otoczka. A najważniejszy był konik na sektorówce Legii i nie mógł wybaczyć, że tak szybko został zwinięty.

Dlaczego to piszę? Dlatego, żeby pokazać, że na Legii i pomiędzy jej kibicami jest bezpiecznie, że warto zabierać dzieci na mecze, a zwrot „kibic piłkarski” nie zawsze musi być określeniem pejoratywnym. Żeby zachęcić innych kibiców do zabierania na stadion całych swoich rodzin, bo Legia nie jest otwarta i bezpieczna tylko wtedy, kiedy graja na niej gwiazdy TVNu, ale jest taka przez cały czas i to od nas samych zależy jaka będzie w przyszłości.

foto: Monika Wantoła

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Legia Warszawa