W tym sezonie Legia gra piach, a jak mawiali nasi dziadkowie: ,,Z piachu bicza nie ukręcisz”. Drużynie z Warszawy brakuje tego ,,czegoś”, co posiadała w poprzednim sezonie. Właśnie przysłowiowego ,,bicza”, którym straszyła swoich przeciwników. Sobotnie zwycięstwo jest w jakimś stopniu zaprzeczeniem powyższych słów, ale jedna jaskółka wiosny jeszcze nie czyni, co najwyżej może zwiastować nadejście lepszej formy mistrzów Polski.
Legia praktycznie co mecz męczy się ze swoimi rywalami, bez różnicy czy gra o europejskie puchary czy w lidze. Na boisku widać, że drużyna potrafi lepiej operować futbolówką niż przeciwnik i pewnie piłkarze zdają sobie z tego sprawę. Na razie jednak do okazalszego zaprezentowania się, trzeba ich dodatkowo zachęcać. Jak? Ano strzelając im – jak Wisła Płock – dwa gole w pierwszych dziesięciu minutach spotkania. Zespół Hasiego gra interwałowo. Słabo, słabo i nagle bum, olśnienie – bramka, a potem znowu słabo. Drużyna z Warszawy przypomina mi starego niedźwiedzia. Przez większość spotkania śpi z na wpół otwartym okiem. Gdy zostanie przebudzona to na murawie nie ma czego zbierać, ale potem kiedy się zmęczy/znudzi dobrą grą, ponownie zasypia.
Tak było tydzień temu, Trenczyn-Legia:
Pierwsze spotkanie można zaliczyć do nudnych, poniekąd trochę męczących. Na początku obie drużyny postraszyły się wzajemnie, a następne groźne sytuacje kreowały tylko co kilkanaście minut. Drużyna Hasiego grała przeciętnie biorąc przykład z przeciwników. W pewnym momencie spotkania wydawało się nawet, że zawodnicy grają w ,,piłka parzy”. Legioniści po odebraniu futbolówki zaliczali parę podań i stratę, tak samo jak Słowacy. Na szczęście po siedemdziesięciu minutach bezowocnej gry obu drużyn, przebudził się Kucharczyk, który podholował futbolówkę na skrzydle i podał do stojącego na szóstym metrze od bramki Nikolicia. Gol na 1:0 stał się faktem. Potem drużyna z ul. Łazienkowskiej próbowała jeszcze wykorzystać zdezorientowanie rywali. Pod koniec spotkania wynik mógł podwyższyć Pazdan, lecz jego strzał głową – po dośrodkowaniu z rzutu rożnego – minął się z bramką.
Legia wywiozła ze Słowacji wymęczone, cenne zwycięstwo. Zgodnie ze starą piłkarską prawdą: ,,Nie ważne jak, byle wygrać”. Styl mistrzów Polski, co by nie mówić, pozostawiał wiele do życzenia. Zresztą nie tylko w tym meczu, ale przynajmniej w większości pod wodzą Hasiego. Czy jest to spowodowane nieprzyzwyczajeniem się jeszcze przez piłkarzy do zmian kadrowych, czy po prostu nowy trener nie może sprostać swojemu zadaniu? Nie wiem. W każdym razie zawodnikom warszawskiego zespołu w starciu z Trenczynem tylko czasami włączała się opcja ,,gramy dobrze” i w dodatku na chwilę. Przykładem takiego piłkarza może być choćby Michał Kucharczyk, który stał się ostatnio kozłem ofiarnym. Za porażki drużyny wini się tylko skrzydłowego, natomiast gra on tak samo jak cały zespół, czyli źle z przebłyskami ,,geniuszu”. Otóż, w pewnym momencie spotkania, Kucharczykowi włączyła się na krótko funkcja ,,Kucharinho”. Zawodnik Legii w narożniku boiska oszukał w jednej chwili trzech Słowaków przerzucając nad nimi piłkę, po czym dośrodkował ,,do nikogo”.
Na pochwałę za występ w pucharowym meczu zasługuje Arkadiusz Malarz – jeden z pewniejszych punktów stołecznej drużyny, który parę razy uratował kolegów z opresji. Gdyby nie jego kilka świetnych interwencji, kto wie czy Legia nie wracałaby do Warszawy na tarczy.
Zwycięzców ubiegłorocznej edycji Ekstraklasy na Łazienkowskiej czeka trudny mecz. Słowacka młodzież postawiła na swoim terenie twarde warunki i do Polski przyjedzie jeszcze bardziej zdeterminowana. Biorąc po uwagę przebieg pierwszego meczu, można uznać, że przewaga drużyny Hasiego w postaci jednej bramki jest jednocześnie czymś i niczym.
Po pierwszym spotkaniu z Trenczynem oczekiwania polskich fanów były spore. Dodatkowo wzrosły – razem z atmosferą w szatni Legii – w sobotni wieczór, kiedy drużyna ze stolicy przegrywała już 2:0 z Wisłą Płock, ale ostatecznie zdołała odwrócić losy spotkania. Legioniści stoją obecnie przed ogromną szansą. Do meczu rewanżowego podchodzą z bramkową przewagą i spokojniejszymi głowami. Muszą tylko i aż dowieźć zaliczkę do końca. Potencjalny awans i możliwość grania w IV, ostatniej rundzie eliminacji – w której wyczuwa się już zapach piłkarskiego raju – będzie jednym ze znaczących kroków w stronę upragnionej fazy grupowej Ligi Mistrzów.
Kibic. Piłka Nożna: od A-Klasy do Ekstraklasy.