Mecz z Duńczykami należał do jednych z najlepszych, jakie widziałem w wykonaniu polskiej reprezentacji za swego dwudziestoletniego życia. Do pięćdziesiątej minuty. Wtedy wszystko się zmieniło, ale wcześniej Polacy grali pewnie, inteligentnie, nie dając przeciwnikowi dojść do słowa. Po prostu: grali na awans.
I naprawdę, nie sposób nie być po tym meczu (umiarkowanym) optymistą. Duńczycy niemal nie byli w stanie nam zagrozić, chyba że sami im na to pozwoliliśmy popełniając indywidualne błędy. Na grę naszej reprezentacji patrzyło się z przyjemnością, której jeszcze kilka lat temu nie bylibyśmy zapewne w stanie odczuwać przy podobnej okazji. Oglądanie meczów naszej kadry nie jest już wstydliwą guilty pleasure, tylko pełnowartościowym widowiskiem z aktorami z europejskiego topu. A pełny Stadion Narodowy świadczy o tym najlepiej.
Adam Nawałka pokazał też po raz kolejny, że naprawdę zna możliwości swoich reprezentantów… przed meczem. Bo wystawienie Cionka, którego odradzali mu niemal wszyscy, nie było łatwym wyborem. A brazylijski Polak (czy też polski Brazylijczyk) spisał się niemal bez zarzutu, musząc radzić sobie nie tylko z własnymi rywalami, ale też, co trzeba zaznaczyć, ze słabszą dyspozycją Kamila Glika. Tu jednak Nawałce niczego zarzucić się nie da – każdy trener wyznaczyłby na ten mecz obrońcę Monaco, a że ten zagrał słabiej… cóż, zdarza się. Każdemu.
Natomiast, kolejny raz okazuje się, że magiczne zdolności Adama Nawałki do wystawiania optymalnego składu rozmywają się po przerwie, gdy trzeba dokonać zmian. Niezrozumiała była i jest decyzja o wprowadzeniu Linettego za kontuzjowanego Milika, skoro system z dwoma napastnikami funkcjonował bardzo dobrze, a na ławce siedzieli i Teodorczyk, i Wilczek. Obaj w znakomitej formie. Nie wiadomo też dlaczego, gdy Linetty już pojawił się na boisku, to Zieliński nie powędrował do przodu, by operować za plecami Lewandowskiego. Trzymanie go tak bardzo w głębi pola, momentami jest dla tego zawodnika krzywdzące. A szkoda marnować jego potencjał.
Inna sprawa, że Zieliński zagrał poprawnie. Jeszcze nie „dobrze”, lecz śmiało można napisać, że na „nieźle” zapracował. Biegał, odbierał, harował, podawał, wreszcie emanował pewnością siebie, której w kadrze mu brakowało. Później, jak cała drużyna, opadł z sił i ostatnie minuty bardziej przeszedł, niż przebiegał. Jednak, porównując to do jego wcześniejszych występów w narodowych barwach, wreszcie trafił się przebłysk czegoś więcej, co pokazuje w Napoli, a jak do tej pory nie jest w stanie zademonstrować w reprezentacji.
By nie było jednak zbyt wesoło, należy podkreślić, że nieodmiennie denerwuje mnie w tej kadrze powolne wycofywanie się, gdy przeciwnika wciąż jeszcze można przycisnąć. Wczoraj, na szczęście(!), nie było tego przy stanie 1:0, poszliśmy za ciosem i zdobyliśmy kolejne bramki, co ostatecznie dało nam trzy punkty. Niemniej, jestem wręcz przekonany, że po samobójczym trafieniu Glika śmiało można było próbować szybko się Duńczykom odpłacić. Tymczasem sygnału do ataku nie było, a nasi rywale coraz śmielej poczynali sobie na naszej połowie, co – po kolejnym błędzie indywidualnym – skończyło się utratą drugiego gola.
Gdyby oceniać to spotkanie tylko do przerwy lub do trzeciej bramki Lewandowskiego (co za zawody w jego wykonaniu!), prawdopodobnie przez kilka stron można by pisać tylko i wyłącznie w superlatywach o wszystkich naszych zawodnikach. Niestety, mecz trwa do ostatniego gwizdka sędziego i trzeba zauważyć, że Glik, Krychowiak, Błaszczykowski (który nieźle grał w obronie, ale prawie nic nie dawał z przodu), Linetty czy Rybus, gdy pojawił się na boisku z ławki, zagrali po prostu słabo lub w najlepszym wypadku, jak Kuba, przeciętnie.
Jest w tym jednak coś niesamowicie pozytywnego, że – mając na boisku kilku graczy, bez których nie wyobrażamy sobie kadry, w słabszej dyspozycji – potrafimy pokonać naszego najgroźniejszego rywala w walce o awans. Wpadka z Kazachstanem została częściowo wymazana. Teraz jednak aspiracje trzeba potwierdzić w najprostszy sposób – prezentując publiczności w Warszawie festiwal strzelecki w meczu przeciwko Armenii.
PS Arkowi Milikowi życzę jak najszybszego powrotu do zdrowia i wejścia po kontuzji do klubu takiego, jakie miał na początku sezonu. Trzymaj się, Arek!