„Jednak są rzeczy, których się obawiam:
- Pobicia wątpliwego rekordu Dinama Zagrzeb w Lidze Mistrzów przez Legię.
- Zepsucia fajnej atmosfery wokół kadry.
Niespełnienia się tych scenariuszy życzę Wam i sobie. I to nawet pomimo mojego wrodzonego pesymizmu – w końcu aż tak źle być nie może, nie?”
Napisałem ostatnio coś takiego. Pozwólcie, że ten tekst będzie próbą skonfrontowania tamtych słów z obecnymi wydarzeniami. A że minął ponad miesiąc od tamtego tekstu, jest to chyba odpowiednia chwila, żeby taką formę zaproponować. Dziś o Legii w Lidze Mistrzów i o kadrze Polski.
1 – Legia w Lidze Mistrzów
Już wiadomo, że Legia nie pobije rekordu Dinama Zagrzeb w Lidze Mistrzów. Pal licho ten mecz z Borussią. Pal licho ten mecz w Lizbonie. Mecz w Madrycie już był słodko-gorzkim zwiastunem tego, co miało przyjść. I przyszło. Kurde, miałem czuja, żeby akurat ten mecz nagrać sobie na dekoderze. W życiu nie spodziewałem się, że w tak paskudnych pozasportowych okolicznościach uda się urwać punkty obrońcy trofeum. I co warto odnotować: w najlepszym możliwym składzie, na jaki wtedy Real mógł sobie pozwolić. Słychać oczywiście co chwilę głosy, jak to Realowi się nie chciało, jak to człapali po boisku, niektórzy prześmiewczo wskazywali, że Real nie jest przyzwyczajony do gry przy pustych trybunach. Można oczywiście doszukiwać się przyczyn takiego stanu rzeczy. Przecież czysto racjonalnie Legia była skazana na porażkę w każdym meczu w Lidze Mistrzów. To po prostu zderzenie dwóch piłkarskich światów.
Na szczęście biblijna historia pojedynku Dawida z Goliatem po raz kolejny znalazła swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości. No to w końcu dlaczego tak się stało? Nie wiem. Zwyczajnie się cieszę. Jestem dumny z tego meczu. Jestem dumny z tego wyniku. Nie jestem dumny z pustych trybun, ale to temat na inny czas. Los zagrał w pokera z Realem, a Legia dzięki temu może w pełni uzasadniony sposób myśleć o walce o trzecie miejsce w grupie i Ligę Europy na wiosnę. Czy ktoś z Was, w chwili wyłączenia kibicowskich emocji i włączenia suchej analizy faktów, byłby w stanie pomyśleć, że:
- Real straci punkty w Warszawie ?
- Legia ma realne szanse na wyjście z grupy – co prawda do Ligi Europy?
Ja przyznam szczerze, że taki obrót spraw to dla mnie zaskoczenie. Legia całkiem dobrze poczyna sobie w Lidze Mistrzów.
2 – Kadra
Wyniki są niezłe. 7 punktów po trzech meczach. Ale okoliczności… No właśnie, co z tym?
Po słynnej „Aferze alkoholowej” w reprezentacji, wywołana została ogólnonarodowa dyskusja. Co prawda głównie w wymiarze medialnym. Odniosłem wrażenie, że rozgorzało swoiste polowanie na czarownice. „Ten pił, tamten to już w ogóle chlał jak świnia. Tamten się porzygał na korytarzu” etc. Później okazało się, że zgrupowania kadry zmieniły się w „rodzinne pikniki”. I znów dyskusja. A ja, śledząc prasę, telewizyjne wypowiedzi, komentarze pod postami na Facebooku, tweety, zastanawiałem się – o co Wam, ludzie chodzi?
Czego oczekujemy od piłkarzy?
Odnoszę wrażenie, że w tym całym zamieszaniu, nikt nie postawił fundamentalnego dla całej tej sytuacji pytania: czego oczekujemy od piłkarzy? Zgodzę się, że piłkarze są osobami publicznymi, co zresztą jest oczywiste. Czy chcemy, żeby taki piłkarz X, albo Y przyjechał, zagrał mecz, najlepiej, żeby razem z kolegami go wygrali i porozjeżdżali się do klubów? A może chcemy, żeby piłkarze stanowili wzory moralności, którzy mają być wyznacznikiem etycznego postępowania. A może i to, i to? Moje zdanie jest takie: co mnie obchodzi, co taki piłkarz robi w czasie wolnym? Może robić co chce. Jest przecież wolnym człowiekiem. Dlatego niezrozumiałe jest dla mnie wtykanie nosa w nieswoje sprawy. A wywlekanie tego na forum publiczne jest jeszcze bardziej niesmaczne. Chociaż to oczywiście moja opinia – według selekcjonera wyjście na jaw tej afery było pozytywnym zjawiskiem.
Czy zatem atmosfera wokół kadry się popsuła?
Sądzę, że nie. I fundament takiego stanu rzeczy stanowią wyniki. Póki są wyniki, nie ma powodu do psioczenia. Forma sportowa rzekomych imprezowiczów również nie daje powodu do narzekań, a prym w tym wiedzie Łukasz Teodorczyk, który jak mówią złośliwi „nie marnuje setek”. Może nawet sobie napisać na koszulce „Teodorrzyg”. W obecnej formie pewnie i tak ustrzeliłby hat-tricka.
Dlatego taki mój skromny apel: Dajmy spokój!
Wszystko jest przecież dla ludzi.
***
Trzeci temat nie będzie związany z poprzednim tekstem, ale jest na tyle istotny, że chciałbym poruszyć tę kwestię.
Odbyły się ostatnio wybory na prezesa PZPN. I przyznam, że dobrze się stało, że Zbigniew Boniek je wygrał. Wiadomo, mam pewne zastrzeżenia co do sprawowania władzy przez prezesa Bońka, ale obiektywnie muszę przyznać, że w obecnej chwili nie ma lepszego kandydata na to stanowisko.
Józef Wojciechowski – kontrkandydat „Zibiego” w tych wyborach to z kolei najgorszy z możliwych wyborów. Gorszy chyba od Grzegorza Lato. Nie wyobrażam sobie rzeczywistości, w której Józef Wojciechowski jest prezesem PZPN. To dla mnie jakaś totalna abstrakcja, błąd Matriksa. Aberracja, na której piłka tylko by ucierpiała. Chcę wyraźnie zaznaczyć: nie mam nic do Pana Wojciechowskiego. Mam za to sporo zastrzeżeń, co do jego doradców. I zresztą nie jest to tylko mój zarzut. Spotkałem się już z opinią, że to w dużej mierze przez naiwność i otaczanie się pijawkami, Józef Wojciechowski w czasach Polonii Warszawa zmieniał trenerów jak rękawiczki. I z pewnością identycznie byłoby teraz. Na szczęście jest jakiś plus tego betonu obecnego we władzach poszczególnych regionalnych ZPN-ów, no i reszty uprawnionych do głosowania. Dokonali właściwego wyboru na to stanowisko.
Osobiście wolę przewidywalność i racjonalność, a nie raptowność i bezsensowne decyzje.
Dlatego gratuluję Prezesowi kolejnej kadencji!
Taka mała prywata:
Prezesie, niech Pan zmieni podmiot dystrybuujący bilety na finał Pucharu Polski, bo ten obecny to jest jakaś porażka.
Głównie piłka nożna, ale też siatkówka i piłka ręczna. Lubię death metal i inne podgatunki muzyki metalowej