Obserwuj nas

Śląsk Wrocław

Miłe złego początki, czyli jak Śląsk Wrocław spadł z r… konia

Długo zastanawiałem się czy moje podsumowanie roku Śląska Wrocław będzie podsumowaniem całego 2016 roku, czy jednak zacząć od momentu podjęcia pracy przez trenera Mariusza Rumaka. Jako wieloletni kibic wrocławskiej drużyny uznałem, że etap pracy jego poprzednika pozostawię bez komentarza.

Na początku była – niczym w Gwiezdnych Wojnach – nowa nadzieja. Po wynalazkach takich jak Grzegorz Kowalski czy Romuald Szukiełowicz we Wrocławiu pojawił się – jak na polskie warunki – poważny trener. Mariusz Rumak co prawda nie mógł pochwalić się gablotą wypełnioną medalami, ale zawsze to lepiej niż trener z przeszłością korupcyjną czy facet wyciągnięty z Foto Higieny Gać.

Trener Rumak od razu wziął się do pracy i zaczął robić porządek w drużynie. Dał odpocząć Morioce, który miał być nowym mózgiem wrocławskiej ekipy, ale na początku nie bardzo umiał się odnaleźć w naszej lidze. Trener dostrzegł również Bence Mervo, o którego istnieniu Szukiełowicz chyba nawet nie wiedział. Zaczęła się walka o utrzymanie.

Na pierwszy mecz Śląsk pojechał do Kielc i tam zremisował 2:2 mimo prowadzenia 0:2. W tym spotkaniu Ryota Morioka usiadł na ławce i zmienił Bilińskiego na ostatnie 15 minut. Drugi mecz 0:0 z Ruchem we Wrocławiu i – ku zdziwieniu wszystkich – Morioki nie było nawet na ławce rezerwowych. Za to w pierwszym składzie w końcu pojawił się Bence Mervo.

Początek rumakowego Śląska – taki sobie. Na kolejny mecz drużyna pojechała do Poznania, a ja zasiadłem przed telewizorem z lekką obawą przed srogim łomotem od „Kolejorza”. Tym razem Morioka pojawił się w pierwszym składzie i zastanawiałem się dlaczego ten Rumak tak tym biednym Japończykiem pomiata. Ława, trybuny, pierwszy skład. Dziwne. Moje wątpliwości rozwiał niemal błyskawicznie sam zainteresowany, bo już w 10. minucie zapakował Lechowi gola. Jak się później okazało był to gol, który dał zwycięstwo i wysłał sygnał, że Śląsk wraca do gry.

11 spotkań, 6 zwycięstw, 4 remisy i 1 porażka. Jak dla mnie wynik doskonały. Śląsk nie tylko utrzymał się w lidze bez żadnego problemu, ale też dawał nadzieję, że w nowym sezonie drużyna powalczy o coś więcej niż 10. miejsce.

[vc_single_image image=”17846″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”]

Wtedy do akcji wkroczył zarząd… Z klubu odeszło 16(!) zawodników, na których klub nie zarobił ani grosza(!!!). Tomasz Hołota, Robert Pich, Tom Hateley, Dudu Paraiba, Mateusz Abramowicz to zawodnicy, którzy stanowili o sile drużyny Rumaka. Odszedł też Jacek Kiełb, ale on – moim zdaniem – kiedy nie gra w Koronie Kielce, nie zasługuje nawet na miano piłkarza, więc nie było mi go szkoda. Walka niemal do ostatniej chwili toczyła się również o przedłużenie wypożyczenia Bence Mervo. Najpierw FC Sion chciał go mieć u siebie, a gdy w końcu kluby się dogadały, stawiać gwiazdorskie warunki zaczął sam piłkarz. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, ale czy na pewno? O tym klub i kibice mieli przekonać się już niedługo, bo w nowym sezonie Bence po prostu zgasł. Najpierw przestał strzelać, potem przestał dobrze grać, aż ostatecznie przestał grać w ogóle, bo jego miejsce zajął Kamil Biliński czy nawet młody Mariusz Idzik.

Kadra w rozsypce

Odejście tak dużej liczby graczy i opieszałość zarządu w znalezieniu zastępców doprowadziło do tego, że Śląsk okres przygotowawczy do nowego sezonu rozpoczął mając do dyspozycji zaledwie 17 zawodników z juniorami włącznie. Z czasem nowe nabytki zaczęły pojawiać się w klubie. Z Jagiellonii wypożyczono Alvarinho dlatego, że ten doprowadzał do szału trenera Jagi, Michała Probierza. Trener białostoczan w jednym z wywiadów stwierdził, że transfer Alvarinho to jego największa porażka, bo na tego piłkarza nie dało się patrzeć. Wypożyczono go dlatego, że podobno tylko trener Rumak potrafił do niego dotrzeć. To „docieranie” do Alvarinho polegało na tym, że Rumak z uporem maniaka stawiał na Portugalczyka, nawet wtedy, kiedy ten kopał się po czole, a kopał się cały czas, o czym świadczą jego statystyki: 20 meczów w Ekstraklasie, 1 gol i 2 asysty. Żenująco jak na skrzydłowego.

[vc_single_image image=”17848″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”]

Z drugiej ligi francuskiej przyszedł lewy obrońca Augusto. Z drugiej Bundesligi przyszedł szybki skrzydłowy Mario Engels, któremu Rumak dał prawdziwą szansę dopiero w 3 ostatnich meczach tej rundy. Do nich dołączyli wychowankowie La Masii, słynnej szkółki Barcelony. Sito Riera – dobry technicznie, ale według mnie troszkę „zapuszczony” i Joan Angel Roman, za którego kiedyś Manchester City zapłacił Blaugranie milion euro. Ten drugi jest dla mnie człowiekiem zagadką, ponieważ nigdy nie dostał od Rumaka poważnej szansy, a twierdzenie, że Śląsk gra zbyt wolno dla Romana jest równie śmieszne co Grajciar na lewej obronie.

Pojawił się też Filipe Goncalves z portugalskiej ekstraklasy. Dobry zawodnik, ale z gorącą głową, lubiący robić idiotyczne rzeczy na boisku. No i bramkarz, Lubos Kamenar, który miał być alternatywą dla będącego – delikatnie mówiąc – w nie najlepszej formie Mariusza Pawełka. Przyznacie, że na papierze wyglądało to obiecująco, nawet jeśli część tych zawodników nie była przygotowana do gry z marszu.

Dobre złego początki

Obiecująco wyglądał też początek sezonu. 0:0 z Lechem, 0:0 z Legią, potem zwycięstwo 0:2 w Szczecinie i znów 0:0 z silną kadrowo, ale wciąż rozchwianą Lechią Gdańsk. Myślałem sobie wtedy, że przy tak ciężkim terminarzu zagrać na zero z tyłu to niezłe osiągnięcie, które zapowiada świetny sezon.

Szybko zostałem sprowadzony do parteru meczem z Sandecją Nowy Sącz w Pucharze Polski, w trakcie którego z moich oczu krew lała się strumieniami. Tego nie dało się oglądać, a zwycięstwo Śląsk zawdzięczał chyba tylko temu, że drużyna z Nowego Sącza nie wytrzymała kondycyjnie dogrywki. Śląsk zresztą w tej dogrywce nie wyglądał wiele lepiej.

Co było potem? Dwóch beniaminków pod rząd. Mimo tego kabaretu w Nowym Sączu, liczyłem przynajmniej na 4 punkty. Niestety, znów się przeliczyłem. Porażka w Gdyni i bezbramkowy remis we Wrocławiu z Wisłą Płock. „Śląsk do bani”, „Tragedia to mało powiedziane” – to tylko niektóre z komentarzy dotyczące tego jak prezentował się wtedy WKS. Następny przystanek – stadion przy ulicy Reymonta w Krakowie.

Mecz zaczął się niemrawo aż do ostatniej minuty pierwszej połowy, kiedy to Kamil Biliński trafił na 0:1. W drugiej połowie Adam Mójta wyrównał z rzutu karnego i wtedy zacząłem się bać, że zaraz wróci Śląsk z Nowego Sącza. Nic bardziej mylnego. Ostatnie 20 minut to był koncert wrocławskiego zespołu pod batutą Ryoty Morioki. Taki Śląsk chciało się oglądać!

Cyrk wrocławski

Euforia jednak nie trwała długo, bo po przerwie na reprezentację rozpoczął się cyrk, który trwa do dziś. Pierwsze trzy mecze po przerwie reprezentacyjnej: 1:2 od Ruchu, 0:4 od Jagi i – o zgrozo – 3:0(!) od Bytovii Bytów(!!!) w Pucharze Polski. Od meczu z Ruchem do dnia dzisiejszego statystyki drużyny Rumaka prezentują się tak: 3 zwycięstwa, 3 remisy, 8 porażek. Ciekawie prezentuje się też statystyka meczów u siebie od początku sezonu: 1 zwycięstwo, 5 remisów, 5 porażek. Trudno się dziwić, że frekwencja na stadionie przy Alei Śląska wygląda żenująco biorąc pod uwagę pojemność tego obiektu.

Frekwencja

To chyba największa bolączka zarządu i działu marketingu wrocławskiego klubu. Średnia oscyluje wokół 9000 ludzi na mecz. Na stadionie mogącym pomieścić 42771 osób wygląda to jak Michał Kucharczyk w meczu z Ajaxem. Nie pomagają piłkarze, bo jedno zwycięstwo na 11 meczów u siebie to jest wręcz kryminał. Nie pomaga też trener Rumak. Mecz z Legią przyciągnął na stadion rekordowe 22 tysiące ludzi. To było oczywiste, że wszyscy przyszli zobaczyć Legię, która tak dzielnie walczyła z Realem Madryt i zagrała szalony mecz w Dortmundzie. To jednak nie upoważnia trenera do przychodzenia na konferencję prasową po przegranej 0:4 i wypowiadania się o tym, że kibice przyszli na Legię, a nie na Śląsk. To marketingowy strzał w stopę, porównywalny do stracenia 3 goli w ciągu pierwszych 7 minut meczu. Rumak zamiast wziąć to na klatę i na konferencji wykazać się pokorą, pokazał nam – nie po raz pierwszy – obrzydliwą i szkodliwą dla klubu bufonadę.

[vc_single_image image=”13795″ img_size=”full” alignment=”center” style=”vc_box_shadow”]

Gwóźdź do trumny

Moim zdaniem ta porażka z Legią była gwoździem do trumny. Po tym meczu z drużyny żałosnej Śląsk stał się drużyną tragikomiczną. Zabawne jest to, że najgorzej w tym wszystkim wyglądał właśnie trener Rumak i jego kompletnie niezrozumiałe decyzje. Grajciar na lewej obronie w meczu z Lechią. Można było wtedy spokojnie przesunąć tam Dvaliego, a w jego miejsce wstawić Kokoszkę. Jestem w 100% przekonany, że Grajciar lepiej spisałby się jako defensywny pomocnik niż lewy obrońca.

Ostatni mecz w tym roku to też popis trenera. W przedmeczowej rozmowie z C+ zapytany o to dlaczego posadził Kamenara na ławce, odpowiedział, że Lubos zaczął tracić pewność siebie. Słysząc to nawet mój dwuletni syn zaczął się śmiać. Czy mnie się wydaje, czy trener uznał, że wpuszczenie do bramki parodysty Pawełka kosztem Kamenara – który przecież wcale źle nie wyglądał – doda temu drugiemu pewności siebie? Jeśli tak to gratuluję poczucia humoru.

Podsumowując. Trener Rumak – moim zdaniem – po przerwie reprezentacyjnej, która przyszła po pięknym zwycięstwie w Krakowie, zaczął tracić panowanie nad kierownicą, a ostatnie mecze tego sezonu to była już jazda bez trzymanki z zamkniętymi oczami. Fakt, jego statystyki wyglądają nieźle. W Ekstraklasie prowadził Śląsk w 31 meczach. Wygrał 11, zremisował 11 i 9 przegrał. Widziałem opinie, że trener został zwolniony za wcześnie, że bronią go wyniki za cały okres jego pracy. Moim zdaniem po tym co ostatnio widziałem w wykonaniu Śląska, trener Rumak nie miał nawet cienia szansy na to żeby wrócić z tą drużyną na odpowiednie tory. Śląsk Rumaka stał się drużyną bez pomysłu, bez taktyki, bez polotu, a w ostatnim meczu z Arką nawet bez chęci i zaangażowania. Momentami odnosiłem wrażenie, że Rumaka dość mają już nawet jego piłkarze.

Nie w samym Rumaku wina

Oczywiście nie możemy całej winy zwalać na Rumaka bo swoją cegiełkę – przepraszam – cegłę dorzucił też zarząd, który praktycznie rozwalił mu drużynę i nie zdążył jej poskładać na czas. Dlatego właśnie kibicom Śląska pozostaje zacisnąć zęby i przeczekać do marca, kiedy to ma pojawić się nowy inwestor. Trzeba też liczyć, że będzie to ktoś poważny. Ktoś kto ma pomysł i wiedzę jak ten pomysł wcielić w życie. Ktoś kto nie będzie wynalazkiem takim jak Wrocławskie Konsorcjum Sportowe, które obiecywało cuda, a okazało się, że są jak Franek Smuda podczas Euro 2012. Problem w tym, że żeby zdobyć inwestora trzeba się utrzymać, a żeby się utrzymać potrzeba trenera, który całą tę zgraję chwyci za twarze i poukłada na nowo. Tego właśnie życzę wszystkim kibicom WKSu w nadchodzącym 2017 roku.

Hej Śląsk!

PIOTR POTĘPA (@peters97pl)

fot. Maciej Rogowski WE

Piszę dla Watch-Esa i 2x45info. IT QA. Zakochany we Wrocławiu i Warszawie sprzed wojny.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Śląsk Wrocław