Pogoń Szczecin
Warto było marznąć w ten poniedziałkowy wieczór! | Bramka Portowa #20
-
Autor
Aleksander Skalski

Przed meczem mojej Pogoni z Piastem byłem pewien wygranej i mało brakowało, abym się przeliczył. Jasne, ten mecz udało się wygrać, ale Portowcy wracali w nim z dalekiej podróży. Ale za to tak, że po raz pierwszy Pendolino zawitało do Szczecina.
W tym meczu wygrała drużyna, która pokazała więcej zaangażowania. Pierwszą połowę, całkowicie zasłużenie, wygrali goście, bowiem im się faktycznie chciało grać, a przede wszystkim myśleć. My zagraliśmy bez pomysłu, bez animuszu, całkowicie jakbyśmy dopiero wrócili ze słonecznego Cypru do naszej zimnej, szaroburej rzeczywistości. Mało komu się chciało w ogóle grać w piłkę, a jak doczekaliśmy się jakiegoś zrywu, to zawsze czegoś zabrakło. Na pewno nic nie zapowiadało tego, co stało się w drugiej połowie.
Jeżeli Piast zagrał w pierwszej połowie zaangażowany na 100%, to Portowcy wyrobili w drugiej części gry przynajmniej 200% normy. To była gra, której każdy oczekuje, pokazaliśmy charakter, wolę walki i ambicję. Bo mimo tego, że często wyglądało to, jakbyśmy bili głową w mur, to mnogość sytuacji pozwoliła ostatecznie wyjść na prostą i zejść do szatni z podniesionymi głowami. Dla całej drużyny chapeau bas, warto było marznąć w ten poniedziałkowy wieczór.
***
Ponarzekałem sobie ostatnio na Jakuba Słowika, a ten zrobił paradę kolejki, wspinając się na wyżyny (dosłownie!) swoich umiejętności. Aż do czasu obejrzenia powtórki nie dawałem wiary, że Kuba nie popełnił tutaj błędu, bowiem wydawało mi się, że stał za bardzo wysunięty i mógł już wcześniej zapobiec zagrożeniu, stojąc po prostu bliżej linii bramkowej. W tym przypadku jednak była to interwencja najwyższej klasy, która nie dość, że uratowała nam mecz, to dodatkowo musiała podnieść na duchu kibiców i samego bramkarza. Niepewne chwyty przy stosunkowo niegroźnych sytuacjach w takich okolicznościach puszczam w niepamięć.
Świetnie zaprezentował się także Rafał Murawski, bo mimo, że to po jego stracie poszło podanie dające prowadzenie gliwiczanom, to właśnie on przez całe spotkanie ciągnął naszą grę do przodu. Posłał świetną piłkę do Kitano w pierwszej połowie, zdarzyło mu się zagrać kilka bardzo dobrych podań i co najważniejsze – za sprawą jego trafienia doprowadziliśmy do remisu. Kapitan wjechał w pole karne Szmatuły niczym kuna w agrest i zrobił co do niego zależało. Il Capitano. Rafaello Murawski – wyraża więcej niż tysiąc słów.
Warto wyróżnić jeszcze dwie postacie – dającego świetną zmianę Marcina Listkowskiego oraz debiutującego w lidze Mate Tsintsadze. Ten pierwszy obsłużył asystą wspomnianego Rafała Murawskiego przy pierwszym trafieniu, choć biorąc pod uwagę impet z jakim ta piłka została zagrana, wydawało mi się, że była to nieudana próba strzału na dalszy słupek. Co zamierzał Listek, niech zostanie jego tajemnicą. Chciałoby się powiedzieć – w końcu! W końcu rezerwowy daje naprawdę taką zmianę, która odmienia losy spotkania i w końcu Listkowski daje prawdziwą wartość dodatnią drużynie. To była próbka jego niewątpliwa niemałego potencjału.
Znów co się tyczy Mate – pierwsza połowa bardzo solidna, choć nieco asekuracyjna. Nie tracił piłek, ale również niewiele ryzykował. Był zaangażowany, ale to nie powinno dziwić, bowiem każdy chce się dobrze przedstawić publiczności. Pierwsze wrażenie zostawił naprawdę solidne, więcej niż obiecujące. Głównie za sprawą drugiej połowy i genialnych podań, chociażby do Drygasa, który stanął oko w oko ze Szmatułą.
Oby ten mecz był dobrym prognostykiem na cały nadchodzący piłkarski rok, albo przynajmniej na kilka następnych tygodni. Te mogą się okazać kluczowe, historyczne wręcz dla całego klubu.
PS1948
