Trochę minęło od ostatniego odcinka… Ach, te ekstraklasowe emocje! Pora jednak na kolejną podróż w czasie, dziś opowiem Wam o historii naszej drużyny narodowej. Od pierwszego meczu, przez pierwszego gola i pierwszy wygrany mecz, aż do sukcesu podczas Euro 2016. Zapnijcie pasy, bo to będzie długa podróż, bogata we wzloty aż do chmur i upadki na dno przez sto metrów mułu. Dziś startujemy w 1920. Pierwszy przystanek 1939.
ZNÓW TA WOJNA
Niemal równo rok po odzyskaniu niepodległości przez Polskę zaczęły pojawiać się pierwsze koncepcje stworzenia drużyny narodowej. Podczas założycielskiego zjazdu PZPN 20 grudnia 1919 roku zaczęto snuć plany, a szczegóły ustalano już podczas następnych spotkań. Od stycznia 1920 jednym z głównych celów PZPN było stworzenie męskiej kadry narodowej i udział w finałach Igrzysk Olimpijskich w Antwerpii w 1920 roku. Do przekuwania słów w czyny zabrano się niemal natychmiast. W marcu 1920 ogłoszono nazwisko pierwszego w historii trenera reprezentacji Polski. Został nim… amerykański wojskowy kapitan Chris Burford, którego specjalnie po to sprowadzono z USA. Niestety nie udało mi się odszukać żadnej fotografii kapitana.
W kwietniu 1920 Polski Komitet Olimpijski zorganizował w Krakowie pierwsze zgrupowanie całej olimpijskiej reprezentacji. Powołano również specjalny wydział PKOL, który wyselekcjonował z piłkarzy dwie reprezentacje. Pierwszą z nich był tak zwany „Team Olimpijski”, a drugą jego rezerwy. Kadrowicze byli powoływani głównie z klubów lwowskich i krakowskich, które wtedy dysponowały najmocniejszymi składami. Uzupełniali ich piłkarze z drużyn grających na co dzień w Warszawie, Łodzi czy Poznaniu. Na początku nie prężono zbytnio muskułów i rozgrywano tylko wewnętrzne mecze sparingowe. Takie jak ten z maja 1920 roku przeciwko reprezentacji Lwowa, która składała się z zawodników, którzy nie dostali się do kadry. Mecz zakończył się zwycięstwem podopiecznych Burforda 12:1.
Prognozy, jak widać, były obiecujące, więc postanowiono zmierzyć się z bardziej wymagającymi rywalami. Na lipiec i sierpień 1920 roku próbowano zorganizować mecze sparingowe z reprezentacjami Austrii, Czechosłowacji i Węgier, które miały być wyznacznikiem siły naszej kadry na zbliżające się Igrzyska. Niestety. Wszystkie plany legły w gruzach. Wszystko przez – jak zwykle – politykę. Wojska bolszewickie wdzierały się coraz szybciej w głąb kraju i zamiast na Igrzyska Olimpijskie trzeba było iść na wojnę. 27 lipca 1920 roku oficjalnie zrezygnowano z udziału w IO. Po spektakularnym łomocie, jaki w sierpniu 1920 roku Armia Polska pod dowództwem Józefa Piłsudskiego spuściła bolszewikom pod Warszawą, wszystko zaczęło wracać do normy.
Na zdjęciu: Polscy żołnierze pod Warszawą ze zdobycznymi sowieckimi sztandarami.
DEBIUTY
Pierwszy oficjalny mecz zaplanowano na 18 grudnia 1921 w Budapeszcie. Przeciwnikami Polaków była piekielnie mocna reprezentacja Węgier. O przebiegu meczu możecie przeczytać w poprzednim odcinku, który znajdziecie tutaj.
Teraz parę słów o przygotowaniach do tego meczu. W ramach tych przygotowań reprezentacja rozegrała trzy wewnętrzne mecze sparingowe w których spisała się znakomicie:
4 grudnia 1921: Polska 3:1 Reprezentacja Bielska-Białej
8 grudnia 1921: Polska 7:1 Reprezentacja Krakowa
11 grudnia 1921: Polska 9:1 Reprezentacja Lwowa
Przyznacie, że wyniki niezłe. Ciekawe, czy wtedy też piłkarze narzekali, że muszą grać co 3 dni. 😉
Tydzień po ostatnim sparingu, przyszedł pierwszy oficjalny mecz z Węgrami, który – jak wiecie z poprzedniego odcinka – Polacy przegrali 1:0, co mimo wszystko zostało odebrane pozytywnie, bo przecież Węgrzy wtedy byli piłkarską potęgą.
Tymczasem nowym trenerem reprezentacji został Józef Lustgarten i to właśnie on poprowadził kadrę w rewanżowym meczu z Węgrami 14 maja 1922 na stadionie Cracovii. Był to pierwszy oficjalny mecz reprezentacji Polski przed własną publicznością. Niestety również przegrany i tym razem bardziej okazale, bo aż 0:3. Na pierwsze oficjalne zwycięstwo nie trzeba było jednak czekać długo. Dwa tygodnie po porażce z Węgrami, 28 maja 1922 roku reprezentacja wybrała się do Sztokholmu, by tam na Stadionie Olimpijskim ograć reprezentację Szwecji 1:2. Pierwszą, historyczną bramkę dla reprezentacji zdobył w 23. minucie meczu Józef Klotz z rzutu karnego.
Klotz był synem żydowskiego szewca. Urodzony 2 stycznia 1900 roku w Krakowie. Swoją karierę rozpoczął w Jutrzence Kraków na pozycji obrońcy. Co ciekawe w reprezentacji Polski zagrał tylko dwa mecze. Jeden z Węgrami (0:3) i jeden ze Szwecją. To jednak nie przeszkodziło mu zapisać się na stałe w annałach polskiej piłki nożnej. W 1925 roku Klotz przeniósł się do Makkabi Warszawa. Można tylko dywagować, co by się stało, gdyby jednak został w Krakowie. Zdecydował jednak inaczej.
14 lat później, po hitlerowskiej agresji na Polskę i utworzeniu w Warszawie getta dla ludności żydowskiej, Klotz trafił za jego mury i tam zmarł w 1941 roku. Niestety nie znalazłem żadnej informacji o przyczynach śmierci strzelca pierwszego gola dla reprezentacji Polski. Biorąc jednak pod uwagę fakt, że getto było wyciętym w sercu Warszawy piekłem, istnieje prawdopodobieństwo, że zmarł z głodu lub na szalejący w gettcie tyfus. Mógł zostać też po prostu zastrzelony lub pobity na śmierć podczas jednej z zabaw żołnierzy SS, którzy mając nieograniczoną władzę zachowywali się jak panowie życia i śmierci. Wróćmy jednak do meczu, bo w 74. minucie pierwszą bramkę z akcji zdobył zawodnik Pogoni Lwów Józef Grabień – piłkarz i lekarz jednocześnie. Człowiek, który w 1925 roku stworzył projekt opieki medycznej nad sportowcami.
***
Były pierwsze porażki, było pierwsze zwycięstwo i pierwsze gole. Czas na debiut na wielkiej imprezie. 26 maja 1924 roku. Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu. Stade Bergeyre i znów przyszło nam się mierzyć z Węgrami. Niestety, nasza kadra w składzie: Wiśniewski – Cyl, Fryc – Spoida, Cikowski, Styczeń – Kuchar, Batsch, Kałuża, Reyman, Sperling dostała od Węgrów srogą lekcję futbolu. Spotkanie zakończyło się wynikiem 0:5, a Polacy po jednym meczu wrócili do kraju.
Reprezentacja Polski przed meczem z Węgrami 26.05.1924
***
Pod debiucie na IO przyszedł czas na walkę o kolejną wielką imprezę. W 1931 roku trenerem reprezentacji została legenda Cracovii – Józef Kałuża.
15 października 1933 roku Polacy przystąpili do eliminacji Mundialu, który miał odbyć się w 1934 roku we Włoszech. Na drodze do pierwszego awansu na Mundial stanęła nam reprezentacja Czechosłowacji, która była bezwzględnym faworytem tego dwumeczu. Pierwsze spotkanie rozegrano w Warszawie na Stadionie Wojska Polskiego (obecnie stadion Legii). Czechosłowacja wygrała 1:2. Gola dla Polaków zdobył Henryk Martyna w 52. minucie z rzutu karnego. Rewanż miał odbyć się 15 kwietnia 1934 roku w Pradze. Jednak cztery dni wcześniej polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych podjęło dziwną decyzję i wydało zakaz wyjazdu do Pragi. Czechosłowacy pojechali do Włoch i zdobyli wicemistrzostwo świata, a my do dziś nie wiemy, dlaczego MSZ nie dopuścił wtedy do rozegrania meczu rewanżowego, bo przecież nic nie było przesądzone.
*
Nikt w piłkarskiej centrali nie zamierzał jednak odpuszczać, bo wielkimi krokami zbliżały się kolejne Igrzyska Olimpijskie. W 1936 roku w hitlerowskim Berlinie w pierwszej rundzie znów trafiliśmy na Węgrów, ale tym razem w końcu udało się wygrać i to w dobrym stylu, bo aż 3:0. W ćwierćfinale czekali na nas Brytyjczycy, których po emocjonującym meczu udało się pokonać 5:4. Kadra Kałuży poległa dopiero w półfinale przegrywając z reprezentacją Austrii 1:3. 13 sierpnia 1936 roku w meczu o brązowy medal ulegliśmy niestety Norwegom 2:3. To jednak nie zmienia faktu, że był to największy sukces odkąd piłka nożna pojawiła się w naszym kraju.
Niesieni tym sukcesem piłkarze szykowali się do kolejnych batalii. Tym razem o francuski Mundial przyszło nam walczyć z Jugosławią. 10 października 1937 w Warszawie ograliśmy gości z Bałkanów aż 4:0. Dwa razy trafił Leonard Piątek, raz Jerzy Wostal i raz Ernest Wilimowski. W rewanżu Polacy ulegli 0:1, ale zaliczka z pierwszego meczu sprawiła, że nasza reprezentacja mogła szykować się do debiutu na Mistrzostwach Świata.
Od lewej: Wilimowski, Wostal, Piątek. Oni dali nam pierwszy awans do Mundialu.
FUTBOL TOTALNY W STRASBURGU
5 czerwca 1938 roku odbył się pierwszy mecz Polski na Mistrzostwach Świata. Tak samo jak w przypadku Igrzysk, ten debiutancki mecz odbył się we Francji. Tym razem nie w Paryżu, a na Stade de la Meinau w Strasburgu i nie z Węgrami a z Brazylią przyszło nam się mierzyć. Mecz zaplanowano na godzinę 17:30. Sędziował Szwed Ivan Eklind. Na trybunach zasiadło 13500 widzów w tym około 1000 Polaków.
Prezentacja drużyn Polski i Brazylii przed meczem.
Składy obu drużyn wyglądały następująco:
Jak widać, nadal dominował ofensywny futbol totalny.
Wybiła godzina 17:30. Sędzia Eklind gwiżdże po raz pierwszy. 18 minut później Brazylijczycy za sprawą Leonidasa objęli prowadzenie. Nie trwało to długo, bo pięć minut później Wilimowski mija kilku obrońców, wpada w pole karne, a tam jest faulowany przez Algisto Lorenzato. Sędzia dyktuje rzut karny, który na bramkę zamienia Fryderyk Scherfke. Jest to pierwszy gol Polaków na Mundialu w historii. Kolejny z pierwszych, które zdobywamy z rzutów karnych. Ten mecz się jednak dopiero rozkręcał. Do przerwy przegrywamy 3:1, bo do gola Leonidasa swoje dołożyli jeszcze Romeu i Peracio.
Druga połowa przywitała zawodników i kibiców deszczowo. Pogoda jednak nie przeszkadzała w grze Wilimowskiemu, który golami w 53. i 59. minucie doprowadza do wyrównania. Mecz jednak trwał, a jedni i drudzy nadal chcieli strzelać gole. 71. minuta. Trafia Peracio. 4:3 dla Brazylii. 90. minuta meczu, oczekiwanie na ostatni gwizdek sędziego i zwycięstwo Brazylii, tymczasem do piłki dopada Wilimowski i daje wyrównanie kompletując tym samym hattricka. Panie i panowie, będzie dogrywka. Dogrywka, w której Brazylijczycy od samego początku agresywnie zaatakowali, co zaowocowało golami Leonidasa w 93. i 104. minucie spotkania. Polacy byli w stanie odpowiedzieć tylko jednym golem Wilimowskiego w 118. minucie. Był to gol, który uczynił Wilimowskiego pierwszym w historii Mundialu strzelcem czterech goli w jednym meczu, a jego rekord pobił dopiero w 1994 roku w USA Rosjanin Oleg Salenko, który zafundował Kameruńczykom 5 sztuk.
Wróćmy jednak do 1938 roku, bo tam samej końcówce była jeszcze szansa na wyrównanie, ale niestety Erwin Nyc trafił w poprzeczkę i mecz zakończył się zwycięstwem Brazylii 6:5. Ten wynik oznaczał niestety zakończenie naszych mundialowych zmagań.
Tak o tym meczu pisał wtedy „Przegląd Sportowy”:
W prawym dolnym rogu można zobaczyć nawet autografy piłkarzy Canarinhos. Drugą ciekawostką jest to, że „Przegląd Sportowy” kosztował wtedy… 20 groszy.
OSTATNI MECZ
27 sierpnia 1939 roku miało miejsce zwycięstwo, które historycy futbolu oceniają jako największy sukces w okresie międzywojennym. Na Stadionie Wojska Polskiego mierzyliśmy się z wicemistrzami świata, Węgrami. Spotkanie oglądało 20000 widzów, a Polacy niespodziewanie wygrali 4:2. Opis spotkania zafundował nam „Przegląd Sportowy” z 28 sierpnia 1939.
Po meczu w Klubie Urzędników MSZ odbył się bankiet, na którym prezes PZPN pułkownik Kazimierz Glabisz wypowiedział słowa, które sprawdziły się szybciej niż zapewne sam przypuszczał:
„Piłkarstwo polskie zaczęło swą historię powojenną od meczu z Węgrami i kto wie, czy dzisiejszy mecz nie jest ostatni przed wojną.”
NIEZREALIZOWANE WIELKIE PLANY
Na 3 września 1939 roku był zaplanowany sparing z Bułgarią. Trener Kałuża powołał nawet kadrę na to spotkanie. 24 września 1939 roku w Helsinkach rezerwy miały grać w Finami, a w Bukareszcie pierwsza kadra miała sprawdzić się na tle Rumunów. PZPN planował kolejne mecze. 3 grudnia 1939 roku Polska miała powalczyć z Belgami lub udać się w tournée po Palestynie i Syrii. 26 maja 1940 zaplanowano mecz z Francją w Warszawie, a tydzień później chciano zmierzyć się z Norwegią w Oslo.
Ostatecznie jednak już 1 września 1939 przyszło nam mierzyć się z niszczycielską siłą hitlerowskich Niemiec. Niestety losy tego „meczu” rozstrzygały się poza boiskami sportowymi. Piłkę i bramki zamieniono na bomby i karabiny. Zapomniano również o zasadach fair play. Ba, zapomniano o jakichkolwiek zasadach. Świat na sześć długich lat stał się teatrem dramatycznym, który przedstawi ludziom okrucieństwa, jakich do tej pory nikt nie był sobie w stanie nawet wyobrazić. Wszyscy muszą być obecni, a za bilety płaci się życiem i upodloną ludzką godnością. Piłki nożnej na szczęście nie pokona nawet sen o władzy nad światem opętanego szaleńca. Graliśmy, gramy i grać będziemy… Cokolwiek by nas spotkać miało.
Piotr Potępa
Źródła:
Dziesięciolecie Polski odrodzonej. Księga pamiątkowa. 1918–1928, Kraków–Warszawa: Ilustrowany Kuryer Codzienny, 1928, s. 854
Archiwalne wydania „Przeglądu Sportowego” znalezione na stronie internetowej Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie.
Encyklopedia Piłkarska FUJI, Tom 2 „Biało-Czerwoni”, pod red. Gowarzewski A.
Piszę dla Watch-Esa i 2x45info. IT QA. Zakochany we Wrocławiu i Warszawie sprzed wojny.