Lech Poznań w ligowym boju kontynuuje swój marsz w zdobywaniu kolejnych punktów i sprawia wrażenie, że jest gotów robić to dalej, po trupach. W spotkaniu z Koroną Kielce głównym założeniem było zdobycie trzech punktów. Nie liczył się styl, którego i tak próżno było szukać. Znaczenie po ostatniej minucie miało tylko to, kto zgarnie całą pulę. Bohaterem lechitów został Łukasz Trałka, którego bramka po strzale głową pozwoliła odetchnąć i z krzywym uśmiechem spojrzeć w tabelę. 18 punktów po dziewięciu meczach i zachowane czyste konto.
Mecz dla koneserów
Piątkowy wieczór w połączeniu ze spotkaniem Ekstraklasy należy do grona koneserów polskiej piłki nożnej na najwyższym poziomie. Niestety bardzo często to określenie nie świadczy o niczym więcej niż o randze rozgrywek. Lech Poznań podejmując na własnym terenie Koronę Kielce, miał pokazać, że wyciągnął odpowiednie wnioski po ostatniej podróży do Szczecina. Zrobił to połowicznie. Pierwsza połowa dla gospodarzy układała się świetnie, dopóki rozgrywali piłkę na swojej połowie. Kiedy to – w przeciwieństwie do ostatniego spotkania – do gry wróciły filary drużyny, spodziewano się choć minimalnego odrodzenia w grze ofensywnej. O ile lechici potrafili się zdecydowanie dłużej otrzymać przy piłce, tak ponownie Christian Gytkjaer w dużej mierze był odcięty od podań z linii pomocy. Za to z drugiej strony znakiem firmowym piłkarzy Nenada Bjelicy stają się stałe fragmenty gry. W tych idealnie odnajduje się Łukasz Trałka, który po niezrozumiałym zachowaniu w polu karnym bramkarza Korony Kielce Zlatana Alomerovicia głową skierował piłkę do siatki.
Czy Lech chce więcej?
Od dłuższego czasu drużyna z Poznania cierpi na typową dla polskich drużyn przypadłość. Po objęciu prowadzenia nie wiadomo co dalej. Na początku swojej pracy chorwacki szkoleniowiec wielokrotnie podkreślał, że jego piłkarze mają grać z pasją, grać wysokim pressingiem i nie poprzestawać na jednym golu. Wszystkie te założenia z czasem zaczęły znikać. Lech Poznań również w spotkaniu z Koroną Kielce nie pokazał kłów, nie starał się za wszelką cenę krok po kroku dobijać rywala. Lechici grali tak, co przynosiły upływające minuty. Na boisku był Maciej Makuszewski, którego ostatnio brakowało. Niestety brakowało też jego gry. Radosław Majewski z Mario Situmem nie potrafili znaleźć recepty na grę w środku pola piłkarzy z Kielc. Brakowało kreacji, tempa i w pewnym sensie pasji. Lechowi czasami dopisuje też szczęście. Jeszcze w pierwszej części meczu goście mogli doprowadzić do wyrównania za sprawą Jacka Kiełba, który wykonywał rzut karny po bezmyślnym faulu Vernona de Marco. Na szczęście „Bułgarskiej” wykonanie jedenastki stało na równie marnym poziomie co interwencja obrońcy chwilę wcześniej. Matus Putnocky bez problemu sparował piłkę do linii bocznej.
Spełnianie celów minimum
Głównym kryterium rozliczania zespołu szkoleniowca i jego zespołu są w pierwszej kolejności punkty. Te są dla Chorwata aktualnie priorytetem. Lechici nie błyszczą na boisku, nie czarują, ani przez większość czasu niekoniecznie się o to starają. Liczą się proste środki doprowadzające do celu. Stara prawda piłkarska mówi, że o wielkości zespołu nie świadczy styl ani prezentacja na murawie, a to jaką zdobycz zanotuje na swoim koncie. Oczywiście ciężko o odpowiednio efektowną grę, kiedy spotkaniem rządzą ciągłe starcia, nierzadko brzydkie faule i brak pomysłu, co zrobić z piłką. Piątkowy spektakl starali się za to uratować kibice z poznańskiego „Kotła” i Gino Lettieri swoją stylową żółtą koszulą. Lech Poznań zaczyna się firmować stawianiem małych, czasami niezdarnych kroków, które być może pozwolą mu w końcu biec z pełną prędkością.
Hobby pismak, miłośnik angielskiej piłki, archeolog historii, krnąbrny brodacz, pracoholik. Prywatnie kibic Manchesteru United i Lecha Poznań. Piszę dla: @retro_magazyn, @watch_esa i @ManUtd_PL. M: klama.mufc92@gmail.com.