
Australia to dość oryginalny kraj. Wymyślono tam własną odmianę futbolu, na kartach historii ma zapisaną przegraną wojnę ze… zwierzętami, a jego mieszkańcy świętują urodziny Królowej Elżbiety – w inny dzień niż sama zainteresowana. O tym czego ze zwykłej broszurki nie da się dowiedzieć opowiada Polak mieszkający w Melbourne – Przemysław Płuciennik.
Mieszkasz z rodziną w Australii już ponad dekadę. Jakie były Wasze wyobrażenia o tym kraju jeszcze przed wyjazdem i jak bardzo zweryfikowała je rzeczywistość?
Nasze zaznajamianie się z Australią przebiegało w kilku etapach. Najpierw, jeszcze w 2001 r., przylecieliśmy tutaj na podróż poślubną. Podróż trwała miesiąc i wróciliśmy z niej zachwyceni. Na stałe wyjechaliśmy do Australii trzy lata później, na początku 2005 roku i wtedy już z dwójką dzieci.
Można powiedzieć, że każdy z tych wyjazdów, to całkiem inny świat. Inaczej patrzy się na dane miejsce oczami turysty, a inaczej, gdy trzeba się zmagać z codzienną rzeczywistością.
Mogę powiedzieć, że w żadnym z tych dwóch przypadków Australia nie zawiodła nas specjalnie mocno. Pod względem turystyczno-podróżniczym jest to prawie raj. Jedyną wadą jest chyba fakt, że jest tutaj dosyć drogo. Natomiast z punktu widzenia mieszkańca jest chyba jeszcze lepiej. Australia to naprawdę przyjemne miejsce i nie dziwię się mocno, że wypada dobrze w różnego rodzaju rankingach jakości życia.
Skoro Australia jest tak przyjaznym krajem, to dlaczego jej mieszkańcy w czasie wakacji opuszczają kontynent?
Mam wręcz wrażenie, że Australijczycy lepiej znają świat, niż własny kraj. Na krótkie wypady wybierają chętnie tropikalne kraje blisko Australii, głównie indonezyjską wyspę Bali. U siebie, w Queensland znaleźliby podobne klimaty, ale Bali ma tę zaletę, że jest tańsze.
Queensland
Podróżują zresztą po całym świecie. Bardzo popularny wśród studentów jest tzw. “gap year”, czyli zrobienie sobie roku przerwy w nauce/pracy na zwiedzenie świata. Wielu z nich ląduje w Wielkiej Brytanii. Podobno w samym Londynie mieszka około 200 tysięcy Australijczyków.
Załóżmy, że jestem zainteresowany wyjazdem do tego kraju. Jednak nie chcę oglądać tego, co znajdę w każdej podróżniczej broszurce. Gdzie mam się wybrać? Jako że jestem kibicem, dodatek w postaci dostarczenia sportowych emocji jest wielkim plusem.
Po sportowe emocje przylatuje się głównie do Melbourne, to zdecydowanie sportowa stolica kraju. Tutaj bije serce futbolu australijskiego (nie mówię o piłce nożnej, ale o lokalnej odmianie futbolu), tutaj odbywa się turniej tenisowy Australian Open i wyścig Grand Prix Formuły 1. Szczególnie futbol australijski może się okazać ciekawym sportem, bo jest dość widowiskowy i w dodatku nie uprawia się go nigdzie poza Australią.
Natomiast, co do podróży poza utartymi ścieżkami, to nic prostszego. Australia jest ogromnym krajem i najlepiej zwiedza go się podróżując samochodem. Najlepiej z napędem na cztery koła, co znaczeni ułatwia sprawę. Ilość parków narodowych jest ogromna i bardzo łatwo, nawet w szczycie sezonu turystycznego dotrzeć do miejsc, gdzie turystów nie ma prawie wcale. Tak samo jest z pięknymi plażami. Jest ich tysiące i prawie na palcach rąk można policzyć te zatłoczone. Dla turystów ceniących sobie spokój i odludzie to niemal ziemia obiecana.
Jeśli ktoś chce odbyć podróż po Australii mniej uczęszczanymi szklakami, to zapraszam również do lektury mojego bloga, gdzie staram się lokalne perełki co jakiś czas opisywać (antypody.info).
Co najbardziej Australijczycy lubią jeść? Wiele ulotek prezentuje smaczne potrawy. Jednak, czy jest jakieś australijskie danie, którego nie włożyłbyś do ust?
Gusta kulinarne Australijczyków zależą od regionu. Zwykle mniejsze miejscowości są bardziej konserwatywne i lubują się w tym, co najbardziej kojarzy się z Australią: krwistym steku z barbecue i zimnym piwie. Na szybko, zaś lubią zjeść “meat pie”, czyli okrągłe ciasteczko z mięsem w środku.
Dla odmiany, duże aglomeracje są bardzo kosmopolityczne, szczególnie pod względem kulinarnym właśnie. Australijczycy chętnie stołują się poza domem i mają naprawdę dostęp do każdej kuchni świata. W Melbourne liczba restauracji i jadłodajni różnego rodzaju jest tak ogromna, że nie podejmuję się nawet podać przybliżonej liczby. Najwięcej jest miejsc z kuchnią krajów, z których pochodzi największa liczba imigrantów (czyli chińskich, indyjskich, wietnamskich, tajskich, włoskich, greckich), ale nie brakuje i polskich restauracji.
Czy jest coś, czego nie włożyłbym do ust? W typowo australijskiej kuchni chyba nie ma. Taką opinię miewa wśród turystów pasta Vegemite, ale powodem jest chyba to, że nie jest podawana właściwie. Ma bardzo słony smak i nie można jej jeść łyżkami, ale tylko jako dodatek np. do kanapek, cienko posmarowaną. Australijskie dzieci uwielbiają Vegemite.
Australia to przede wszystkim kangury, koala i wiele innych ciekawych gatunków endemicznych, jak również pająki i jadowite węże, które można podobno spotkać nawet w ogródku. Tak naprawdę, jest się czego bać? Czy da się do tego przyzwyczaić?
Większość Australijczyków to mieszczuchy i w życiu nie widzieli na oczy dzikiego węża. Opowieści o wężach w ogródkach są delikatnie mówiąc wyolbrzymione. Co innego pająki. Te można spotkać wszędzie, ale też są one dużo mniej groźne niż węże i od wielu lat nie było w Australii śmiertelnego pogryzienia przez pająka.
Oczywiście trzeba zachować jakąś ostrożność, gdy wędruje się po buszu, ale i tam spotkać węża wcale nie jest łatwo. Te zwierzęta boją się człowieka i zazwyczaj schodzą nam z drogi.
Ponieważ sam uwielbiam spacerować po australijskim buszu, to mogę powiedzieć, że to jeden z najbezpieczniejszych krajów. Nie ma tutaj ani niedźwiedzi ani dużych kotów, a miejscowa ludność jest bardzo przyjazna.
Mieszkańcy bogatych krajów zwykle posiadają znikomą wiedzę na temat tych średnio zamożnych. Co statycznemu Australijczykowi mówi takie państwo jak Polska?
Australijczycy niewiele wiedzą o Polsce. Kojarzą, że jesteśmy gdzieś we wschodniej Europie i toniemy zimą w śniegu. Na temat bieżącej polityki w Polsce nie wiedzą nic, ale to nic specjalnie dziwnego, bo również Polacy mało wiedzą o tym, co się dzieje tutaj. Powszechnie rozpoznawalni są jedynie przywódcy największych krajów, albo ci najdziwniejsi jak np. przywódca Korei Północnej. Z drugiej strony w Australii nie ma żadnych negatywnych stereotypów na temat Polaków.
W państwie, gdzie silnie zakorzenione jest rugby i co roku odbywa się jeden z turniejów tenisowego Wielkiego Szlema jest miejsce na futbol? Jak postrzegana jest ta dyscyplina sportu? Australijczycy interesują się swoją reprezentacją, że zniecierpliwieniem czekają na mundialowe emocje, czy raczej traktują to jako ciekawostkę?
Zainteresowania piłką nożną nie da się porównać z tym, co się dzieje w Polsce. Dla Australijczyków futbol to, albo futbol australijski (Melbourne), albo rugby (Sydney). Piłka nożna to dla nich – podobnie, jak dla amerykanów – soccer. Wiadomości o mistrzostwach mają oczywiście swoje miejsce w mediach, a mecze są transmitowane w telewizji (zwykle w środku nocy z powodu różnicy czasu), ale zainteresowanie nie jest tak histeryczne, jak u nas. Piłka nożna staje się coraz bardziej popularna, ale jeszcze długo nie prześcignie lokalnego futbolu. Nikt nie ma też specjalnej nadziei, że Australia może wrócić z mundialu z pucharem.
Futbol australijski mógłby się przyjąć w Polsce?
W futbol australijski gra się zawodowo tylko w Australii, a i to nie całej, bo na wschodzie kraju bardziej popularne jest rugby. W Melbourne futbol australijski ma status niemalże religii, a turystę od mieszkańca miasta odróżnia się tym, czy ma “zaadoptowaną” drużynę AFL, której kibicuje. Jeśli nie ma, to znaczy, że przyjechał tylko na chwilę.
Jest to jednak sport bardzo brutalny. Kontakt fizyczny między zawodnikami jest praktycznie co chwilę. Dla nas, wychowanych na piłce kopanej, to jednak dziwne i trudno byłoby mi sobie wyobrazić, że Polacy porzucają piłkę nożną dla futbolu australijskiego.
W innych krajach Polonia stworzyła swoje miejscowe kluby. Jak to wygląda w Australii? Istnieją fankluby polskich drużyn założone przez imigrantów?
W Melbourne istnieją polskie kluby piłkarskie działające przy polonijnych ośrodkach. Nie są to jednak drużyny zawodowe, a raczej amatorskie, na poziomie polskiej A-Klasy. Polacy (a szczególnie ich dzieci) za to bardzo chętnie biorą udział w amatorskich rozgrywkach piłkarskich w australijskich klubach, których jest tutaj zatrzęsienie. Udział dzieci, w młodzieżowych rozgrywkach jest tak powszechny, że sobotni poranek zwykle jest w australijskich rodzinach zarezerwowany właśnie na sport.
Polskiej drużynie na mistrzostwach świata jednak kibicujemy. Polski klub w Melbourne organizuje wspólne oglądanie transmisji z meczu. Biorąc pod uwagę, że mecze rozgrywane są zwykle o nieludzkiej porze (np. mecz z Senegalem będzie o godz. 1, a mecz z Kolumbią o 4 w nocy czasu australijskiego) to trzeba to docenić.
Polonia skupia się szczególnie w jakimś australijskim mieście? Jak np. ta mieszkająca w USA upodobała sobie Chicago, czy raczej jest to bardziej rozproszona grupa?
W Australii nie ma jednego dużego skupiska Polonii. Rodaków można spotkać w każdym z dużych miast, w miarę proporcjonalnie do wielkości miasta. Nie ma też czegoś takiego, jak “polska dzielnica”, typu Jackowo czy Greenpoint. Jest kilka dzielnic, gdzie Polaków spotkać można częściej niż gdzie indziej, ale generalnie jesteśmy rozproszeni.
Co może łączyć Australię z Polską oprócz Góry Kościuszki?
Ciekawe jest to, że mało który Australijczyk wie, że Kościuszko był Polakiem. Nazwa jest dla nich trudna, wymawiają to jak “Kozjosko” i brzmi prawie “aborygeńsko”. Przy okazji, w pobliżu góry warzone jest piwo o nazwie “Kosciuszko”. Można się go napić w wielu pubach w całej Australii, tylko trzeba pamiętać, żeby prosić o „Kozjosko”, bo „Kościuszki” nikt nie zrozumie.
Po odkrywcy tej góry – Pawle Strzeleckim – też zostało trochę pamiątek. Mamy Góry Strzeleckiego, Autostradę Strzeleckiego, Pustynię Strzeleckiego, Park Narodowy Strzeleckiego i miasteczko Strzelecki. I to wszystko wymawiane jest przez Australijczyków jak “Streleki”.
Australię z Polską łączy oczywiście więcej. Na przykład Australijczycy jeżdżą wyprodukowanymi w Polsce samochodami (fiat, opel, VW) oraz jedzą polskie ciasteczka sprzedawane pod marką Cadbury. Natomiast receptura popularnego kiedyś w Polsce piwa EB oparta jest podobno na australijskim VB.
Jakie cechy wyróżniają stereotypowego Australijczyka?
Jeśli miałbym się pokusić o typowy obraz Australijczyka, to stałby on przy grillu w ogródku, jedną ręką obracając stek na ruszcie, a drugą odganiając się od much. Ale jak każdy stereotyp, również ten jest trochę krzywdzący. Jeśli można krótko określić charakterystykę typowego Ozi to chyba słowami ich ulubionego powiedzenia, zastępującego “dziękuję”, “proszę” i “do widzenia”: No worries mate! (nie martw się brachu). To jest to, co lubię w Australii najbardziej.
Mówi się, że „Polak, Węgier dwa bratanki”. Z jakimi narodem/narodami są zaprzyjaźnieni Australijczycy?
Odpowiedź jest łatwa. Nam może trudno to sobie wyobrazić, ale Australijczycy czują dużą wspólnotę kulturową z krajami anglojęzycznymi, czyli Wielką Brytanią, Irlandią, USA, Kanadą i Nową Zelandią. Proszę sobie wyobrazić, że my wyjeżdżamy na drugi koniec świata, a tam wszyscy mówią po polsku. Dla Australijczyka wyjazd do Nowego Jorku to jak dla Poznaniaka podróż do Warszawy. Trochę śmiesznie mówią, ale dogadujemy się bez trudu.
Jaki jest obecnie największy problem natury politycznej w Australii?
W Australii toczy się oczywiście bieżąca walka polityczna i parlamentarna szarpanina, której jednak nie nazwałbym “dużym problemem natury politycznej”. Dużym problemem dla Australii jest moim zdaniem rosnąca pozycja gospodarcza i militarna Chin. Gospodarka Australii jest coraz bardziej uzależniona od handlu z Chinami i może mieć to coraz większy wpływ również na politykę zagraniczną. Australia jest wprawdzie w trwałym sojuszu z USA i to nie zmieni się prędko, ale wpływy chińskie będą bez wątpienia coraz silniejsze.
Jak wygląda polityka socjalna? Myśląc o tym przypomniała mi się historia z życia Jacka Kaczmarskiego, który mieszkał w tym państwie w drugiej połowie lat 90. Zmagał się z problemami osobistymi, nie pracował, pobierał zasiłek, a kiedy już mu nie przysługiwał, wtedy Kaczmarski szedł na krótko do pracy, po czym rezygnował z niej z pobudek ideologicznych i na nowo dostawał pieniądze od państwa. W Polce taka sytuacja jest trudna do wyobrażenia. Czy nadal w Australii jest coś takiego możliwe?
Wiele się od czasów Kaczmarskiego nie zmieniło. Tyle, że takie życie to jest australijski margines społeczny. Są Polacy, którzy i dzisiaj żyją w ten sposób. Smutne trochę, że trzeba o bardzie narodowym powiedzieć, że żył na marginesie.
Czym Australijczycy najbardziej się szczycą w swojej historii?
Spisana historia Australii jest dość krótka. Nikt nie wie, co się działo przed przybyciem Pierwszej Floty, bo Aborygeni nie znali pisma. To, co się działo później też nie zawsze było powodem do dumy. Pierwsza wojna, na której Australijczycy walczyli pod własną flagą (bitwa o Gallipolli) też nie przynosi specjalnej chluby, bo ponieśli tam porażkę i ogromne straty.
Niewątpliwie powodem do dumy jest dla Australijczyków fakt, że udało się nie dopuścić do inwazji japońskiej, w czasie II wojny światowej. Do dzisiaj pielęgnują pamięć o walkach na szlaku Kokoda (Papua-Nowa Gwinea) i jest to miejsce narodowych “pielgrzymek” Australijczyków. Dodajmy, że trudnych pielgrzymek, gdyż jest to ciężki, 9-dniowy szlak po tropikalnym lesie deszczowym.
Poza tym mam wrażenie, że Australijczycy najbardziej dumni są z tego, jaki zbudowali kraj i jak on wygląda dzisiaj, a nie z jego historii.
Jest coś czego się wstydzą?
Na pewno wstydzą się tego jak traktowano rdzenną ludność aborygeńską w początkach kolonizacji. Polityka białej Australii, skradzione pokolenia, to tematy, które nie znikną prędko z debaty publicznej.
Jakie obecnie panują relacje między przedstawicielami rdzennej ludności, a potomkami imigrantów?
Nie wiem wiele na ten temat z własnego doświadczenia, gdyż w Melbourne prawie w ogóle nie ma Aborygenów. Można tu przeżyć całe życie i nie zobaczyć Aborygena na oczy. Co innego w mniejszych miejscowościach w głębi kraju, jak np. Alice Springs, gdzie populacja rdzennej ludności jest znacząca. Relacje Australijczyków z Aborygenami są teraz chyba lepsze niż kiedykolwiek w historii, ale i tak mam wrażenie, że obie społeczności żyją obok siebie, w pewnej izolacji, wręcz i rzadko wchodząc sobie w drogę.
Australia to chyba jedyny kraj, który wytoczył wojnę zwierzętom i w dodatku ją przegrał. Jak obecnie się mają emu w tym kraju?
Wojna, o której wspominasz, to interwencja wojska w latach 30-tych XX wieku, mająca na celu odstrzelenie dużej ilości tych ptaków za pomocą karabinów maszynowych. Emu uniknęły tej egzekucji i akcja była nieudana.
Emu jest jednym z tych zwierząt, których jest dzisiaj w Australii więcej, niż było przed przybyciem Europejczyków. Powodem jest ilość studni artezyjskich budowanych przez farmerów dla bydła i owiec, a dzięki którym również dzikie zwierzęta mają łatwiejszy dostęp do wody. Dotyczy to nie tylko emu, ale i kangurów. Na kangury urządza się regularne polowania, ale nie słyszałem, żeby emu były współcześnie odstrzeliwane.
Kto jest największą gwiazdą krajowego sportu? Cieszy się tam takim statusem jak w Polsce Lewandowski?
Nie wiem, czy jest ktoś w Australii o statusie porównywalnym z tym Roberta w Polsce. Potencjał na taki sukces mają chyba głównie gracze krykieta, jako że jest to sport powszechnie uwielbiany przez Australijczyków niezależnie od miejsca zamieszkania. Najlepszy gracz w historii tego sportu, Don Bradman, jest bardziej znany niż większość premierów, a pytanie o znajomość jego nazwiska trafiło nawet do testu, który muszą zdać kandydaci na nowych obywateli.
Współcześni gracze mają jednak trudności żeby sprostać legendzie Bradmana, a w ostatnim sezonie kibicami wstrząsnęła nawet afera. Otóż kapitan reprezentacji Australii okazał się… oszustem, gdyż pocierał skrycie piłkę papierem ściernym, żeby przyklejał się do niej pył i w ten sposób naruszał aerodynamikę lotu rzuconej piłki. Nam może to się wydawać śmieszne, ale w Australii, to był temat wałkowany przez media przez kilka tygodni.
W Australii istnieją jakieś unikatowe święta?
Australia specjalizuje się w unikatowych świętach. Mamy tutaj na przykład państwowe święto z okazji urodzin Królowej. Przy czym wcale nie przeszkadza nikomu fakt, że królowa wcale nie ma tego dnia urodzin, ani że różne stany obchodzą to święto w różnym czasie.
Inne kuriozum to święto z okazji wielkiej gonitwy końskiej, Melbourne Cup, rozgrywanej w pierwszy wtorek listopada. W Wiktorii jest to dzień wolny od pracy.
Jednak je wszystkie przebiło nowe święto, wprowadzone w Wiktorii całkiem niedawno. Jest to wigilia Wielkiego Finału Futbolu Australijskiego. Sam mecz rozgrywany jest w sobotę, ale dzień wcześniej na ulicach Melbourne odbywa się uroczysta parada i właśnie z okazji tej parady wprowadzono dzień wolny od pracy. Ten pomysł to kompletny niewypał, bo zamiast przyciągnąć więcej widzów na paradę, to skłonił dużą część Australijczyków do wyjazdu z miasta na kolejny długi weekend. Wydaje się więc, że święto nikomu nie pasuje, ale nie ma teraz wśród polityków odważnego, który by je zlikwidował.
Każdy kraj ma swoje wady. Jakie ma Australia?
Chyba odległość od reszty świata. Trudno się stąd wybrać na weekend do kraju. Z drugiej strony jest to też zaleta, bo światowe zawieruchy docierają tutaj najpóźniej. Każdy kraj ma wady i gdy żyje się tutaj, to miewa się powody do krytyki. Ja staram się jednak nie koncentrować na wadach, szkoda na to życia.
Kibic. Piłka Nożna: od A-Klasy do Ekstraklasy.

Pingback: Socceroos już w Rosji – wywiad dla portalu polskich kibiców – Antypody .info