W swoim 500. meczu w najwyższej klasie rozgrywkowej Arka Gdynia mierzyła się na Łazienkowskiej z liderami PKO Ekstraklasy. Ci, w przypadku wygranej, mogli uciec zajmującemu drugie miejsce – Piastowi Gliwice, aż na 10 punktów. Udała im się ta sztuka, choć zaczęło się źle.
Nerwowy początek. Kto by się spodziewał…
Ledwo każdy kibic zdążył rozsiąść się na kanapie przed odbiornikiem, a na tablicy wyników już pojawił się sensacyjny wynik. Arka Ireneusza Mamrota za sprawą Adama Dancha objęła prowadzenie w stolicy. No i… To byłoby na tyle, jeśli chodzi o groźne akcje gości w tym meczu. W dalszej części spotkania to Legia dzieliła i rządziła na boisku. Widać było, że wicemistrzowie Polski z minuty na minutę nabierali wiatru w żagle. Za to Arka objęła złą taktykę – postawiła mur. Tego nie dało się utrzymać przy tak dobrze grającej Legii. Dlatego nie będę wcale zdziwiony, gdy po 37. kolejkach Arka znajdzie się w strefie dającej prawo gry w Fortuna 1. Lidze…
Atak na „5” i kapitalny Wszołek
Po grze Legii można było wywnioskować, że piłkarze są dobrze przygotowani zarówno fizyczne, jak i mentalne. Pomimo szybko straconej bramki, „Legioniści” konsekwentnie realizowali to, co założyli sobie przed spotkaniem. W Krakowie mogliśmy ujrzeć podobny obrazek, gdzie po przerwie widzieliśmy odmieniony zespół, który zdołał wbić 3 bramki Wiślakom. W środowy wieczór było podobnie i cofnięty mur Arki w końcu musiał pęknąć. Na boisku dało się zauważyć to do czego Vuković nas przyzwyczaił. Piłkarze harowali jak woły. Trener wpoił swoim zawodnikom do głowy, że ciężka, wspólna praca zawsze się opłaca. Powiedzenie, że „szybko zdobyta bramka ustawiła mecz” tym razem nie miało racji bytu. Legia wyrównała tuż przez przerwą za sprawą gola Wszołka.
No właśnie, jeśli mowa o byłym zawodników QPR. Przez całe spotkanie pokazywał, że przerwa nie miała na niego żadnego wpływu. Tworzył ogromną przewagę na prawej stronie wraz z Vesoviciem. Efekt? Polak zaliczył 3 asysty i miał udział przy bramce samobójczej Arki. Do tego Vesović zapisał na swoje konto 2 asysty. Nie bójmy się powiedzieć, że prawa strona Legii zagrała po mistrzowsku. Z resztą lewa franka nie była wcale gorsza. Karbownik wraz z Cholewiakiem robili mniejszą przewagę, jednak gdy już pojawiali się w obrębie szesnastki rywali, tworzyli dogodne okazje. Czasem jednak brakowało kropki nad „i”.
Mimo wszystko skuteczność Legii w tym meczu nie należała do najgorszych. Pięć bramek to było minimum, które gospodarze mogli zdobyć z tak słabo grającą Arką. Trzeba też dodać, że wprawdzie w tym spotkaniu Pekhart nie zapisał się na liście strzelców, ale za to Sanogo pokazał, że do końca sezonu będzie walczył o skład.
Mistrz? Czysta formalność. Europejskie Puchary ? Oby…
Aktualnie Legia ma 10 punktów przewagi nad zespołem Waldemara Fornalika. Patrząc na aktualną formę innych zespołów, nie sądzę, aby ktokolwiek mógł im zagrozić w zdobyciu mistrzostwa Polski. Cuda się zdarzają, ale już jeden był w Gliwicach rok temu, a na drugi się nie zanosi… Odzyskanie tytułu byłoby idealnym „prezentem” dla hejterów Vukovicia z początku sezonu, którzy już po kilku meczach chcieli zwolnienia Serba.
Odnośnie kwalifikacji do Ligi Mistrzów: jeśli w tym roku po raz kolejny zostaniemy „wyróżnieni” na tle piłkarskiej Europy, to naprawdę pozostanie nam tylko zapaść się pod ziemię. Nie ma wytłumaczenia dla zespołu, który bez problemu radzi sobie na krajowym podwórku, a zaliczy porażkę z półzawodowcami. Miejmy nadzieję, że Aleksandar Vuković zbudował na tyle silną piłkarsko oraz mentalnie drużynę, która będzie w stanie powtórzyć wyczyn Jacka Magiery.