Miało być gładko i przyjemnie, a wyszło – można powiedzieć… jak zawsze. Legia Warszawa przeszła pierwszą rundę eliminacji do Ligi Mistrzów i za tydzień zagra w kolejnej. Co do gry „Legionistów” można mieć wiele zastrzeżeń. Naprawdę to było bardzo ciężkie 90 minut.
Radość po losowaniu, dramat na boisku
Po losowaniu w Nyonie nikt nie miał wątpliwości, kto stawiany jest w roli faworyta i kto będzie dzielić i rządzić na boisku w Warszawie. Jednak dzień przed meczem mogło się to skończyć tragicznie dla mistrzów Polski, ponieważ u jednego z zawodników wykryto koronawirusa i finalnie spotkanie mogło nie dojść do skutku. Jednak dzięki nowo wprowadzonym przepisom UEFA, Główny Inspektorat Sanitarny w Polsce dał zielone światło na rozegranie spotkania.
Przechodząc do samego meczu, mogliśmy się spodziewać, że goście z Irlandii Północnej zaparkują autokar pod własnym polem karnym. Natomiast swoich szans będą szukać w stałych fragmentach gry i szybkich kontratakach. A Legia? Podopieczni Vukovicia mieli dominować przez całe spotkanie i w miarę szybko wyjaśnić sprawę awansu. A jak naprawdę było?
Senne 45 minut
Na pierwszą połowę goście wyszli w ustawieniu 5-4-1. Spodziewali się szybkich ataków skrzydłami oraz wrzutek na rosłego Pekharta, dlatego starali się zagęścić te strefy boiska. Legia zagrała 4-2-3-1, a na Łazienkowskiej 3 znów mogliśmy zobaczyć Artura Boruca. Sama gra gospodarzy pozostawiała wiele do życzenia. Oprócz kilku zrywów z lewej strony, za sprawą Luquinhasa i Mladenovicia, próżno było szukać składnych akcji. I właśnie po jednym szybkim rozegraniu Brazylijczyka, Antolić powinien umieścić piłkę w siatce. Nie zrobił tego, a Legia dalej męczyła się ze słabiutkim tego dnia Linfield FC. Mało się działo na boisku. Choć po dośrodkowaniu z rzutu wolnego i strzale głową rywali, Boruc wyciągnął się jak struna i uratował swoją drużynę przed utratą bramki. Większość zawodników gospodarzy myślała chyba, że gra na „Stojanova” wystarczy. No nie, nie wystarczy… Do przerwy 0:0 i rozczarowanie.
Ta „lepsza” połowa
W drugiej części meczu, aż się prosiło o zmianę napastnika i wprowadzenie kogoś kreatywnego do linii pomocy. Na boisko wszedł Rosołek, a Gvillia został przesunięty w głąb boiska. Jednak na boisku został Thomas Pekhart. I tu pojawia się pytanie. Czy naprawdę warto było grać na dośrodkowania w pole karne przeciwko trzem Irlandczykom? Zwłaszcza, że Pekhart w pierwszej połowie praktycznie nie pokazał nic. Liczyłem, że Rosołek bądź Kante zastąpią Czecha w przerwie.
Początkowo Legia lekko zerwała się do ataku, lecz już po chwili znowu nastała posucha w udanym konstruowaniu akcji. Brakowało przyspieszenia gry, jednego penetrującego podania, czy chociażby celnego strzału z dystansu. Wszystko to wyglądało, jakby stołecznej drużynie zacięła się skrzynia biegów i jedzie tylko na trójce.
Wreszcie z boiska zszedł Pekhart i pojawił się Jose Kante, który wśród kibiców Legii ma mieszane opinie. Jedni go nienawidzą za sytuację z rzuceniem na ziemię trykotu Legii, a drudzy kochają. I to właśnie on w 82. minucie spotkania dał awans. Mocnym strzałem zza szesnastki pokonał bramkarza rywali. Chwilę wcześniej drużyna z Irlandii Północnej musiała radzić sobie w „10” po obejrzeniu czerwonej kartki. Po bramce Gwinejczyka, na 2:0 mógł podwyższyć Rosołek, lecz tym razem piłka zatrzymała się na poprzeczce. Linfield FC odpowiedziało jeszcze strzałem w słupek bramki strzeżonej przez Boruca.
Nauka na podstawie meczu
Pomimo tego, że był to drugi mecz Legii w sezonie 2020/2021, to podopieczni Vukovicia muszą popracować nad grą w ataku pozycyjnym. Mnóstwo niedokładności i nerwowości dało się zauważyć w grze gospodarzy. Brakowało momentami zdecydowanego przyspieszenia akcji i ruchu bez piłki zawodnika. Nie oczekuję od piłkarzy Legii, że po jednym meczu mieli zagrać jak Bayern z Barceloną. Jednak piłkarze z Irlandii Północnej nie należą do czołówki światowego futbolu, ledwo potrafili wyjść z piłką z własnej połowy. Desperacko wybijali ją na stojącego z przodu napastnika. Dobrze, że nie będzie rewanżu na wyspach, bo mogłoby być różnie… Najważniejsze jest jednak to, że mistrz Polski – Legia Warszawa awansował do dalszej rundy eliminacji do Ligi Mistrzów. Teraz trzeba wyciągnąć wnioski i zagrać o niebo lepiej.
Fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com