Polska zremisowała 3:3 w wyjazdowym meczu z Węgrami. Do 60. minuty byliśmy bliscy załamania nerwowego, ale koniec końców plusy przesłoniły minusy i zbudowały w nas nadzieję.
Plusy dodatnie i plusy ujemne
Lech Wałęsa mówił kiedyś o plusach dodatnich i plusach ujemnych. W politykę wchodzić nie będziemy, zbyt dużo jej w piłce ostatnimi dniami. Jednak tym wszystkim niezbyt poprawnym powiedzonkom byłego prezydenta trzeba oddać jedno – przebiły się do języka potocznego. Taki był właśnie mecz z Węgrami. Dużo błędów językowych – tudzież defensywnych, dużo chaosu. Ale finalnie remis niczego nam nieodbierający. I wiele samokrytyki i przyznania się do błędów Paulo Sousy, czego akurat Wałęsie brakuje. Ale koniec z polityką…
Jestem hipokrytą
Gdyby kadrę trenował nadal selekcjoner z Truskolasów, nie zostawiłbym na nim suchej nitki. Jednak czy taki mecz mógłby mu się w ogóle przydarzyć? Dość powiedzieć, że w 10 meczach eliminacji Euro 2020 straciliśmy tylko 5 bramek, o dwie więcej niż w ciągu 90 minut w Budapeszcie. A nawet na wyjeździe z Włochami, od których dzieliły nas lata świetlne, straciliśmy „tylko” dwa gole.
Brzęczek nie odstawiłby niesłusznie Glika, nie zaryzykował z Helikiem i grą trójką obrońców już w pierwszym meczu. Jednak nie próbowałby też ofensywnej gry. Po przeszło dwóch latach swojej kadencji nie byłoby ani zgranej ofensywy ani nadziei na nią. A jak mawiał Stanisław Jerzy Lec: „Nadzieja jest matką głupich, co nie przeszkadza jej być uroczą kochanką odważnych.” Paulo Sousa jest odważny, szalony. Ale również niegłupi. I w tym należy pokładać nadzieję.
Odwaga i nauka na błędach
W pomeczowym wywiadzie udowodnił, że oprócz odwagi dostrzega też błędy – nie tylko te Helika czy Szymańskiego – również swoje. I tak, przeprosił się błyskawicznie z Kamilem Glikiem, bez którego nie wyobrażamy już chyba sobie defensywy. Od systemu z elastyczną trójką obrońców zapewne nie odejdzie, ale kto wie, czy nie jest to koncepcja słuszna, tylko wielce ryzykowna i niestosowna w pierwszym meczu.
Oczekiwanie i emocje – nareszcie
Meczowi reprezentacji pierwszy raz od dawna towarzyszyło wielkie oczekiwanie. Choć momentami przecieraliśmy oczy ze zdumienia i przeklinaliśmy nie tylko pod nosem, również emocji nie zabrakło. Czy mogliśmy tak powiedzieć o wygranych w defensywnym stylu meczach z Austrią czy Macedonią Północną? Po zbudowaniu pewnej hierarchii na pozycjach i wypracowaniu schematów, uciech powinno być więcej, a błędów mniej.
Entuzjazmu na boisku i wokół kadry Sousy nie brakuje. A przecież to właśnie nijakość i fatalna atmosfera wokół Brzęczka zabiła tamten projekt. Również na tym możemy budować dziś optymizm.
Czas i nadzieja
Debiutanckie mecze od wielu lat nie wychodziły selekcjonerom. Remisem w Budapeszcie Sousa dał sobie jednak wielki komfort – czas. Węgrzy nie uciekną nam w tabeli, a weryfikacja pomysłu Sousy przyjdzie nie w środę na Wembley, a dopiero po kolejnych dwóch sparingach, w czerwcowym Euro. Naszym komfortem jest z kolei nadzieja w mądrość Portugalczyka. Przypomnijmy sobie listopad – czas, gdy reprezentacja była naga na ciele i duszy. Bez pomysłu, zgrania i nawet wyśmiewanej zbyt często nadziei.
Fot. Adam Piechowiak