Obserwuj nas

Reprezentacja

,,Co myśmy zrobili, Jezus Maryja!”

Gdyby mecz Polska-Węgry komentował Dariusz Szpakowski, zapewne nie powstrzymałby się od podobnego komentarza. Trudno jednoznacznie stwierdzić, dlaczego Polska kadra zakończyła eliminacje w  tak fatalny sposób. Absurd goni absurd, zarówno jeśli chodzi o przebieg spotkania, jak i o jego kontekst.

,,Kontrolowaliśmy grę”

Przez 63% czasu gry, Polacy byli w posiadania piłki. Wymienili 547 podań, nie wykorzystali swoich okazji. Stracili niefortunną bramkę po stałym fragmencie, a Węgrzy przeprowadzili jedną składną akcję i zdobyli dwa gole. Tak wyglądała narracja pomeczowa Krzysztofa Piątka oraz po części Piotra Zielińskiego. Bliżej mi jednak do stwierdzenia, że Polska zagrała tak, jak rywale chcieli, żeby zagrała. Dyspozycja Mateusza Klicha oraz Karola Linettego była dosyć mierna. „Dosyć mierna” to szczyt eufemizmu, na jaki można się zdobyć na chwilę po końcowym gwizdku.

Środkowi pomocnicy, którzy zamiast regulować tempo gry, czynią je z każdą minutą coraz bardziej szarpanym, w meczu z tak nastawionym rywalem, negatywnie zwracają na siebie uwagę. Na tym jednak nie poprzestali. Brak jakichkolwiek momentów przyspieszenia to wina całego zespołu. Jednak ustawienie trzech kreatywnych piłkarzy w środkowej strefie, powinno nieść za sobą jakieś pozytywne następstwa. Tymczasem jednostajne tempo i przetrzymywanie piłki stało się domeną ostatniego meczu polskiej reprezentacji.

Co zawiodło?

Indywidualne błędy, polegające na niedokładności w każdej sferze piłkarskiego rzemiosła. Począwszy od złego przyjęcia piłki, aż do niecelnego zagrania, przez 90 minut towarzyszyły całemu polskiemu zespołowi. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że to właśnie w linii pomocy zdarzały się one najczęściej. Kiedy dodamy jeszcze serię niepotrzebnych fauli, jasno kreuje się nam obraz Polaków, wyciągających pomocną dłoń do Węgierskich braci. Nie za bardzo chcieliśmy rozrywać zasieki obronne, za to z chęcią pomagaliśmy im zdobywać stałe fragmenty gry, coraz to bliżej naszej szesnastki.

Skoro nawet stracona bramka z Andorą, nie pomogła zwrócić uwagi na problemy w bronieniu rzutów wolnych z bocznych sektorów, trudno oczekiwać zmian w tej materii. Inaczej pewnie odbieralibyśmy tę bramkę, gdyby została strzelona po chociażby solidnej centrze. Tymczasem 90% udziału w golu dla Węgrów należy do Tymoteusza Puchacza. Interwencja Wojtka Szczęsnego to z kolei alegoria występu Polaków. Nie wiadomo, czy się śmiać czy płakać, czy był to błąd, czy tylko tak żałośnie to wyglądało?

Szybko stłumiona iskierka nadziei

Kiedy wreszcie w drugiej połowie los postanowił się do nas uśmiechnąć i pozwolił strzelić bramkę po rzucie rożnym, gra Polaków nie uległa zmianie. Przeciwnie, to Węgrzy przeprowadzili składną, wielopodaniową akcję i odzyskali prowadzenie. Zachowanie Tymoteusza Puchacza podczas całej akcji rywali przywołuje bolesne wspomnienia z gry obronnej Przemysława Płachety w meczu ze Szwecją. Pozostawienie tak dużej przestrzeni, w tak groźnym obszarze boiska, nie mogło skończyć się inaczej, niż bezlitosnym wykończeniem Dániela Gazdaga.
I w sumie w normalnych okolicznościach można byłoby w tym miejscu skończyć pomeczowe rozważania. Przecież zawsze może się zdarzyć słabszy mecz. Wątpliwości budzi jednakże zarządzanie końcówką eliminacji przez selekcjonera Sousę.

Na Andorę w garniturze, na Węgrów w dresie

Pewnie większość kibiców zakładała, że jeżeli mamy kiedyś eksperymentować to właśnie w meczu z Andorą. Kiedy jednak portugalski selekcjoner wystawił podstawową jedenastkę do walki ze 153. drużyną rankingu FIFA , nadal decyzja ta byłą w miarę zrozumiałą. Trzeba było zapewnić sobie 2 miejsce w grupie, lepiej nie kusić losu i ze spokojem zameldować się w barażach. Dodatkowo kilku zawodników miało okazję się ,,wykartkować”, żeby móc wystąpić w barażach. I w tym miejscu zaczynają się schody. Skoro o żółtą kartkę, spośród zagrożonych absencją, postarał się jedynie Grzegorz Krychowiak, można było pomyśleć, że Paulo Sousie zależy na tym, by mieć  do dyspozycji jak najwięcej zawodników na mecz z Węgrami. I tutaj również dałoby się to zrozumieć. Wygrana gwarantuje nam rozstawienie w barażach i zwiększa szansę na otrzymanie rywala na naszym poziomie zamiast np. Portugalii.

Wielki nieobecny

Tymczasem sztab w porozumieniu z zawodnikami decyduje się na to, by w ostatnim w tym roku meczu, dodatkowo na Stadionie Narodowym, nie wystąpił Robert Lewandowski oraz Kamil Glik. Brak Kamila, zagrożonego żółtą kartką jest dosyć zrozumiały. Nie jest zrozumiały natomiast brak Roberta. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że Lewandowski też człowiek, odpoczynek należy się mu jak najbardziej. Tylko biorąc pod uwagę rangę spotkania oraz oczekiwania kibiców, stłumione jeszcze po niedawnych pandemicznych lockdownach, decyzja o nie wpisaniu Roberta chociażby na ławkę rezerwową jest dosyć absurdalna.

Gdyby selekcjoner dał sobie możliwość powrotu do praktycznie najmocniejszego składu poprzez zmiany, możliwe, że mecz z Węgrami skończyłby się przynajmniej remisem i dużą szansą na rozstawienie. Sousa postawił jednakże wszystko na jedną kartę i niestety przekombinował. I tym sposobem zamiast rozważać, czy trafimy na Macedonię Północną, czy Finlandię, najprawdopodobniej będziemy mogli trafić na Portugalię, Turcję, a może nawet i Włochów. Czy wtedy brak jednego z najlepszych piłkarzy świata w meczu o taką stawkę nie wyda się jeszcze bardziej absurdalny?

Igrzyska śmierci

Gdyby nie porażka z Węgrami, okraszona całą gamą pytań bez odpowiedzi, eliminacje do mundialu w Katarze moglibyśmy uznać za udane. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że wszystkie poprzednie trudy mogą okazać się nic nie warte w perspektywie braku rozstawienia. Przecież o awans, nawet będąc rozstawionym, byłoby ciężko. By awansować trzeba wygrać dwa mecze z naprawdę wymagającymi rywalami. Problem w tym, że mocno skomplikowaliśmy sobie drogę chociażby do drugiego barażowego spotkania. Polska kadra kolejny raz wystawia na próbę nadzieję i cierpliwość rodzimych kibiców.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Reprezentacja