Nareszcie… Po 70 dniach nędzy i rozpaczy Legia Warszawa do swojego dorobku punktowego dopisała trzy punkty. Jagiellonia w Warszawie po prostu była, bo ciężko naprawdę wyróżnić co wyróżniałoby się na tle dobrze grającej Legii. Z resztą na samej murawie nie działo się zbyt wiele, nie ujrzeliśmy „fajerwerków”. Znacznie więcej ognia mogliśmy dostrzec na trybunach, gdzie kibice Legii urządzili sobie festiwal palonych barw innych klubów. Pomimo średniego spotkania zauważyłem kilka rzeczy, które zmieniły się od ostatniego spotkania na plus. Co to było? Serdecznie zapraszam.
Wreszcie po właściwej stronie
Po przyjściu trenera Marka Gołębiewskiego nie mogliśmy ujrzeć efektu „nowej miotły”. Były trener Skry Częstochowa został rzucony na bardzo głęboką wodę. O ile można było go pochwalić za podjęcie się tak trudnego zadania, to chyba każdy kibic Legii miał wątpliwości co do jednej decyzji, która notorycznie się pojawiała przy ujrzeniu wyjściowego składu. Mianowicie chodzi o pozycję Yuriego Ribeiro.Portugalczyk notorycznie był ustawiany na prawym wahadle, gdzie nie szło mu zbyt dobrze. Widać było przede wszystkim problemy w strefie dośrodkowań. Kiedy już Ribeiro dotarł tam musiał przekładać sobie piłkę do swojej lepszej – lewej nogi, przez co obrońcy mieli czas na ustawienie się i zniwelowanie zapędów rywali.
https://twitter.com/LegiaWarszawa/status/1464972925619126280
Z Jagiellonią wyglądało to zupełnie inaczej. Gra Legii opierała się na grze skrzydłami, gdzie Ribeiro w końcu został ustawiony po swojej nominalnej stronie. Wspierał on wyżej wysuniętego Mladenovicia, który już w meczu z Leicester po szybko straconej bramce został ustawiony w drugiej linii. W niedzielę wyglądało to średnio, ale na pewno Legia miała dużo więcej wariantów z Ribeiro ustawionym na lewej stronie boiska. Były momenty, gdzie Mladenović robił miejsce wchodzącemu Portugalczykowi, lecz z jego dogranych piłek nie wynikało nic konkretnego. Ważne jednak, że trener Gołębiewski zrozumiał, iż z dwojga złego lepiej wystawiać zawodników na stronie, gdzie potrafią skorzystać ze swojej dominującej nogi.
Jest Boruc, są wyniczki
Podczas jednego z vlogów reprezentacji Polski prowadzonej ówcześnie przez Adama Nawałkę, Artur Jędrzejczyk powiedział „Jest Jędza, są wyniczki”. Było to nawiązanie do powołania, które otrzymał po krótkiej przerwie od reprezentacji. Analogicznie można odnieść się do sytuacji Artura Boruca, który po dłuższej przerwie wrócił do wyjściowego składu Legii Warszawa i od razu zanotował zwycięstwo. Już przed samy meczem były bramkarz reprezentacji Polski nawoływał kibiców do przyjścia na stadion i wspierania swojej drużyny. Instastory Boruca odbiło się dużym echem i pocieszyło nieco fanów Legii Warszawa.
https://twitter.com/k0rnus/status/1464582796194766853
Kiedy Boruc leczył kontuzję pleców miałem wrażenie, że tej drużynie brakuje prawdziwego lidera na boisku. Pomimo tego, że można za takiego uznać Artura Jędrzejczyka. To jednak w tej sprawie mam nieco inne zdanie. Bez Boruca Legia była nijaka. Z nim w bramce od razu polepszyła się komunikacja i wydaje mi się, że obrońcy cały czas byli kolokwialnie mówiąc „pod prądem”. Po prostu widać było, że legenda Legii dyryguje całym zespołem i stara się poukładać wszystkie puzzle w całość. Oczywiście Artur popełnił duży błąd w drugiej części spotkania co mogło skończyć się bramką dla Jagiellonii. Jednak w końcówce spotkania odkupił swoje winy, ratując trzy punkty po główce Kacpra Skibickiego.
– Zagraliśmy skutecznie w obronie. Artur Boruc na pewno jest wielką postacią w zespole. Wniósł dużo spokoju i doświadczenia i to było widać na boisku. – powiedział na konferencji pomeczowej trener Marek Gołębiewski.
Klątwa prawej obrony i stłuczony Brazylijczyk
Pomimo, że Legia prezentuje dość szeroką kadrę na ten sezon, to nie idzie za tym jakość. Obrazek, który cieszył kibiców Legii Warszawa to powrót do treningów Maika Nawrockiego. Młodzieżowy reprezentant Polski miał świetny start w zespole mistrza Polski. Z czasem obniżył swoje loty i jak na złość pojawiła się kontuzja, która wykluczyła go na dłuższy okres gry. W meczu z Jagiellonią na boisku pojawił się Mateusz Hołownia, który także wrócił do po większym casie bez piłki. Jednak pechowa okazała się pozycja prawego obrońcy. Praktycznie wszyscy zawodnicy, którzy opuścili boisko z poważnym urazami rozgrywali spotkanie właśnie tam.
https://twitter.com/Artur_Jarzabek/status/1464998008492380168
Popatrzcie na zachowanie piłkarzy Legii, Luquinhas przeszedł obok, część ma pretensję do sędziego, Mladenović najpierw podbiegł do leżącego zawodnika Jagiellonii, dopiero potem zwrócili uwagę na Rose. pic.twitter.com/OTKkY9IaR7
— Marcin Łagowski (@MarcinLagowski) November 28, 2021
Po dwóch bardzo groźnych zderzeniach boisko musieli opuścić Jędrzejczyk oraz Rose, który… Właśnie zmienił w przerwie również kontuzjowanego Johanssona. Niesamowite kontuzjogenne domino ułożyło się w niedzielnym spotkaniu. Sam trener Gołębiewski określił pozycję prawego obrońcy jako „feralną”.
– Szczęście w nieszczęściu, że Johansson zgłosił kontuzję w przerwie, bo w przeciwnym razie kończylibyśmy ten mecz w dziesiątkę. Pozycja prawego obrońcy okazała się dzisiaj feralna. Sytuacja zdrowotna jest trudna, ale mamy szeroką kadrę. Ostatnio włączyłem do kadry pierwszego zespołu trzech zawodników występujących w rezerwach. Każdy z nich zapracował sobie na to ciężką pracą i dobrą dyspozycją. – powiedział szkoleniowiec mistrzów Polski po spotkaniu.
Najprawdopodobniej nie zobaczymy Artura Jędrzejczyka do końca roku. Kapitana Legii Warszawa będzie musiał przejść operację. Natomiast Lindsay Rose doznał złamania nosa, diagnoza nie jest jeszcze znana. Szwed natomiast jest po mononukleozie, która bardzo osłabiła jego organizm i drobne urazy mogą się bardzo łatwo pojawić. Wspomniał o tym także trener Gołębiewski na pomeczowej konferencji, że długość przerwy Mattiasa nie jest jeszcze znana. Na dziś do dyspozycji trener Gołębiewski ma czterech nominalnych obrońców: Mladenović, Hołownia, Wieteska, Ribeiro. Nie jest kolorowo… Do gry ma być gotowy na środowe spotkanie Maik Nawrocki. „Ma być”..
Przełamanie
Maszyna ruszyła! No dobra na spokojnie… Tak naprawdę nie ma wybiórczego hura optymizmu wśród kibiców Legii Warszawa po spotkaniu z Jagiellonią. Warto jednak zwrócić uwagę, że to nie był mecz, który miał obfitować w świetną taktykę trenera Gołębiewskiego oraz innowacyjne rozwiązania na boisku. Ten mecz Legia MUSIAŁA wygrać i to zrobiła. Nie liczył się styl w jakim to zrobiła. Liczyły się tylko i wyłącznie trzy punkty. Z resztą doskonale było to widać na boisku. Goście byli bardzo przestraszeni w pierwszej połowie. Właściwie nie stworzyli oni żadnego konkretnego zagrożenia pod bramką Boruca. Mówił też o tym Ireneusz Mamrot po meczu, że w szatni w przerwie padły męskie słowa.
Pomimo średniego widowiska w grze Legii można było odnaleźć pozytywy. Podobało mi się przede wszystkim zachowanie po stracie piłki. W meczu z Górnikiem można było zaobserwować, że zawodnicy niepotrzebnie cofali się do własnej bramki. W niedzielę być może nie wyglądało to idealnie, ale było widać. Poszczególni zawodnicy od razu po stracie doskakiwali agresywnie do rywala.
Na plus zasługuje również pomysł z ustawieniem środka pola w ofensywnym trójkącie Luquinhas-Slisz-Josue. Brazylijczyk pełni rolę podwieszonego środkowego pomocnika, który z piłką zdobywał przestrzenie. Świetnie swoim dryblingiem oraz kierunkowymi przyjęciami zwodził rywali. Nawet o dziwo, pracował w obronie! Do tego obok siebie miał Josue, przez którego przechodziła praktycznie każda akcja ofensywna Legii. Portugalczyk świetnie pokazywał się do gry. Zawsze dawał o jedną opcję do rozegrania więcej.
***
Legii trzy punkty były potrzebne jak tlen do życia. Metodą małych kroczków trzeba doprowadzić zespół do optymalnej dyspozycji i starać się osiągnąć jak najlepszy wynik w lidze. Jednak główna koncentracja jest skierowana na Puchar Polski. Już w środę zmierzy się z Motorem Lublin, którego trenerem jest Marek Saganowski – były zawodnik Legii Warszawa. Mateusz Hołownia wspomniał, że jadą do Lublina po awans. I tak samo, jak w przypadku obowiązkowych trzech punktów z Jagiellonią, zwycięstwo w Lublinie jest obligatoryjne. Jednak tym razem wszyscy sobie życzą, aby wygrana nie była okupiona, aż tyloma kontuzjami w zespole…
fot. Mateusz Kostrzewa / Legia.com