Obserwuj nas

Minął weekend

„Kolejorz” ponownie liderem #MinąłWeekend – 32. kolejka

Lech ponownie wskoczył na fotel lidera, w piątkowych meczach padło w sumie piętnaście bramek, a Górnik Łęczna już praktycznie spadł z Ekstraklasy – to wszystko wydarzyło się w 32. kolejce Ekstraklasy.

Mecz kolejki

Legia pozostaje w ekstraklasie

Legia Warszawa 5:3 Górnik Zabrze

Zarówno Legia, jaki i Górnik nie walczą już o nic kluczowego w tym sezonie. Dlatego spotkanie w piątkowy wieczór mogło nie należeć do najciekawszych. Co prawda istnieje wciąż ryzyko spadku Legii, ale bardzo niewielkie. Mimo to obie drużyny miały coś do udowodnienia swoim kibicom. Przebieg wydarzeń boiskowych z pewnością nie pozwolił kibicom na nudę.

Na pierwszą bramkę nie trzeba było długo czekać. Już w 21. sekundzie Bartosz Ślisz oddał strzał po ziemi z 25. metrów. W głównej mierze gol padł, dzięki złej interwencji Grzegorza Sandomierskiego, który powinien poradzić sobie z tym uderzeniem. Pięć minut później Legia podwyższyła wynik po bramce Pawła Wszołka. Obrona Górnika nie przypilnowała zawodnika gospodarzy. Po kwadransie gry Górnik złapał kontakt. Tym razem podobny błąd popełnili warszawianie. Krzysztof Kubica miał sporo przestrzeni, aby oddać strzał głową. Jednak do festiwalu błędów w linii defensywnej powrócili zabrzanie. Do przerwy dwukrotnie wykorzystał to Patryk Sokołowski. Między tymi golami zdołał odpowiedzieć Lukas Podolski. Do przerwy na tablicy wyników było 4:2. Trzeba przyznać, że „wojskowi” nie byli znacząco lepsi w grze od rywala, jak wskazywał na to wynik. Ale jeśli popełnia się tak kardynalne błędy w obronie, to nie można liczyć na zdobycie choćby punktu.

https://twitter.com/CANALPLUS_SPORT/status/1522648404186251265?s=20&t=CF-LLScPs0EDre_7Kr_GWg

Po zmianie stron Josue do dwóch asyst z pierwszej połowy dołożył gola. Ostatecznie wynik na 5:3 po stałym fragmencie gry ustalił Krzysztof Kubica, który ponownie zdobył bramkę po strzale głową. W piątkowy wieczór zabrzanie przyjechali do Warszawy z workiem prezentów. Liczba błędów w defensywie Górnika na tym poziomie nie przystoi. Legia wykorzystała niefrasobliwość w grze przyjezdnych. Sami także nie ustrzegli się pomyłek, ale hojność gości była zdecydowanie większa. Gospodarze po tym zwycięstwie są już pewni utrzymania. Choć to i tak wydawało się przed meczem formalnością.

Warta błędy wykorzystuje i utrzymanie zyskuje

Wisła Płock 0:3 Warta Poznań

„Zieloni” potrzebowali zwycięstwa, żeby byli już spokojni o utrzymanie. Trener Wisły postanowił ułatwić im zadanie i wystawił mocno rezerwowy skład.

O pierwszej połowie można by w sumie powiedzieć tylko tyle, że się odbyła. Gdyby nie błąd Damiana Węglarza. Golkiper „Nafciarzy” w 37. minucie podał wprost pod nogi Miłosza Szczepańskiego. Były zawodnik Rakowa nie zmarnował takiej okazji i zdobył swoją pierwszą bramkę w barwach Warty.

Po przerwie nadal mecz nie porywał. Jeżeli ktoś już atakował, to byli to podopieczni Dawida Szulczka. Jednak na ciekawe akcje w wykonaniu gości trzeba było czekać do końcowych minut. W 81. – bliski szczęścia był Frank Castaneda, ale Kolumbijczyk uderzył nad poprzeczką. Dwie minuty później Zieloni mieli rzut wolny. Na bezpośredni strzał zdecydował się Mateusz Kupczak. Piłka odbiła się niefortunnie od stojącego w murze Dusana Lagatora i wpadła do bramki. W 85. minucie „Nafciarze” zafundowali gościom kolejny prezent. Piłkę, po zbyt lekkim podaniu Damiana Michalskiego, przejął Castaneda. Kolumbijczyk pomknął w kierunku bramki i pewnym strzałem ustalił wynik spotkania na 3:0.

https://twitter.com/_Ekstraklasa_/status/1522951024318857217?s=20&t=q54qqoWnQ8abTXUKx0bSOA

Warta utrzymana. I tyle. Trener Szulczek zrobił na prawdę świetną robotę. Kiedy przychodził „Zieloni” byli w bardzo złym położeniu. Lecz młody trener potrafił to wszystko poukładać i w rezultacie poznaniacy mogą się cieszyć z utrzymania dwie kolejki przed końcem sezonu.

Koniec marzeń o mistrzostwie

Śląsk Wrocław 1:1 Pogoń Szczecin

Dwie drużyny, które obecnie mają całkiem inne zmartwienia. Pogoń na pewno zajmie co najmniej trzecie miejsce na koniec sezonu, ale „Portowcy” marzą przecież jeszcze, że jakimś cudem, zajmą jeszcze wyższe miejsce. Śląsk jest tuż nad przepaścią i widmo spadku ewidentnie zagląda mu w oczy.

Przez pierwsze dwadzieścia minut mecz był rozgrywany w spokojnym tempie, a żadna z drużyn nie potrafiła stworzyć sobie dogodnej sytuacji. Śląsk grał rozważnie, a Pogoń cierpliwie czekała na swoje okazje. Jedna z takich okazji miała miejsce w 22. minucie. Luis Mata wystawił piłkę Maciejowi Żurawskiemu, ale młodzieżowiec nie trafił nawet w bramkę. Ta niewykorzystana sytuacja zemściła się w 28. minucie. Dino Stiglec dośrodkował z prawej strony, a Erik Exposito wyprzedził Igora Łasickiego i zdobył swoją jedenastą bramkę w tym sezonie. Na odpowiedź Pogoni trzeba było czekać do 35. minuty. Znakomitą okazję miał Luka Zahović, lecz jego strzał obronił Matus Putnocky.

Dominowali, ale tylko zremisowali

Druga połowa to już totalna dominacja zespołu ze Szczecina. Już w 51. minucie było 1:1. Jakub Bartkowski dośrodkował w pole karne, a do remisu doprowadził Maciej Żurawski. Wydawało się, że kwestią czasu jest zdobycie drugiej bramki przez Pogoń. Bardzo blisko gola było w 73. minucie. Wtedy to, głową uderzał Igor Łasicki i tylko bardzo dobra interwencja Putnocky-ego uratowała gospodarzy przed stratą bramki. Podopieczni Kosty Runjaicia atakowali i w doliczonym czasie gry powinni strzelić drugiego gola. Znakomitą okazję miał Luka Zahović, lecz jego strzał w ostatniej chwili zablokował Diogo Verdasca. W ostatniej akcji piłkę meczową miał Piotr Parzyszek, ale jego uderzenie instynktownie obronił Putnocky.

Pogoń najprawdopodobniej ponownie zajmie trzecie miejsce na koniec sezonu. Kosta Runjaić nie pożegna się z „Portowcami” w chwale. Choć i tak brązowy medal drugi raz z rzędu to duży sukces. Lecz niedosyt na koniec sezonu w Szczecinie na pewno będzie. Jeśli chodzi o Śląsk, to wrocławianie mają chyba prosty plan na ostatnie mecze sezonu. Zdobyć jak najwięcej punktów, nie zawsze wygrywając, ale najważniejsze – nie przegrywając.

Trudne chwile „Białej Gwiazdy”

Wisła Kraków 0:0 Jagiellonia Białystok

To miał być dla Wisły mecz przełomowy. Na trybunach było ponad 18 tysięcy kibiców, a piłkarze na boisku mieli pokazać, że zależy im na pozostaniu w Ekstraklasie. Jagiellonia również nie grała o nic. Klub z Białegostoku nadal nie był pewny utrzymania.

Pierwsza połowa była dość chaotyczna w wykonaniu obu drużyn. Warte odnotowania są tylko dwa rzuty wolnego Wisły. W 25. minucie Heorhij Citaiszwili  dośrodkował w pole karne. Akcję zamykał Konrad Gruszkowski, lecz nie trafił „czysto” w piłkę i ta przeleciała obok słupka. Kolejny wolny Biała Gwiazda miała w 42. minucie. Tym razem, po centrze Citaiszwiliego, głową uderzył Enis Fazlagić. Jednak uderzył nad bramką.

Po zmianie stron działo się trochę więcej. Blisko goli byli Zdenek Ondrasek i Jan Kliment. Ondrasek nie trafił w bramkę, strzał Klimenta zablokował Taras Romanczuk. „Jaga” zaczęła atakować po sześćdziesiątej minucie. W 63. minucie obok bramki uderzył, powracający po półrocznej przerwie, Jesus Imaz. Pięć minut później na strzał z dystansu zdecydował się Diego Carioca. Lecz jego uderzenie było za słabe, żeby zaskoczyć Pawła Kieszka. Najlepszą okazję na gola goście mieli w doliczonym czasie gry. Po błędzie obrony Wisły, piłka trafiła do Marc Guala. Hiszpan miał trochę czasu i miejsca, ale uderzył obok bramki.

Kibice zgromadzeni na stadionie przy ulicy Reymonta nie zobaczyli chociażby jednego gola. Sytuacja Wisły jest coraz trudniejsza. Nawet dwa zwycięstwa w dwóch ostatnich meczach może nie dać jej utrzymania. Przykro patrzy się na to jak radzi sobie tak utytułowany klub. Jednakże klub z Krakowa sam się o to prosił. Wisła zakontraktowała wielu obcokrajowców, którzy nie potrafią udźwignąć presji. Niestety, ale w szatni „Białej Gwiazdy” próżno szukać piłkarza, który dałby swoim kolegom dosadnie do zrozumienia, że właśnie walczą o to, żeby do 1. ligi nie spadł jeden z najbardziej utytułowanych klubów w Polsce

Remis oznaczający spadek

Górnik Łęczna 1:1 Bruk-Bet Termalica Nieciecza

Mecz dwóch beniaminków i dwóch ostatnich drużyn w tabeli. Gospodarze musieli wygrać, żeby zachować chociażby iluzoryczne szanse na utrzymanie. Ich i tak trudną sytuację pogorszyła absencja Bartosza Śpiączka, któremu odnowił się stary uraz pleców. Termalica w przypadku zwycięstwa wyprzedziłaby Wisłę Kraków i zbliżyłaby się na jeden punkt do Śląska.

Górnik zaczął mecz od wysokiego pressingu. „Zielono-Czarni” od początku dążyli do zdobycia bramki.  Po niezłych trzech pierwszych minutach w wykonaniu „Dumy Lubelszczyzny”, wyżej zaczął podchodzić Bruk-Bet. Na pierwszy celny strzał czekaliśmy do 10. minuty. Daniel Dziwniel dośrodkował wprost na głowę Damian Gąski, ale jego uderzenie było za słabe żeby zaskoczyć Tomasza Loskę. Na odpowiedź gości nie trzeba było długo czekać. W 14. minucie w słupek trafił Tomas Poznar. Później mecz trochę się uspokoił.

Bruk-Bet próbował tworzyć swoje akcje poprzez ataki pozycyjne. Górnicy czekali cierpliwie na swoje okazje. No i doczekali się. W 35. minucie piłkę na szesnastym metrze przejął Janusz Gol. Doświadczony pomocnik uderzył bez przyjęcia i otworzył wynik spotkania. Termalica prowadziła grę, ale to gospodarze zdobyli bramkę. Górnik poczuł krew. Tuż przed przerwą z dystansu uderzył Gąska, ale nie trafił nawet w bramkę.   Do pierwszej połowy sędzia doliczył aż sześć minut.  W pierwszej minucie doliczonego czasu blisko wyrównania był Artem Putivtsev, jednak piłka po jego mocnym strzale trafiła tylko w poprzeczkę.

Nie utrzymali prowadzenia

Druga połowa rozpoczęła się dla Górnika w najgorszy z możliwych sposobów. W 50. minucie z dystansu huknął Piotr Wlazło i w Łęcznej był już remis. Taki wynik nie satysfakcjonował nikogo, a to zapowiadało bardzo ciekawą drugą część gry. Dłużej przy piłce utrzymywali się goście. Termalica stwarzała sytuacje, ale brakowało w nich dobrego wykończenia. W pewnym momencie doszło do tego, że Górnik nie potrafił nawet wyjść z własnej połowy. „Zielono-Czarnym” pomocną dłoń postanowił podać bramkarz Bruk-Betu, który wybił piłkę wprost pod nogi Marcela Wędrychowskiego. Młodzieżowiec podał do Jasona Lokilo. Były zawodnik Crystal Palace wpadł w pole karne, ale uderzył obok bramki.

Czas upływał, a na boisku i na trybunach robiło się coraz bardziej nerwowo. Zdecydowanie bliżej drugiego gola był zespół z Niecieczy, jednak gospodarze ofiarnie się bronili. W doliczonym czasie gry szybką kontrę przeprowadził Bruk-Bet. Samuel Stefanik podał do Adama Radwańskiego. Napastnik chciał ładnie wkręcić piłkę do bramki, ale fantastyczną interwencję zaliczył Maciej Gostomski. Na niewiele to się zdało. Ani jedna, ani druga drużyna nie zdobyła więcej bramek.

Emocji w tym meczu nie brakowało. Lecz najprawdopodobniej obie drużyny w następnym sezonie spotkają się najpewniej w 1. lidze. Ten remis oznacza już praktycznie spadek Górnika.  Bruk-Bet ma jeszcze szansę na pozostanie w Ekstraklasie, ale patrząc na terminarz (mecze z Piastem Gliwice i Pogonią Szczecin), ciężko przewidywać inny scenariusz niż spadek.

Blamaż Radomiaka

Radomiak Radom 1:6 Zagłębie Lubin

Dla „Miedziowych” spotkanie z Radomiakiem było ostatnią realną szansą na zdobycie kompletu punktów w tym sezonie,  gdyż kolejne dwa mecze zagrają z Rakowem i Lechem, a ostatnie tygodnie nie są dla radomian łatwe. Dla tego ekipa Piotra Stokowca musiała to wykorzystać. W piątkowym meczu trener Zagłębia nie mógł pomóc zespołowi z ławki trenerskiej.

Chwilę po rozpoczęciu spotkania Kacper Bieszczad uchronił Miedziowych przed utratą bramki. 19-latek wybił piłkę po strzale Leandro. To byłoby na tyle, za co można by pochwalić gospodarzy. Pierwsze ostrzeżenie dla Radomiaka padło po strzale Erika Daniela. Mimo przewagi w posiadaniu piłki, gospodarze nie zagrażali gościom. Natomiast Zagłębie kolejne sytuacje skrupulatnie zamieniało na bramki. Do przerwy na listę strzelców Zagłębia wpisali się kolejno Filip Starzyński oraz dwukrotnie Kacper Chodyna. Na pochwałę zasłużył także Patryk Szysz, który zanotował dwie asysty. Radomianie zostawiali przyjezdnym dużo przestrzeni przed polem karnym, co konsekwentnie wykorzystywali goście.

W przerwie Mariusz Lewandowski próbował interweniować, wprowadzając trzy zmiany. Jednak Zagłębie nadal miało wszystko pod kontrolą. Odrobinę nadziei w serca radomian wlała bramka Karola Angielskiego z rzutu karnego. Ale płomień nadziei szybko ugasił drugi gol Filipa Starzyńskiego. Radomiak był bezradny w swoich poczynaniach. Podsumowującym obrazkiem tego meczu było wczesne opuszczenie stadionu przez większość kibiców Radomiaka. Tego dnia Miedziowym było jeszcze mało goli. Dlatego pod koniec bramkę zdobył Mateusz Bartolewski oraz Tomasz Pieńko.

Zagłębie zdobyło arcyważny komplet punktów. W ostatecznym rozrachunku być może te trzy punkty zadecydują o pozostaniu lubinian w ekstraklasie. Natomiast efekt „nowej miotły” nie zadziałał w Radomiu. Mariusz Lewandowski wciąż czeka na swoje pierwsze zwycięstwo. W zespole Radomiaka nie widać żadnej poprawy względem tego, co reprezentowali pod wodzą Dariusza Banasiaka.

Lechia na najlepszej drodze do Europy

Lechia Gdańsk 3:2 Stal Mielec

W niedzielne południe Lechia podejmowała na własnym stadionie Stal. Mielczanie, dzięki zwycięstwu nad Legią przybliżyli się do utrzymania w ekstraklasie. Natomiast gdańszczanom zależało na wygranej, gdyż Piast depcze im po piętach w walce o prawo gry w europejskich pucharach.

Mielczanie zaprezentowali się dobrze w spotkaniu z Legią. Jednak od początku meczu z Lechią byli cofnięci do obrony. To świetnie wykorzystywała Lechia, która silnie napierała na rywali. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Już w 11. minucie Łukasz Zwoliński dał prowadzenie gdańszczanom. Po tym gospodarze się nie cofnęli i po półgodzinie gry podwyższyli wynik, ponownie po strzale Łukasza Zwolińskiego. Stal była bezradna. Często gubiła piłkę w prosty sposób. Natomiast Lechia doskonałymi, szybkimi podaniami, przechwytami wprawiała linię defensywą mielczan w zakłopotanie. Tuż przed przerwą wynik mógłby być wyższy, ale gol Flavio Paixao  został nieuznany ze względu na pozycję spaloną. Mimo to gdańszczanie  schodzili w świetnych humorach na przerwę, gdyż liczba wykreowanych sytuacji mogła cieszyć.

Po przerwie Stal postanowiła zaryzykować.  W 49. minucie Mateusz Żyro oddał strzał w kierunku bramki, który niefortunnie przeciął Mario Maloca. Dusan Kuciak był bezradny w tej sytuacji. Ewidentnie mielczanie, gdy zostali zmuszeni do ataku, grali lepiej niż to, co zaprezentowali w pierwszej części gry. Jednak przez dłuższy czas nie byli w stanie zdobyć wyrównującej bramki. Za to Diabate mógł zamknąć wynik meczu, ale z dogodnej sytuacji trafił wprost w bramkarza. Chwilę później zemściło się to na gospodarzach, gdyż Oskar Zawada dał remis Stali. Po tej akcji goście ponownie się cofnęli. To był gwóźdź do trumny. W doliczonym czasie gry Łukasz Zwoliński skompletował hat-tricka. Jednak zanim gol został uznany, wyniknęło zamieszanie, gdyż arbiter Paweł Malec po konsultacji z wozem VAR wskazał spalonego, a chwilę później decyzję zmieniono i gol został uznany.

Lechia zdobyła ważny komplet punktów, który zdecydowanie zbliża ich do europejskich pucharów. Stal wciąż nie jest pewna utrzymania. Gdyby goście zagrali odważnie, a nie tylko koncentrowali się na grze w obronie, to ostateczny rezultat mógłby być dla nich lepszy.

Raków zatrzymał się na Pasach

Raków Częstochowa 1:1 Cracovia

Klub z Częstochowy 1. maja zdobył Puchar Polski. Przed tą kolejką Raków był pierwszy i wszystko miał w swoich rękach, albo raczej nogach. Mało tego Raków przecież dwa z trzech meczów miał grać u siebie. Co mogłoby pójść nie tak. To, że do Częstochowy przyjechała Cracovia, która w tym sezonie lubi urywać punkty pretendentom.

Pierwsza połowa przebiegała pod dyktando gospodarzy. Podopieczni Marka Papszuna atakowali, ale brakowało im stuprocentowych okazji. Aż do 38. minuty. Wtedy szczęście uśmiechnęło się do tegorocznego zdobywcy Pucharu Polski. Po rzucie rożnym piłka trafiła do Bena Ledermana. Młodzieżowiec wgrał piłkę na przedpole, a futbolówka, po rykoszecie spadła na głowę Vladislavsa Gutkovskisa. Łotysz bez większych problemów  umieścił ją w bramce.

W drugiej połowie częstochowianie chcieli podwyższyć prowadzenie. Blisko tej sztuki był w 52. minucie Ivi Lopez, ale bezpośrednio z rzutu wolnego, uderzył w słupek. Cracovia czekała na kontrę i w końcu się  doczekała. W 62. minucie Sergiu Hanca dostał piłkę od Otara Kakabadze. Rumun uderzył mocno zza pola karnego i w Częstochowie było już 1:1. Cztery minuty po golu Pasów, okazję na ponowne wyjście na prowadzenie mieli gospodarze. Fran Tudor z najbliższej odległości trafił tylko w poprzeczkę. W końcówce najbardziej aktywny pod bramką przyjezdnych był Jakub Arak, ale brakowało mu dobrego wykończenia. W doliczonym czasie piłkę meczową miał Patryk Kun, lecz jego mocny strzał został zablokowany i obie drużyny podzieliły się punktami.

„Pasy’ nawet gdy grają o nic potrafią napsuć krwi faworytom. Tym razem przekonał się o tym Raków. Dla częstochowian ten remis jest bardzo bolesny, ponieważ nie są już liderami i patrząc na terminarz Lecha (mecze z Wartą i Zagłębiem) ciężko liczyć na to, że ponownie nim zostaną. Jednak to jest piłka nożna, jeszcze może się dużo wydarzyć.

„Kolejorz” wskakuje na pole position

Piast Gliwice 1:2 Lech Poznań

Przed rozpoczęciem 32. kolejki było wiadomo, że to spotkanie będzie bardzo ważne. Jednak po stracie punktów Rakowa w meczu z Cracovią, ranga tego meczu jeszcze wzrosła. Lech dzięki wygranej nad Piastem mógł objąć pozycję lidera ekstraklasy i zatrzeć złe wrażenie pozostawione po finale Pucharu Polski. Piast wciąż walczy o europejskie puchary, dlatego nikt nie zamierzał odpuszczać w niedzielne popołudnie.

Od początku meczu Lech wziął sprawy w swoje ręce. W 16. minucie uderzenie głową Jakuba Kamińskiego zaskoczyło Frantiska Placha. Młodzieżowiec idealnie wykorzystał podanie od Joela Pereiry i z ostrego kąta przelobował golkipera Piasta. Goście chcieli zaatakować Lecha, ale przyjezdni szybko przerywali harce gliwiczan. Swoje okazje mieli  Ba Loua, Mikael Ishak, Pedro Rebocho. Jednak żadna z nich nie zakończyła się bramką. Pierwsza połowa to kontrola spotkania przez Kolejorza. Częste utrzymywanie przy piłce. Piasta jedynie było stać na pojedyncze strzały, a główne zagrożenie płynęło ze stałych fragmentów gry.

https://twitter.com/CANALPLUS_SPORT/status/1523333866940895232?s=20&t=CF-LLScPs0EDre_7Kr_GWg

Jednak wraz z początkiem drugiej połowy Lech został sprowadzony na ziemię. Już w 30. sekundzie Damian Kądzior doprowadził do wyrównania. 29-latek odegrał piłkę do Alexandrosa Katranisa, a ten szybko oddał ją Polakowi. Finalnie Damian Kądzior pewnie posłał futbolówkę do siatki rywala. W kolejnych minutach Piast już tak nie odstawał od  Lecha jak w pierwszej połowie. Stwarzali zagrożenie w polu bramkowym „Kolejorza”. Przyjezdni wydawali się na drużynę, której ciężko będzie postawić kropkę nad „i”. Jednak w 88. minucie udało się dopiąć swego. Decydujący cios zadał Mikael Ishak. To bramka Szweda po rzucie rożnym zapewniła zwycięstwo „Kolejorzowi”, a tym samym pozycję lidera.

Piast po porażce z Lechem niemalże traci szansę na grę w europejskich pucharach. Natomiast przyjezdni są na najlepszej drodze do wywalczenia mistrzostwa Polski. Teraz wszystko zależy od nich. Za tydzień czeka ich derbowe spotkanie z Wartą. Zaś Piast pojedzie do Niecieczy na mecz z walczącą o utrzymanie Termaliką.

Następna kolejka

GospodarzeGoście
Lech PoznańZagłębie Lubin
Piast GliwiceRadomiak Radom
Legia WarszawaCracovia
Górnik ŁęcznaJagiellonia Białystok
Śląsk WrocławGórnik Zabrze
Wisła PłockStal Mielec
Wisła KrakówWarta Poznań
Pogoń SzczecinBruk-Bet Termalica Nieciecza
Raków CzęstochowaLechia Gdańsk

Mecz kolejki: Stal Mielec – Śląsk Wrocław

Stali do utrzymania brakuje tylko punktu. Śląsk będzie chciał zgarnąć trzy punkty i mocno przybliżyć się do utrzymania.

Autorzy:

Mateusz Bartoszek

Mateusz Adamczyk

Pasjonat polskiego sportu, zwłaszcza piłkarskiej Ekstraklasy.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Advertisement

Musisz zobaczyć

Zobacz więcej Minął weekend