Obserwuj nas

Felietony

Dziękować, czy nie dziękować? Wiślacko-szekspirowskie dylematy

Rozwiązanie umowy z piłkarzem można porównać do zerwania z dziewczyną. Jeśli chcesz to zrobić z klasą, musisz powiedzieć „dzięki za wszystko, nie wyszło nam, pomyślności, cześć”.

W ostatnich dniach Wisła Kraków poinformowała o odejściach takich zawodników jak Maciej Sadlok, Jan Kliment, Marko Poletanović, Elvis Manu, Matej Hanousek czy Giorgi Tsitaishvili. W mediach społecznościowych pojawiły się krótkie posty ze zrobioną w Photoshopie prostą grafiką oraz hasłem „dziękujemy”. Nic nadzwyczajnego i wartego szczególnej uwagi.

Na uwagę jednak zasługują komentarze części – mam nadzieję, że nie większości – kibiców. „Nie ma za co dziękować, wkład do koszulki”, „to się nazywa wzmocnienie, dzięki, nara!”, „jakie ku**a dziękujemy, wypier*****”, „dzięki niemu spadliśmy. Niech wypier****, nigdy nie powinien do nas trafić”. „Nigdy nie powinien przywdziewać koszulki z Białą Gwiazdą” – to tylko niektóre z nich.

Krótka wiślacka pamięć

Ci, którzy tak pisali, musieli chyba zapomnieć o dość przykrym komunikacie klubu sprzed pięciu lat, gdy w sztywnym przekazie poinformowano o odejściu Alana Urygi, a także Michała Buchalika (który jednak finalnie w klubie został), Cristiana Echavarii, Krystiana Kujawy, Michała Miśkiewicza, Mateusza Zachary, Mateusza Zająca czy Łukasza Załuski. Były kapitan Nafciarzy o decyzji ówczesnych władz miał się dowiedzieć właśnie z tej informacji, a cała sytuacja spotkała się z ostrą i jakże słuszną krytyką wiślackiej społeczności i mediów. Tak nie powinno się rozstawać z jakimkolwiek zawodnikiem, nawet takim, do którego postawy można mieć zastrzeżenia.

Warto się w ogóle zastanowić, co dziś oznacza przytoczone wyżej sformułowanie „być godnym koszulki Białej Gwiazdy”. To dość brutalne, ale obecnie powinno ono znaczyć – patrząc wyłącznie z perspektywy czysto sportowej – „być godnym reprezentowania klubu z drugiego poziomu rozgrywkowego”. Jeśli masz na tyle umiejętności piłkarskich, aby sobie poradzić w Podbeskidziu Bielsko-Biała, Chrobrym Głogów, Arce Gdynia, Sandecji Nowy Sącz czy Ruchu Chorzów, to istnieje spore prawdopodobieństwo, że poradzisz sobie też w Wiśle Kraków.

Presja ma sens, ale nie zawsze

To, co z grona drużyn pierwszoligowych wyróżniać może Wisłę Kraków, to cała otoczka wokół klubu. Miniony sezon świetnie pokazał, do czego doprowadzić może nieradzenie sobie zawodników z oczekiwaniami zarządu i kibiców, dodatkowo wzmocnionymi perspektywą spadku. Przypomnę tylko, że celem było miejsce w środku ligowej stawki i przychodzący piłkarze byli przekonani, że właśnie taka walka ich czeka – wymagająca, acz dość spokojna i nieobciążająca psychicznie. Dlatego też w ostatnich miesiącach najczęściej mówili, że „nie dopuszczają do siebie opcji degradacji”. Z jednej strony może szkoda, bo urzeczywistnienie problemu pozwala podjąć odpowiednie kroki, aby mu zaradzić, ale z drugiej – trudno się im dziwić.

Matej Hanousek, Jan Kliment, Michal Skvarka czy Michal Frydrych w przeszłości nie grali raczej w klubach walczących o utrzymanie. Ten rodzaj presji był dla nich całkowicie nowy i mogli być nieco zaskoczeni aż tak nagłym obrotem spraw – przecież runda jesienna nie zapowiadała katastrofy. W ostatnich tekstach pisałem, że jeśli wygrywasz siedem spotkań w całym sezonie, to zwyczajnie się nie nadajesz – warto jednak rozdzielić ilość dopisanych trzech punktów na jesień i wiosnę. Można przecież założyć, że jeśli w pierwszej części sezonu pokonujesz sześciu rywali, to w drugiej możesz ich pokonać raz jeszcze. Dwanaście wygranych spotkań mogło skutkować 8., 9. czy 10. lokatą na koniec sezonu, czyli realizacją pierwotnego celu.

Dlatego też na boiskową postawę piłkarzy – zwłaszcza na wiosnę – powinniśmy popatrzeć z pewnej perspektywy. Oczywiście wszyscy zawiedli – nie ma się co oszukiwać. Kropka, bez żadnego „ale”. Ważne, aby zastanowić się nad przyczynami takiego stanu rzeczy. Odejściem w zimie dwóch kluczowych graczy, tragicznym przygotowaniem kondycyjnym na rundę wiosenną po obozie w Turcji (pamiętacie brzęczkowe „minizgrupowanie”, na którym ostro nadrabiali braki pod okiem Leszka Dyji?), czy sprowadzaniem graczy bez ekstraklasowej przeszłości, którzy nie mieli czasu na aklimatyzację w nowym dla siebie mieście i kraju. To wszystko przekłada się na brak odpowiedniego zgrania i zbudowania odpowiedniej mentalności, która jest niezwykle ważna, gdy nogi ci obciąża jeszcze ryzyko spadku z ligi.

Witać i żegnać się trzeba umieć

Na zakończenie warto dodać, że podziękowania odchodzącym zawodnikom są też jasnym sygnałem dla tych przychodzących.  W ten sposób mogą zobaczyć  i wyobrazić sobie, z jakimi komentarzami się spotkają gdy zakończą grę w Wiśle. Warto mieć to na uwadze w momencie, gdy klub jest po spadku z ligi i ma mocno ograniczone możliwości sprowadzania nowych graczy. Chyba wszystkim nam zależy, aby można było powitać jak najlepszych.

Sympatyk Wisły Kraków z Cieszyna na pograniczu polsko-czeskim. Na co dzień dziennikarz lokalnego portalu informacyjnego.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Felietony