Jest pewna znana włoska sentencja „zburzyłem pomnik trwalszy niż ze spiżu”, albo coś w ten deseń. Trudno jest w rok tak bardzo zniszczyć swój PR, zapracować na to, by mimo wyników cieszyć się masową nienawiścią i wkurzyć wszystkich wokół. Co poszło nie tak, że dziś jak niegdyś w Sejmie, po polskich stadionach mógłby się przetoczyć okrzyk „Michniewicz musi odejść”? Okazuje się, że ta droga miała kilka kroków i kilka powodów.
Krok 0 – młodzieżówka
Kiedy w 2019 roku kadra młodzieżowa wygrywała z Włochami i Belgią na młodzieżowym Euro, a dorosła kadra pod wodzą Jerzego Brzęczka kaleczyła futbol. Wówczas niektórzy dość głośno podnieśli kandydaturę Michniewicza na następcę Brzęczka. Rzeczywiście w tamtej chwili wydawać się mogło, że Michniewicz to zbawienie tej kadry, nowa nadzieja. Przypominano hasła o zmianie szyldu, widziano w nim człowieka, który dokona wymiany pokoleniowej. Było niemal pewne, że to właśnie Czesław Michniewicz zostanie następcą Jerzego Brzęczka. Na przeszkodzie stanęła Legia Warszawa.
Krok 0,5 – tytuł, LE i wylot z Legii
Do przejęcia kadry po Brzęczku nie doszło jednak, bo Michniewicz postanowił zarzucić pracę na chwałę narodu dla realizowania własnych ambicji klubowych. Było to jednak zupełnie zrozumiałe na tamten moment, z kadrą młodzieżową raczej nie był w stanie już zrobić nic więcej, w Legii miał szansę odkleić od siebie łatkę „trenera dobrego na Podbeskidzie i Niecieczę”. Jedyną wadą tego wyboru, jaką widzieli niektórzy, była strata szansy na przejęcie po Euro reprezentacji, bowiem w tamtym momencie mało kto wierzył w wylot Jerzego Brzęczka jeszcze przed turniejem. Michniewicz w Legii zrobił to, co miał. Wykorzystał słabość wymęczonego pucharami Lecha, uciekł ambitnemu Rakowowi i bitnej Pogoni. Zdobył tytuł, a jesienią Legia znalazła się w fazie grupowej Ligi Europy, gdzie Michniewiczowi udało się jeszcze wygrać z Leicester. Niedługo później w klubie już go nie było.
Koszmarny start sezonu, który sprawił, że mistrz kraju wylądował na dnie kosztował Michniewicza posadę. To był moment, gdy mowa o objęciu przez niego kadry byłaby uznana za nietakt. Może i kadra Sousy grała momentami wręcz wesoły futbol, ale wydawało się, że co najmniej do baraży to właśnie Portugalczyk będzie odpowiadał za wyniki Lewandowskiego i spółki. Wszystko zmieniło się w okresie świątecznym 2021 roku, gdy Paulo Sousa rozstał się z reprezentacją, by objąć CR Flamengo.
Krok 1 – objęcie kadry, konferencja, Hejt Park
Po odejściu Sousy media prześcigały się w podawaniu informacji, kto będzie jego następcą. Przewijały się różne nazwiska zarówno zagraniczne jak i polskie. Andrij Szewczenko, Fabio Cannavaro czy Adam Nawałka. Gdzieś tam się przewijała kandydatura Michniewicza, jednak mało kto w nią wierzył. Aż nie okazało się, że to właśnie ten szkoleniowiec obejmie reprezentację. Już jego powitalna konferencja ukazała główny problem.
Za Czesławem Michniewiczem od lat ciągnie się słynne 711 połączeń z Ryszardem F., o którym trener nie chciał mówić. Unikał tematu, milczał, starał się udawać, że nic nie wie. To właśnie wtedy zaczął on stawiać oblężoną twierdzę, której syndrom towarzyszy mu do dziś. Grożenie prokuraturą Szymonowi Jadczakowi za pytanie o tę sytuację, wraz z idiotycznym „robieniem selekcjonerowi dobrze” przez Łukasza Cionę pokazało, że selekcjoner boi się trudnych pytań. Dodatkowo spowodował, że Szymon Jadczak postanowił wyjaśnić selekcjonera kilka miesięcy temu.
Było pewnym, że pierwszym adwokatem Michniewicza zostanie Krzysztof Stanowski. Jeszcze tego samego dnia, gdy został wybrany na selekcjonera, Michniewicz gościł w jego programie w Kanale Sportowym. Znowu gotował się na „trudne pytania” od widzów. Chociaż tych było stosunkowo niewiele. Dodatkowo nie pamiętał, o czym rozmawiał z Ryszardem F., ale jakoś pamiętał, dlaczego w podejrzewanym o ustawienie meczu każdy z zawodników nie zagrał. Całość powodowała lekki niesmak.
Krok 2 – udany baraż i zawalona Liga Narodów
Na jakiś czas wszystko ucichło, gdy Michniewicz awansował na mundial. Fakt, potrzebował jednego meczu, bo z wiadomych przyczyn do finału baraży weszliśmy bez gry. O tym, jak będzie ta kadra wyglądać, miały nas przekonać mecze Ligi Narodów, zwłaszcza z Holandią i Belgią. Przekonały nas dość boleśnie, zwłaszcza mecz z Belgią. 1-6 z kadrą, która była już w rozkładzie. Wyłączyłem ten mecz, nie mogąc dłużej tego oglądać ze względu na grę Polaków. Nasi bowiem rozkładali przed Belgami czerwony dywan, samemu wchodząc pod ich bramkę tak chętnie jak Francuzi do okopów w 1939.
Jedyne co wyglądało lepiej w Lidze Narodów to mecze z Walią, dzięki którym dało się nawet na tę kadrę patrzeć, ale główną zasługą tego był fakt, że Walijczycy hołdują podobnemu stylowi gry.
Krok 3 – niezrozumiałe powołania
Kuriozum były powołania rozesłane na mundial rozesłane przez Michniewicza. Trener nie krył się zbytnio z tym, że zabiera celowo piłkarzy z własnej agencji managerskiej i powołuje piłkarzy, nie patrząc na ich dyspozycję. Dodatkowo, przez cały czas zapewniał, że o wyjeździe na mundial zadecyduje gra w klubie, aktualna forma i wartość dla zespołu. Gdy powołania się pojawiły, internet zapłonął.
Trener nie powołał żadnego nominalnego lewego obrońcy, by grać cały mundial czwórką z tyłu. Chociaż akurat Bartosz Bereszyński na lewej stronie się w pełni obronił, był jednym z najlepszych Polaków na turnieju. Jednak brakowało opcji zastępczych w osobie chociażby świetnie dysponowanego Michała Karbownika. Nie było jednak większego kuriozum niż powołanie starego i od dawna będącego poza kadrą Artura Jędrzejczyka (który nawet zagrał z Argentyną) i podane uzasadnienie przez Michniewicza. Jędrzejczyk trafił do kadry bo ma „turniejowe doświadczenie” (selekcjonerowi umknął fakt, że ostatni z turniejów, na którym zagrał odbył się 4,5 roku temu), jest piłkarzem zadaniowym i może wnieść wiele w szatni. Być może przypadkiem jest, że podobnie jak u selekcjonera jego agentem jest Mariusz Piekarski (choć w trakcie powstawania tego tekstu Piekarski rozstał się z selekcjonerem). Jednak Jędrzejczyk, jadący kosztem będącego w życiowej formie, grającego w Serie A Pawła Dawidowicza, musi być traktowany jak kuriozum.
Jeszcze ciekawiej było na środku pomocy. Tuż przed mundialem do formy dzięki grze w klubie doszedł Karol Linetty. Minuty łapał Mateusz Klich. Na środku może grać wspominany Karbownik, a coraz śmielej w barwach Łudogorca poczynał sobie Jakub Piotrowski. Jednak Michniewicz zdecydował się na powołanie Szymona Żurkowskiego, któremu jesienią było bliżej do kibica niż piłkarza Fiorentiny.
Krok 4 – stylu nie ma, wynik jest
Po raz pierwszy od 36 lat wyszliśmy z grupy na mundialu. Jednak gdybym oglądał takie mecze codziennie, popadłbym niechybnie w alkoholizm. Bo tego, co grali Polacy na tym mundialu, nie dało się oglądać na trzeźwo. Mecz z Francją dawał nadzieję, ale też wyglądał licho, zwłaszcza gdy spojrzymy na hołdujące podobnej zasadzie co Michniewicz Maroko, które doszło do strefy medalowej. Spotkanie z Meksykiem było koszmarem, meczem, który powinniśmy wygrać i nie mówię o karnym Lewandowskiego, ale zerowym ataku. Pojedynek z Arabią był w naszym wykonaniu przeciętny, a w meczu z Argentyną przed kompletną kompromitacją uratował nas geniusz Wojciecha Szczęsnego.
Michniewicz wyłączył większość atutów Roberta Lewandowskiego i Piotra Zielińskiego. Próbował sprawić, by reprezentacja Polski grała jak parias, który przypadkowo znalazł się na turnieju. Zespół zamiast kontrować nie był w stanie nawet posiadać piłki. Kadra została rozmontowana pod kątem kreatywnym.
Kuriozalna była odprawa przed meczem z Francją, która trafiła na kanał Łączy nas Piłka. Oto bowiem Michniewicz tłumaczył piłkarzom rywali w stylu: „z tym grałeś, tego znacie, tego nie będzie”. Jeśli nawet było to celowe mrugnięcie okiem do widzów kanału PZPN, to efekt jest koszmarny. Zaś największym kuriozum był fakt, że koniec końców Michniewicz uznał, że najlepszym Polakiem na mundialu był Krychowiak – zamieszany w prawie wszystkie bramki stracone przez Polaków i psujący nam sporo akcji.
Krok 5 – oblężony przez polskie błoto
Ten tekst nie powstałby, gdyby nie pewien wieczór. Czesław Michniewicz od początku miał przeciwników, w czasie mundialu zarysował się wokół niego dość mocny konflikt Krzysztofa Stanowskiego z działem sportowym Onetu. Selekcjoner nie raz przedstawiał większość dziennikarzy jako nieomal wilki chcące go rozszarpać. Po powrocie z mundialu i jednym z wywiadów palnął, że czuł się jak na przesłuchaniu (czyżby wspomnienie wrocławskiej prokuratury). Poprzednio dobrze żyjący z mediami Michniewicz zaczyna zachowywać się jak Jerzy Brzęczek z lat 2019-2020. Jego relacje z mediami się pogarszają i podobieństw jest coraz więcej.
Tak naprawdę do pełni podobieństw brakuje tylko, by Krzysztof Stanowski niczym Małgorzata Domagalik wydał książkę o Michniewiczu. Ciekawe, czy trener Michniewicz dobrze tańczy swoją drogą? Na pewno umie banować. Daleko do powagi trenerowi, który banuje śmietankę polskich dziennikarzy jak Tomasz Ćwiąkała, Piotr Żelazny czy Piotr Wołosik tylko za to, że nie piszą peanów pochwalnych pod jego adresem, a zdarza im się dokonać konstruktywnej krytyki. Absolutnym kuriozum było umieszczenie na liście zbanowanych Wojciecha Bąkowicza z goal.pl, który jest człowiekiem, któremu krytyka przychodzi z trudem. Michniewicz buduje własny Stalingrad, ale nie ma szans, by on to starcie wygrał, gdy bowiem nadejdą mrozy jego już nie będzie. Cierpi też przez dwie osoby, które udzielają mu wsparcia.
Krok 5.5 – niedźwiedzie przysługi Matiego i Krzysia
Mówi się, że z rodziną tylko dobrze na zdjęciach albo pójdzie się za nimi w ogień. Inne przysłowia mówią, że strzec się przyjaciół, bo z wrogami da się radę albo przyjaciela nigdy się nie zostawia. Co jeśli przysłowia te łączą się ze sobą w jednym? Paradoksalnie nikt nie wyrządził Czesławowi Michniewiczowi i jego obrazowi w mediach w ostatnich miesiącach większej krzywdy niż jego syn i przyjaciel.
Oczywiście zdaję sobie sprawę, że zarówno Mati Michniewicz jak i Krzysztof Stanowski wszystko co robią, robią w dobrej wierze. Jednak mogliby czasem zauważyć, że wiele ich działań powoduje zupełnie bezsensowny hejt na selekcjonera, którego często są powodami. Działania swojego syna, któremu zdarzają się odpały, włącznie z chamskim obrażaniem ludzi, myślących inaczej niż on, musiał jeszcze jako trener Legii komentować Czesław Michniewicz. Młody Michniewicz mimo tego, że nie osiągnął nic prócz nazwiska, na które zapracował jego ojciec, pozuje na gwiazdę. Niestety jest mało ważnym trenerem II ligi, który poucza mądrzejszych od siebie w sieci, a jego czyny sprawiają, że obrywa się selekcjonerowi.
Krzysztof Stanowski za to stał się Małgorzatą Domagalik Michniewicza. Czasem odnoszę wrażenie, że gdyby Michniewicz okazał się zbrodniarzem wojennym, Stanowski byłby go w stanie bronić. Zachwyty nad stylem gry kadry, ciągłe wybielanie Michniewicza, a przy tym negowanie identycznej gry, wypowiedzi, zachowań u innych. Brakuje jeszcze tylko książki „Poza grą” czy podobnej na temat selekcjonera. Co gorsza Krzysztof Stanowski swymi działaniami przyczynia się do (jak to się teraz mówi) pokonywania kolejnych szczebli drabiny eskalacyjnej między selekcjonerem a kibicami.
Krok 6 – kasa Czesiu, kasa
Tym, co być może pogrzebie Michniewicza, są pieniądze, Chodzi o niesławną premię od premiera Morawieckiego i próbę jej podziału przez selekcjonera. Problematycznym w tej sytuacji jest fakt, że takiej szkody wizerunkowej dla PZPN nie wyrządził żaden inny selekcjoner. Wystarczyła jedna informacja, że piłkarze mieliby dostać wypłatę od premiera, by na nich, prezesa Kuleszę i trenera Michniewicza wylało się wiadro pomyj. Sprzedawczyki to jedno z łagodniejszych określeń, jakie pojawiały się w mediach. Potem było tylko gorzej. Zaczęły się pojawiać głosy kolejnych dziennikarzy, ekspertów, przecieki z PZPN. Szambo wybiło.
O ile w trakcie mundialu głosy o zwolnieniu Michniewicza były stonowane, o tyle sprawa premii, a zwłaszcza słów o zwiększeniu pieniędzy dla sztabu stała się zapalnikiem, a poparcie dla zakończenia współpracy z selekcjonerem osiągało wyniki godne wyborów na Białorusi. Tylko tu nie było mowy o fałszowaniu. Nic tak nie dzieli ludzi jak pieniądze i polityka, a gdy to się łączy efekt może być zabójczy.
Dodatkowym kryzysem wizerunkowym dla kadry był powrót do Polski, za co również oberwało się selekcjonerowi. Cała otoczka wokół Michniewicza szkodzi interesom PZPN i Cezarego Kuleszy. Dlatego coraz pewniejsze wydaje się, że Czesław Michniewicz przy szampanie w noworoczną noc szybciej usłyszy nie: „abyś zaliczył owocne eliminacje do Euro 2024” tylko bardziej swojskie „a w pośredniaku byłeś?!”.