Piast, Wisła, Legia i Lech. Pokaźną liczbę skalpów z polskich drużyn skompletował sobie Karabach Agdam. Jednakże Gurban Gurbanow nie będzie mógł w tym roku dodać do swojej kolekcji Rakowa Częstochowa. Pierwszy raz w XXI wieku polskiej drużynie udało się wyeliminować Karabach. Ten sam Karabach, który nieprzerwanie od 9 lat dochodził do fazy grupowej europejskich pucharów, i który nawet gdy wypadał z Ligi Mistrzów, to dopiero na etapie III rundy eliminacyjnej. A oto wyskakuje Raków jak filip z konopi i ,,zwycięskim” remisem w Baku przyklepuje wygraną w Częstochowie. Dwumecz z Arisem Limassol nie dla Azerów.
Pierwsza połowa na przeczekanie
Pierwsze 45 minut było dość spokojne. Brak pośpiechu po obu stronach, badanie rywala i szukanie słabych punktów, na których możnaby skoncentrować się po przerwie. Raków i Karabach stworzyły właściwie po jednej groźnej sytuacji pod bramką przeciwnika. Wielkie szczęście ma John Yeboah, że udało się wywalczyć awans pomimo kuriozalnie zmarnowanej przez niego setki. Gdyby powtórzył się scenariusz ze Slavii, a Yeboah odegrał w nim rolę Sebastiana Musiolika, pewnie Niemcowi śniłaby się ta sytuacja po nocach.
Ostre starcie
W pierwszej połowie oszczędzono nam raczej emocji. Za to w drugiej? O panie, daj pan spokój! Piękne trafienie Frana Tudora w 52. minucie, który wpadł w pole karne mijając dwóch Azerów i huknął w lewe okienko. I od tej pory napięcie już tylko rosło. Szybko odpowiedzieli Azerowie, strzelając gola w 60. minucie, bardzo podobnego do bramki kontaktowej zdobytej w Częstochowie. Wydawało się, że kończy się piękny sen Rakowa, że zaraz Karabach dociśnie i przy gwarnym wsparciu trybun wygra.
Ale nie stało się tak. Raków zrealizował swój plan taktyczny na ten mecz i dowiózł remis. Miał oczywiście trochę szczęścia (choćby słupek Jankovicia), ale kibice lub komentatorzy, którzy sprowadzają przyczynę zwycięstwa tylko do tego, trafiają kulą w płot. Tak samo jak sympatycy Lecha, którzy tajemnice własnej porażki rok temu chcieliby widzieć wyłącznie w babolach Artura Rudki.
Statystyki często nie mówią nam o spotkaniach całej prawdy. Chociaż porównanie tylko liczby strzałów, które Karabach oddał na bramkę Lecha rok temu (18 w tym 12 celnych) i Rakowa wczoraj (8 i 6 celnych) coś nam mówią. Przede wszystkim o skutecznym zneutralizowaniu ofensywnego potencjału Karabachu, które Szwardze się udało, a van den Bromowi nie. To prawda, że Raków po 60. minucie oddał inicjatywę Azerom i skupiał się prawie wyłącznie na bronieniu korzystnego wyniku. Robił to ofiarnie, dramatycznie, czasem szczęśliwie, ale przede wszystkim – skutecznie.
Świetnie z tyłu, marnie z przodu
Po stronie Medalików za to bardzo kulała kreacja, zwłaszcza po prawej stronie i w środku. Właściwie nikt z wyjątkiem Jeana Carlosa i Gustava Berggrena, którego osobiście wskazałbym na MVP spotkania, nie był w stanie przetransportować piłki pod bramkę Karabachu. Warto jednak przy tej krytyce zaznaczyć, że drużyna zdecydowanie bardziej skupiała się – realizując plan trenera Szwargi – na destrukcji. I z tego wywiązywali się wszyscy zawodnicy w drugiej połowie, nawet Koczerhin i Piasecki, którzy dali bardzo kiepskie zmiany do przodu.
Wyróżnić trzeba oczywiście blok defensywny, zwłaszcza Bogdana Racovitana, który bez wątpienia obok Berggrena najbardziej błyszczy w Rakowie w porównaniu z erą Papszuna. Pochwała także dla Vladana Kovacevica, który kilka razy wybronił coś ekstra – a to bardzo silny strzał z dystansu w pierwszej połowie, a to złośliwy centrostrzał w drugiej.
Na Cypr po Ligę Mistrzów
Medaliki mają już zapewnione miejsce w fazie grupowej europejskiego pucharu. Na razie w Lidze Konferencji, ale już za niecały tydzień, we wtorek ósmego sierpnia zmierzą się z cypryjskim Arisem Limassol. Tam w przypadku zwycięstwa będą już mogli sobie zapewnić Ligę Europy. Wydaje się, że będzie to przeciwnik łatwiejszy i bardziej w zasięgu Rakowa niż Karabach. Chociaż świat futbolu widział już nie takie cuda. Kibicom ekipy Dawida Szwargi zostaje wyczekiwać wtorku. W międzyczasie mogą też zerknąć jak uda jej się łączyć ligę z pucharami, na przykładzie sobotniego meczu z Wartą.