Pięć sezonów musieli czekać kibice Arki Gdynia na ponowne występy ich ulubieńców w Ekstraklasie. Już na zapleczu pokazywali, że są zespołem z niemałymi aspiracjami i kiedy w końcu zasiądą wśród najlepszych, to nie będą jedynie cicho siedzieć w kącie. Dzisiaj jesteśmy już mądrzejsi, bowiem ambicje gdynian zostały zweryfikowane podczas rundy jesiennej. Jak poradził sobie beniaminek z Pomorza? W tej sprawie przepytujemy kibica Arki Gdynia, Konrada Pieczko (@Pieczarkovy).
Jakie to uczucie, po pięciu latach oczekiwania, móc oglądać swój klub ponownie w Ekstraklasie? Oprócz oczywistej radości przed startem sezonu, więcej było strachu czy bojowego nastroju?
Uczucie ulgi. Pięć lat w piłkarskim „czyśćcu” to zdecydowanie za długo. Za każdym razem, gdy siadałem na stadionie w Gdyni i patrzyłem na to, z kim Arce przyszło się tym razem kopać po czole to naprawdę byłem zażenowany. Uważałem, że ten klub stać na więcej, niż rozbijanie się po Niepołomicach czy innych Stróżach. I tak, to była ulga. Coś jak trafienie karnego w półfinale Ligi Zakładowej. Co do nastrojów – myślę, że strachu było stosunkowo mało. Jasne, bałem się, że możemy przyjąć solidnie w beret kilka spotkań (nadal możemy), ale spadku raczej się nie obawiam. Pamiętajmy, że rozmawiamy o polskiej lidze. Tutaj gość wyciągnięty z masarni zostaje królem strzelców. Tutaj o wyniku spotkań decyduje przypadek.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że liczba „pięć” stała się leitmotivem tej rundy w waszym wykonaniu. Pięć zwycięstw, pięć remisów i pięć porażek. Czy faktycznie ta runda była tak zbilansowana, czy jednak wyniki nie odzwierciedlają postawy Arki Gdynia?
Jeśli rozmawialibyśmy przed sezonem o takim bilansie, to co drugi Arkowiec brałby go w ciemno. Jestem zdania, że swoim świetnym początkiem Arka „rozpieściła” kibiców i kilku z nich straciło kontakt z rzeczywistością. Znajdzie się wielu takich, którzy nadal będą narzekać, a przecież mówimy o beniaminku, który przez ekspertów typowany był do walki o utrzymanie. Na papierze wygląda to solidnie, lecz gdy spojrzymy na boisko widzimy, że Arka, po rewelacyjnym początku, aktualnie gra i punktuje tragicznie. Trudno jest tu mówić o jakimś stabilnym, zbilansowanym poziomie.
Które elementy w grze drużyny trenera Nicińskiego rozczarowały, a które pozytywnie zaskoczyły?
In minus – bronienie przy stałych fragmentach gry. Momentami miałem wrażenie jakby w naszym polu karnym stała zgraja sabotażystów. To ktoś zaśpi, to jeden drugiemu przeszkodzi, to wyłoży komuś piłkę jak na tacy. To chyba również przekłada się na statystyki, bo strasznie dużo goli ze stałych fragmentów tracimy. Poza tym skuteczność, ale na to narzeka niemal każdy, więc tym Ameryki nie odkryję.
In plus – gra Jałochy. Bałem się przed sezonem, że to będzie kolejny bramkarz z kategorii „tykająca bomba”, na szczęście się myliłem. Widać, że w klubie ostro popracowali z Jałochą, bo poczynił ogromny postęp.
Niekwestionowaną gwiazdą twojej drużyny jest Mateusz Szwoch. Czy po tym co zaprezentował w tym sezonie, a także jeszcze podczas gry w zapleczu, wyobrażasz sobie tę drużynę bez niego?
Nie ma ludzi niezastąpionych. Po odejściu Formelli też był wielki płacz, a jednak aż tak źle to nie wygląda. Poza tym Szwochowi też zdarzały się mecze słabe. Mateusz miał raptem trzy-cztery dobre występy, a już wynoszony jest ponad resztę. Jasne, chłopak ma papiery na dobrą grę, ale na razie to za mało. Podobna sytuacja była z Recą. Gość miał być objawieniem tej ligi, bo ogórków z 1. ligi wciągał nosem, a tu przychodzi godzina zero, gra na wyższym poziomie i chłopak się spala.
Kto w takim razie ciągnął grę Arki Gdynia w tym sezonie, a kto był głównym hamulcowym drużyny?
Nie chciałbym tu kogoś osobno wyróżniać. Arka to typowy przykład drużyny, której siłą jest zespół. Na początku wyróżniał się wspomniany Szwoch, teraz pierwszoplanową rolę odgrywa Jałocha. Często grę na siebie bierze Marcus, a nad wszystkim czuwa Antoni Łukasiewicz.
Które spotkanie w twojej opinii było najlepsze w wykonaniu Arki, a o którym chciałbyś jak najszybciej zapomnieć?
Najgorszego nie trzeba długo szukać, bo mecz w Płocku był jak bieganie goła stopą po klockach lego. Karton szczęścia pod pachą, zero jakiegokolwiek pomysłu na grę i chyba ani jednego celnego strzału w wykonaniu Arki. Za to najmilej wspominam mecz w Warszawie, który oglądałem razem z moim serdecznym przyjacielem Krupsonem (którego w tym miejscu pozdrawiam). Miny, które gościły na jego twarzy podczas tamtego niesamowitego zwycięstwa będę pamiętał jeszcze długo.
W niedalekiej perspektywie początek okienka transferowego dla Arki Gdynia. Na których pozycjach widzisz potrzebę wzmocnień?
Zdecydowanie środek obrony i napad. Sobieraj i Abbott to niestety już nie ta półka. Do Sołdeckiego czy Zjawińskiego też od początku nie byłem przekonany, ale zdaję sobie sprawę z ograniczonych możliwości klubu z Gdyni i z tego, że wielkich gwiazd na Olimpijską nie przyciągniemy.
Którego z piłkarzy rywali podebrałbyś przeciwnikom, a którego za nic w świecie nie puściłbyś z Gdyni?
Nie przywiązuję się zbytnio do nazwisk, bo dobrze wiem, że piłkarze to w większości najemnicy, lecz jeśli miałbym decydować o tym, kto na Olimpijskiej zostanie najdłużej to na pewno byliby to Łukasiewicz oraz Sambea. O pierwszym już wspominałem, a Yannick, gdy jest w formie, przerasta tę ligę o długość. Sposób poruszania się, przegląd pola. Tego nie zobaczysz oglądając mecz w TV. Klasa. A kogo bym podwędził? Któregoś z braci Paixao. Obojętnie którego. I tak ich nie odróżniam.
Jakie masz oczekiwania, co do swojej drużyny w rundzie wiosennej? Zdołają zanotować progres i skończą w grupie mistrzowskiej, czy raczej czeka ich walka do końca o przetrwanie w grupie spadkowej?
Liczę na grupę mistrzowską. Byle tylko do pucharów się nie dostali, bo jeszcze przyjmą trzy szybkie od jakichś Albańczyków i będą się wszyscy śmiać.
Czego należy życzyć Arce w dalszej fazie sezonu?
Zdrowia, szczęścia, pomyślności. I zwycięstwa w Derbach dla Arki Gdynia.
Rozmawiał Aleksander Skalski
PS1948