Obserwuj nas

Felietony

O słabościach słów kilka, czyli zając pogryzł wilka

Nienawidzę, gdy znienacka kończą się zszywki w moim zszywaczu biurowym. Po prostu nie cierpię! Dla przykładu – postanawiam sczepić ze sobą ciekawy wykład z neuropsychochirurgii i historycznym rysie rozwoju lobektomii podczołowej przezoczodołowej, aż tu nagle… pustka i to uczucie jałowego zszywacza. Brak oporu przy naciskaniu i kliku znamionującego zawarcie się brzegów metalowej zszywki. Normalnie gotuje się we mnie, nawet gdy o tym piszę.

Jakiś niewdzięczny sukinsyn zakradł się do mojego biurka i bezczelnie zużył cały magazynek. Kurdwa! (od Kurdwanów – dzielnica Krakowa – przyp. UGHR) – myślę sobie – znowu będę miał zjebany dzień, bo wiem, że wkurw będzie mnie trzymał do kolacji. Cóż tak już mam… Nikt nie jest doskonały.

Każdy ma jakieś słabości, ja mam takie, ktoś ma inne. Jedni wąchają swoje palce, którymi przed chwilą miętolili swoją mosznę, inni są weganami lub inżynierami. Jedni swoich słabości się wstydzą i je ukrywają. Inni się z nimi obnoszą, coś jak Bartosz Rymaniak i jego gra z pierwszej piłki czy Marcin Cabaj i bijąca z jego poczynań w bramce pewność.

Mówi się na mieście i na wykładach z psychologii dla niespełnionych zawodowo, że jesteś tak silny jak wielka jest twoja słabość. Nie do końca umysł racjonalny może się z tym zgodzić. Jako przykład można przedstawić jedynego i pierwszego w dziejach piłkarza, który zasłużył na ujemną wartość techniki w Football Managerze – Michale Kucharczyku. Biorąc pod uwagę psychologiczny bulgot, Świt Nowy Dwór Mazowiecki powinien być szczytem jego kariery, gdy tymczasem jego gra, którą można obrazowo opisać jako odbijanie się piłki od skrzyni z ziemniakami, doprowadziła sympatycznego Pana Michała do Ligi Mistrzów i pozwoliła mu nawet strzelić tam gola. To naprawdę niebywałe ale i budujące, że piłkarze o technice worka buraków mogą zajść tak wysoko, a wszystko dlatego, że psycholodzy jak zwykle nie mają o niczym zielonego pojęcia.

Piłkarskie deficyty naszych kochanych piłkarzy, jakiej by nie były maści, intensywności, jakości czy zabarwienia mają jedną, bezsprzeczną zaletę. Są krynicą nieprzerwanej beki i nieokiełznanej radości. Kiedyś po zobaczeniu próby zwodu w wykonaniu Wladimera Dwaliszwiliego śmiałem się tak bardzo, że puściła mi się krew z nosa. Innym razem próba wybicia piłki przez Pawełka Mariusza spowodowała, że z radości dostałem takiej czkawki, że zaniepokojeni sąsiedzi wezwali pogotowie. Kiedyś też zaprosiłem znajomego na mecz. Gdy Legia przegrywała z Górnikiem Łęczna śmiał się tak bardzo, że musiałem go spacyfikować 5 mg domięśniowego Relanium.

Bo czyż nie jest tak, że łyżwiarstwo figurowe ogląda się tylko dlatego, żeby zobaczyć jak ktoś się wypierdoli lub upuści partnerkę twarzą na taflę, czyż nie śmieszniejsze jest oglądanie turlających się po lodowisku zębów niż rozróżnienie tulupa od lutza? I nikt mi nie wmówi, że chodzi na mecze B-klasy tylko dla piłkarskiego spektaklu. Osobiście jestem zdania, że czasami trybuny i otoczka meczu są dużo od wydarzeń na boisku ciekawsze. Oczywiście są tacy, którzy się żywo interesują i nałogowo takie mecze oglądają… zboczeni ludzie.

Ze zboczeniami jest jednak tak, że przeszkadzają one tylko jeżeli zestawi się je z kontrastującą opinią. Jeżeli posadzimy obok siebie dwóch informatyków to żaden z nich nie pomyśli o drugim, że jest zboczony, choć, co oczywiste, zboczeni są obaj. Zboczenie ujawni się gdy obok informatyka posadzi się np. grabarza. Jeden o drugim pomyśli: zboczuch obleśny. Jeżeli w jakimś układzie partnerskim kobieta będzie okładać faceta po genitaliach rakietką do ping-ponga, a partner ten to zaakceptuje, to czy możemy mówić o zboczonych relacjach między nimi? Być może tak, ale owa para może być innego zdania.

To jest trochę tak jak z nami. Piłkarze Ekstraklasy swoją grą czasami doprowadzają nas do łez śmiechu, czasami do wycia z rozpaczy i wstydu. Ale kurka-rurka, my to lubimy. Lubimy być jak ten facet przyjmujący ciosy rakietką…

W jednym z poprzednich wpisów (TUTAJ – szczerze polecam kliknąć – krupson) podzieliłem znanych mi piłkarzy na kilka kategorii. Ponieważ istnieje wysokie ryzyko, iż tekst ten pisałem pod wpływem środków rozweselających – w zasadzie jestem tego pewien (może powinienem wzorem Witkacego podpisywać swoje dzieła listą używek, pod wpływem których je tworzyłem?) – to zapomniałem o jeszcze jednej kategorii. O mistrzach sportowego kabaretu…

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Advertisement

Musisz zobaczyć

Zobacz więcej Felietony