Ostatnie spotkanie Kolejorza powinno zamknąć usta wszystkim, każdej z brękot. Zespół Nenada Bjelicy to nie cichy parowóz. Od stacji do stacji podróżuje potężnych rozmiarów cug, który swoich rywali pozostawia w chlabrze, a nie odremontowanej stacji.
Wyobraźmy sobie małe jajko i Jana Urbana. To jajko zaczynało być zbukiem. Odznacza go szczególny zapach siarkowodoru. W procesie tym pomnażającymi się bakteriami były kolejne działania owego szkoleniowca. Weźmy pod lupę to samo jajko pod wodzą chorwackiego szkoleniowca. Konsument zaczyna rozpościerać oczami wyobraźni omlet po chińsku. Aromatyczną mieszankę zapachu pieczarek, kiełków, fasoli, selera i dalszych składników.
Na co wy narzekacie?!
Jest niespełna połowa marca, a nadal niczym natrętny komar można słyszeć głosy, że forma, jak i wyniki Lecha Poznań to nadal pewna wypadkowa. Za wcześnie, aby mówić o jakichkolwiek długofalowych efektach pracy Nenada Bjelicy. Tak? Nie licząc spotkań towarzyskich, bilans lechitów mieni się następująco, niczym opakowanie Ferrero Rocher na sklepowej półce. Sześć wygranych spotkań z rzędu, siedemnaście bramek strzelonych, jedna bramka stracona. Jeśli ktoś nadal uznaje to za wyjątkowo dobry okres. Dobrze, niech tak uważa, ale niech też poleruje klapki na oczach. Lech Poznań stał się bokserem wagi ciężkiej.
Po raz pierwszy od dawna, wliczając w to sinusoidalny sezon mistrzowski, poznański zespół wlał ciepły żar nadziei w serca kiboli. Nie oszukujmy się, każdy patrzył na Bjelicę, jak na potencjalnego zbawiciela narodów i twórcę lekarstwa na głód panujący na świecie. Niezależnie od tego, czy zespół zakończy sezon na pierwszym, drugim czy trzecim stopniu podium – Chorwatowi należy się wieniec laurowy. Wyzbycie się zadufania, samozadowolenia czy szukania tłumaczeń w sferze astralnej zastąpiła wiara i walka. Prawdziwa wiara i walka, a nie puste gadanie. Kiedyś z moich ust padło stwierdzenie, że Lech gra „happy futbol” – taki, który wywołuje śmiech. Dziś to samo określenie oznacza największy uśmiech, na jaki stać piłkarskiego sympatyka. Swoboda, zabawa i dążenie po swoje. Gra bez oglądania się na osłabienia, prezencja bez wyszukiwania najsłabszego ogniwa. Piłkarze Lecha Poznań wchodzą na pytanie za 250 tysięcy złotych w edycji boiskowych milionerów.
Moralność na nowo
Wiecie, co również wkurza? Niesamowity napływ „moralniaków” głoszących górnolotne hasła „gdzie wyście byli!”, „wcześniej krytykowali Kownackiego, teraz noszą na rękach”, „hipokryci!”. Wybaczcie, ale są to głodne hasła dla gamuł, które chwytając moment, szukają szansy na upuszczenie czyjejś juchy. Kejterskie gadanie. Część osób niestety nie potrafi, pojąc pewnej prostej rzeczy. Krytykujemy wtedy, kiedy jest za co. Chwalimy wtedy, kiedy ktoś na to swoją postawą zasługuje. Można się wygodnie rozsiąść w fotelu i czekać na cios pod hasłem „czy na dobre i na złe”. Przecież to jak rzucić kipem pod wiatr i dostać nim we własną twarz. Od kiedy jedna możliwość wyklucza drugą? Próba rozpoczęcia dyskusji w ten sposób, to jak dać klemki bezzębnemu.
Nowoczesny renesans
Nenad Bjelica stworzył przepyszną sznekę z glancem, który przepędziła złe demony szplina Urbana. Wydaje się, że obecny szkoleniowiec zrobił kilka niekoniecznie rewolucyjnych zmian, ale mają one ogromny wpływ na postawę zespołu, jak i poszczególnych zawodników. Nie obserwujemy już Kolejorza w roli chłopca wyglądającego zza rogu, czy nie dzieje się nic groźnego. Ten zespół od pierwszego gwizdka chce ruszać po swoje i niczym Aleksander Wielki zdobywać coraz więcej. Lech Poznań przestał być zespołem nudnym, do obrzydzenia schematycznym. Cofany licznik Jana Urbana i duetu TT zna każdy, zamknięcie na rozegranie, gdzie kluczową rolę kreatora tworzyła formacja defensywna. „Halo panowie, może mości królowie by tak nam podali?” – dobiegało z ust ofensywy. Bjelica stworzył coś nieprzewidywalnego, co oczywiście z biegiem czasu zmieni się w przewidywalny wzorzec, lecz znalezienie lekarstwa na niego będzie syzyfową pracą, jeśli ten tylko będzie ewoluować. Lechici nie prowadzą gry schematami, oni kreują swoje poczynania na bieżąco z domieszką finezji, czasem nonszalancji. Ktoś powie, że to górnolotne słowa. Zrzućmy powoli maskę pod znakiem bycia ostrożnym. Kolejorz zaczyna być tocattą. Szybką, pełną wirtuozerii formą. Owszem, czasem zdarzy się fałszywa nuta, która bardzo szybko jest wykreślana z pięciolinii.
Niezależność przy Bułgarskiej
Największym sukcesem Chorwata jest stworzenie kolektywu, który nie straci znacząco na wartości po utracie jednostki. Kto by pomyślał, że tacy piłkarze jak Łukasz Trałka, Maciej Wilusz, Lasse Nielsen czy Szymon Pawłowski, którzy na nowo kreślili zasady tworzenia epitetów, dziś będą niczym feniks powstały z popiołów? Nenad Bjelica ma piłkarzy uniwersalnych. Pozbyto się pewnej istoty, nad którą odprawiano wszelkie znane modły, aby nic złego się nie stało. Poznańskiego dyrygenta możemy śmiało określić mitycznym Dedalem, natomiast Lecha Poznań Ikarem. Z tą różnicą, że ten drugi w końcu podróżuje na prawidłowej wysokości. To już nie jest powolutku sunąca ryczka, która za momencik może się rozklekotać. Lechici są szwungiem. Żgakiem dla rywala.
Hobby pismak, miłośnik angielskiej piłki, archeolog historii, krnąbrny brodacz, pracoholik. Prywatnie kibic Manchesteru United i Lecha Poznań. Piszę dla: @retro_magazyn, @watch_esa i @ManUtd_PL. M: klama.mufc92@gmail.com.