Obserwuj nas

Górnik Łęczna

Biednemu Frankowski w oczy…

Relacja z meczu powinna się pojawić możliwie szybko, żeby kibic, któremu nie było dane być na stadionie mógł oprócz suchego wyniku dostać fragment emocji, jakie były udziałem widzów na trybunach. Słowem, idzie o to, aby dać do dotknięcia coś, czego nie da telewizyjna transmisja czy internetowa relacja live.

Tak też miało być w sobotę, tekst ten miał pojawić się tuż po dwudziestej, zanim na murawę w Krakowie wybiegną zawodnicy Lechii i Wisły. Dlaczego tak się nie stało? Nie chciałem, aby skrajne emocje przysłoniły wydarzenia, żeby subiektywna ocena przeczyła faktom, a tekst pozostał maksymalnie obiektywny, na co z pewnością nie pozwalała gorąca atmosfera po zakończeniu konfrontacji Górnika Łęczna z Wisłą Płock.

***

Mecz jaki był, każdy widział. Górnik grał z polotem i finezją, jakiej brakuje choćby grającej w grupie mistrzowskiej Termalice. Prawdą jest, że Górnikowi w tym sezonie dość długo przychodziło bez większej trudności tzw. „męczenie buły”, zanudzanie widzów swoją grą i nużenie ich wynikami. Nawet pierwszy wiosenny mecz, okrutna i bezlitosna egzekucja w Białymstoku, nie mogły napawać optymizmem.

Sam pozwalałem sobie na drwiące uśmieszki, kiedy przyszło mi myśleć o zatrudnieniu Franciszka Smudy. Zastanawiałem się, jak o utrzymanie walczyć ma niemal trenerski emeryt, ktoś kto ostatnio jest synonimem porażki, ktoś czyje sukcesy dawno poszły w niepamięć. Jednak w grze Górnika coś wyraźnie się zmieniło. Ze zbieraniny odtrąconych zawodników, czy też tych wypełniających swój ostatni kontrakt lub piłkarzy po przejściach, trenerowi, na którym każdy już postawił krzyżyk, udało się ulepić drużynę. W dodatku taką, która ze swoich wad potrafiła uczynić największy atut. Największą bolączką łęcznian była dotąd gra obronna, więc trener Smuda przesunął do obrony – de facto z konieczności – środkowego napastnika, a gdy wyeliminowała go kontuzja, jego miejsce zajął defensywny pomocnik. Dokładając do tego grę pressingiem i ciągłe parcie do przodu przez Bonina, udało się w kluczowym momencie sezonu zacząć zdobywać punkty i przywrócić wiarę w osiągnięcie celu, jakim jest utrzymanie.

***

Przed meczem z Wisłą Płock nie mogło zatem brakować optymizmu i wiary w kolejne punkty, szczególnie, że już po kilku minutach górnicy przeprowadzili świetną akcję, po której objęli prowadzenie. Niestety, potem zaczęły się dziać rzeczy niewytłumaczalne. Gdy się wydawało, że Górnik pójdzie za ciosem płocczanom koło ratunkowe postanowił rzucić sędzia Frankowski, który to – jak to ma w zwyczaju – podjął przedziwną decyzję o rzucie karnym. Gdzie był faul, wie tylko sam arbiter, decyzja nie nadaje się do wybronienia w żaden sposób. Łęcznianie nie mogli się otrząsnąć i za chwilę otrzymali kolejny nokautujący cios. Ławka rezerwowych gospodarzy po raz kolejny eksplodowała. Dopiero telewizyjne powtórki pokazały, że o braku spalonego zdecydowały jakieś niedostrzegalne w tak dynamicznej sytuacji dla ludzkiego oka centymetry. Dokładając do tego brak karnego dla zespołu z Lubelszczyzny za faul na Gersonie mamy pełen obraz dramatyzmu.

Popisy na gwizdku

W meczu pomiędzy Wisłą a Górnikiem padło tradycyjnie wiele bramek, nie zabrakło emocji i walki. Tym razem było jednak też wiele złej energii i winien jest temu tylko jeden człowiek – Bartosz Frankowski. Arbiter z Torunia po raz kolejny pokazał, że nie powinien być arbitrem, a na pewno nie sędzią w meczach najwyższej klasy. Takiego braku czucia gry, tak dużej ilości błędnych decyzji próżno szukać u innych rozjemców w meczach Ekstraklasy. Już nawet nie chodzi o widzenie rzeczy nieistniejących, czy niewidzenie tego, co było.

Pozwolę podać sobie jeden przykład. Na samym początku spotkania w rękę zostaje trafiony Grzegorz Bonin. Cała sytuacja ma miejsce pod linią boczną, na wysokości pola karnego Wisły. Piłka wychodzi na aut. Sytuacja, jakich wiele. Frankowski gwiżdże oczywiście faul. Jestem pewien, że w analogicznej sytuacji w polu karnym nie użyłby gwizdka i nakazał dalszej gry. Sytuacja teoretycznie bez konsekwencji, jednak pokazuje brak spójności podejmowanych decyzji. Właśnie takie sytuacje składają się na nie tylko moją zdecydowanie negatywną ocenę sędziego Frankowskiego. Dość powiedzieć, że jeden z byłych sędziów został zapytany przez piłkarza, czy można sędziemu nie podać ręki. Nie muszę chyba dodawać, że chodziło o Bartosza Frankowskiego.

Trudno dziwić się pomeczowej wściekłości Franza. Słowa o wypaczeniu wyniku to mocne oskarżenie, które z pewnością staną się przyczynkiem do ukarania go przez Komisję Ligi. Po raz kolejny stanie się zadość powiedzeniu „kowal zawinił, cygana powiesili”.

Arena Łęczna Lublin odżyła

Z całej tej historii płynie jeden pozytyw dla łęcznian. Arena Lublin chyba po raz pierwszy żyła meczem. Górnik dostał tak potrzebny doping, trybuny nawet na chwilę nie dawały zapomnieć sędziom o krzywdach wyrządzonym gospodarzom, co chwile „pozdrawiając” ich gromkim „drukarze”. Po zakończeniu meczu zawodnicy Górnika zostali nagrodzeni z kolei oklaskami za włożone serce i walkę do ostatnich sekund.

Gra Górnika i zaangażowanie dają nadal nadzieje na utrzymanie i najtrudniejsza walka dopiero przez zawodnikami Smudy. Jeśli uda się utrzymać to, co wypracowano w ostatnich miesiącach i wyeliminować przydarzające się wciąż błędy, to powinno być dobrze.

Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Górnik Łęczna