W pierwszej kolejce rozpoczynającego się sezonu 2017/2018 na własnym terenie Lech Poznań ostudził oczekiwania ponad 18 tysięcy kibiców zgromadzonych na INEA stadionie. Poznańska niemoc, tak najprościej można określić dziewięćdziesiąt minut regulaminowego czasu gry, kiedy to gospodarze rozbijali się o własną nieporadność i defensywę gości z Nowego Sącza.
Zawód i nieskuteczność
Raczej nikt nie liczył na fajerwerki Sandecji Nowy Sącz w dzisiejszym spotkaniu. Natomiast w starciu z beniaminkiem oczekiwano znacznie lepszej postawy poznańskiego Lecha, który przez większą część meczu zawodził. W ciągu piętnastu minut można powiedzieć, że z jednej strony goście mądrze ustawiali szyki obronne na własnej połowie, a z drugiej, że lechici marnowali wręcz wymarzone sytuacje. Dokładnie przed taką okazją stanął Radosław Majewski, do którego wyśmienicie piłkę klatką piersiową zgrał Mario Situm. Niestety dla kibiców gospodarzy piłkę uderzoną z powietrza świetnie obronił Michał Gliwa. Apogeum niemocy strzeleckiej Lecha, a jednocześnie bałaganu w obronie miało miejsce tuż przed końcem pierwszej części spotkania, gdzie w ciągu stu dwudziestu sekund piłkarze obu ekip zmarnowali dwie bardzo dobre akcje. W jednej z nich bardzo gościnnym gospodarzem mógł zostać Emir Dilaver. Najpierw po jednym z dośrodkowań Sandecji z lewej strony boiska piłkę do własnej bramki o mało co nie wpakował poznański defensor. Chwilę później doskonałą szansę miał Radosław Majewski, którego silne uderzenie znów trafiło wprost w bramkarza z Nowego Sącza.
Boiskowy kac Majewskiego i Nielsena
Dwójka zawodników Lecha zwracała szczególną uwagę podczas swojego występu. Występujący od pierwszego gwizdka Radosław Majewski i Nicki Bille Nielsen zostawili na boisku pot, jęki zawodu kibiców i uczucie ulgi, kiedy opuszczali plac gry. W przypadku pomocnika Nenada Bjelicy jedynym, lecz nie najjaśniejszym światłem były okazje, które miał przed sobą zawodnik. Jednakże w dwóch kluczowych sytuacjach, kiedy ten powinien pokonać Michała Gliwę, zawodnik miał na tyle pecha, że trafiał wprost w golkipera Sandecji. Niestety próżno szukać ciepłych słów w kontekście gry duńskiego napastnika. Nie można jednak odmówić mu aktywności na boisku, kiedy ten w pewnym momencie, w złości spowodowanej kolejną zmarnowaną akcją chciał być pershingiem biegającym za futbolówką. Niestety efekt był równie mizerny, co całokształt gry piłkarza.
Optymista powie – punkt, realista – strata dwóch
Nie ma co się oszukiwać. Zdecydowanym faworytem w starciu był zespół Nenada Bjelicy, który formę pozwalającą na efektywną grę ma jeszcze przed sobą. Pozostaje postawić sobie pytanie, jak daleka droga czeka piłkarzy, aby do niej dotrzeć. Lepiej by było dla poznańskiego zespołu, aby nie przypominała ona długością słynnej Route 66, a co najwyżej drogę krajową numer 92. Oczywiście punkt na pocieszenie jest lepszym dorobkiem niż strata gola i wylądowanie z niczym w blasku blamażu, aczkolwiek biorąc pod uwagę aspiracje lechitów i rangę rywala można bez większego trudu mówić o stracie dwóch punktów. Niestety rywal niczym przypuszczalna waga Wojciecha Trochima, okazał się zbyt ciężki na starcie ligowych zmagań. Nawet w drugiej części spotkania i po zejściu pikujących w dół Majewskiego i Nickiego Bille gra Lecha nie wyglądała lepiej.
Hobby pismak, miłośnik angielskiej piłki, archeolog historii, krnąbrny brodacz, pracoholik. Prywatnie kibic Manchesteru United i Lecha Poznań. Piszę dla: @retro_magazyn, @watch_esa i @ManUtd_PL. M: klama.mufc92@gmail.com.