Ten tekst nie będzie w stu procentach takim, o jakim czytelniku myślisz, jakiego oczekujesz. Będzie inny. Każdy z nas ma swoje podejście do piłki nożnej. Dla jednych będzie to aspekt emocjonalny, dla drugich informacyjny, a dla trzecich będzie tylko zwykłym dodatkiem pomiędzy pracą a wieczornym przeglądem informacji. Nie tak dawno wystartowała nasza Ekstraklasa, a najwięcej jak zwykle mają do powiedzenia kibole z Poznania oraz fanatycy z Warszawy. I jedni i drudzy, zróbcie sobie dobrze. Podczas gdy we Wrocławiu sami śmieją się z siebie, w Krakowie chodzą do wróżbitów, w Gdańsku rozkładają ręce, a w Zabrzu cieszą się futbolem, wy powinniście usiąść i przestać się zachowywać tak, jakbyście nie spodziewali się tego, od czego rozpoczęto sezon.
Piekło? Tak Michale, ale Dantego
Michał Zachodny (Łączy Nas Piłka) na swoim blogu, który zwie tablicą, stwierdza, że przeszedł przez piekło, czyli komplet ośmiu spotkań drugiej kolejki Ekstraklasy. Z jednej strony za taki wyczyn ktoś w Polskim Związku Piłki Nożnej powinien wręczać piłkarski odpowiednik Orderu Virtuti Militari, a z drugiej specjaliści ze świata ochrony zdrowia stwierdziliby u pacjenta niepoczytalność. Michale, to piekło Dantego, a to był dopiero pierwszy krąg.
Na polskich boiskach klasy najwyższej utrwalił się schemat, który osobiście nazywam „zagramy jak rywal, nie wypadniemy gorzej od niego”. Zauważa to Michał w swoim najnowszym wpisie. Taki scenopis jest grany non stop. Wybierzcie sobie dowolne spotkanie z rozpoczętych rozgrywek, czy większość z minionego sezonu. Mecz rozpocząty z impetem od pierwszego gwizdka przez jednych lub drugich. Efekt? Ten sam co zapytanie niewidomego, czy ładnie pannie w tej bluzce. Kolejną obowiązkową fazą jest próba wręcz nieudolnego rozgrywania od tyłu – bok do środka, na drugą stronę, po linii prostej do przodu. Później piłkarz X zazwyczaj nie wie co zrobić z futbolówką, więc ją wycofa. Jegomość Z znów przegra przez środek obrony i w końcu ktoś heroicznie wykona przerzut na skrzydło. Stadiony świata.
***
Tak zwane granie na „męczybułę” doskonale zobrazował poznański Lech z Wisłą Płock. Głosem starszego pokolenia, na rany Chrystusa. To było najgorsze spotkanie Nenada Bjelicy podczas jego przewodnictwa w Poznaniu. Czy to mnie osobiście dziwi? Absolutnie nie. Dziwić może jedynie jedna rzecz. Jakieś 3/4 osób z całą pewnością zaliczyło przygodę z popularną grą „The Sims”. Tam podczas przeprowadzania konwersacji pomiędzy dwiema wirtualnymi postaciami gracz miał do wyboru kilka sposobów odpowiedzi na to samo pytanie. Podzielcie tę pulę na prawie każdego szkoleniowca w Ekstraklasie. Gdyby wszyscy w naszym kraju byli tak jednomyślni. Wytłumaczenie na wszystko. Dobrze, że funkcjonuje tylko w piłce i w szkołach podstawowych.
Czym wy jesteście zdziwieni?
Najlepszym przykładem wszechobecnie rodzącej się paniki i coraz silniejszych nerwów jest Lech Poznań. Nie będę ukrywał, że bliżej mi do tego klubu niż do jakiegokolwiek innego w Polsce. Nie będę chował pod pierzynkę tego, że jego sukcesy będą mnie cieszyć bardziej, ale nie będę również z tego powodu stosować taryfy ulgowej w ocenie tego jak zespół się prezentuje. Nie trzeba być profesorem, nie trzeba być wybitną jednostką jak Leonardo da Vinci, aby dostrzegać, że do solidnego pułapu jest mniej więcej tyle, ile wynosi lot z Poznania do Dublina. Natomiast razić mnie będzie sposób, a także reakcje, które obrazują znaczne grono kibiców po pierwszych dwóch kolejkach. Tak nie reaguje nawet dziecko, któremu zabierze się zabawkę przed obowiązkowym posiłkiem.
Obrazując to, co mam na myśli, posłużę się przykładem zespołu Nenada Bjelicy pod kątem próby zbudowania zespołu. Zaznaczmy, że omawiany okres wynosi miesiąc z małym haczykiem. Chorwacki szkoleniowiec z pomocą kart kredytowych prezesów pozyskuje ośmiu nowych piłkarzy, niektórzy doliczają również sprowadzenie zapakowanych walizek Macieja Makuszewskiego. Z Poznania odchodzi trzon zespołu, bo nie można inaczej nazwać wyprowadzki Jana Bednarka, Dawida Kownackiego, Tomasza Kędziory, Marcina Robaka i Macieja Wilusza. Mówiąc prostym, chłopskim językiem, część kiboli w Poznaniu oczekuje rzucenia trzech zaklęć i sztuk magicznych w stylu Sarumana czy Gandalfa Białego. Ot tak, jakby to było proste niczym pstryknięcie palcami. Gdzie wykonanie tej ostatniej czynności również będzie dla niektórych nie lada wyzwaniem.
Dla tych, którzy twierdzą, że zadanie, które wyznaczył sobie Bjelica na Bułgarskiej, jest proste. Wybaczcie, to nie jest proste jak budowa cepa. Dla takiego myślenia trudne będzie wypełnienie „jolki” w gazecie. Skomponowanie utworu na miarę opery, stworzenie dobrze funkcjonującej maszynerii dla przeciętnego kibica wydaje się takie proste, jak oddanie auta do mechanika, bo coś szwankuje. Dwa dni później delikwent odbiera pojazd, przykłada swoją kartę zbliżeniową z uśmiechem na twarzy, stwierdzając, że tyle wzięli za taką błahostkę. Proste z nazwy naprawy części, usunięcie usterki jest wierzchołkiem góry lodowej, a reszty się po prostu nie widzi. Spytajcie kiedyś mechanika, ile trwa oraz ile sił potrzeba, aby porządnie wyregulować rozrząd bądź naprawić skrzynię biegów. Wy, drodzy sympatycy, niczym klient udający się do warsztatu idziecie na stadion, płacicie za bilet, odbieracie produkt i komentujecie. Z łatwością z jaką noworodek robi w pieluchę. Tak po prostu.
***
Czasami będziecie wniebowzięci, a innym razem będziecie niczym szewc klnący pod nosem. Na tym wasza rola się kończy, na tym budujecie waszą opinię odnośnie do tego, czy wszystko gra. Świat zero-jedynkowy, matrix. Na tej podstawie bawicie się w prezesów, mędrców wszelkiej maści i wyrocznię czyjejś pracy. Oczywiście z drugiej strony, jeśli są ku temu powody, to wyroki należy czynić, ale z głową. Te są wyjątkiem. Mamy do czynienia z zachowaniem wielce zatroskanego ojca, któremu dziecko pokazuje zalążek malunku i ocenia je przełączając pomiędzy kanałami, rzucając proste „pięknie synku”, a kątem oka widzi zaledwie krawędź kartki.
To kibice są prezesami klubów – nieudolnymi prezesami
Od Zakopanego po Gdańsk, z Poznania do Warszawy. Głowy trybun zazwyczaj chcą być głuche i ślepe na słowa swoich szkoleniowców, którzy jeszcze chwilę wcześniej szybowali na ich podmuchu wsparcia. Ile razy już zwalniano Jacka Magierę z Legii? Setki. Podobnie w przypadku Nenada Bjelicy. Posługuję się tymi przykładami, bo najlepiej oddają one to, jak lotne są rządy kibicowskich opinii i jak w swoich emocjonalnych głosach sprawują nieudolną funkcję prezesa. Być może dla kogoś będzie to absurdalne, ale to nie Pan Mioduski, ani duet Klimczak & Rutkowski rządzą największymi klubami w Polsce. Robią to kibice, od których zależy to, czy krew ich ukochanych drużyn będzie płynąć bez skrzepów po drodze. To oni finansują, to oni dopingują, to nimi żyją kluby. To nie oni są dla klubu, ale klub dla nich. Kto myśli inaczej, ten niech kopie piłkę do kotleta. Niestety nieudolni prezesi klubów powodują stan gorączki kończącej się ogólną histerią.
Na dywanik trenera! Jego zespół gra nieudolnie! To ma być zespół na mistrza? Zwolnić! Górnolotne mądrości osiedlowej myśli po dwóch kolejkach. Cholera jasna. Tak można na poważnie? Jakim cudem można chcieć zrozumieć futbol i jego funkcjonowanie głosząc takie poglądy? Cierpliwość? Pieprzyć ją! Po dwóch kolejkach nie wygrywa ten, który pokazuje piłkę nożną na wyższym poziomie. Trzy punkty zdobywa ten, który gra mniej nieudolnie. Wy i tak wiecie lepiej, więc po co się kłócić. Bawicie się we wszechmogącego, który jednocześnie ignoruje wszelkie głosy tych, którym powierzył zaufanie. Chorwacki szkoleniowiec przed startem sezonu mówił, że będzie potrzebował około miesiąca. Pieprzyć to, ma być tu i teraz! Stoliczku nakryj się. Niestety. To polska piłka w otaczającej rzeczywistości i humory kibiców, które są bardziej nieprzewidywalne niż te panujące u kobiety podczas „cichych dni”.
***
Nie oszukujmy się, start sezonu 2017/2018 to absolutne dno. Na tym wystarczałoby skończyć. Od 2013 roku po kolejnej i nie ostatniej reformie rozgrywek, zespoły miały rekordowo niski czas na przygotowanie się do kolejnego rozdziału. Żaden trener urzędujący w Polsce nie jest stwórcą czy rodzimym Mourinho. Nikt nie przyswoi wiedzy i planu szkoleniowca w tak krótkim czasie. Żaden „polski” mistrz nie będzie nabijał zawodnikom kolejnych poziomów umiejętności jak w grach komputerowych. Cholera, to nie takie proste jak większości się wydaje, a okres przygotowawczy spłycają do obozu, paru sparingów i wsio ma grać, jak ta lala. Jednym zespołom to wychodzi lepiej, drugim gorzej, ale bawić się w wygłaszanie sądów po ledwie starcie sezonu jest przejawem skrajnej głupoty. Grajcie na już finezyjny futbol, emocjonujący od początku do końca, ale nie zapomnijcie wyłączyć później konsoli. Szkoda prądu.
Na koniec
Kibicowskie głowy zawsze będą gorące, zawsze będą mówić na już, bez jakiejkolwiek refleksji. Na swoją niekorzyść. Po spotkaniu Lecha Poznań z Haugesund z trybun dobiegały szaleńcze okrzyki radości. Lech jak za starych dobrych lat! A co po Płocku? Jak wyżej. Niech się skończy histeryczne krzyczenie i narzekanie bez chwili cierpliwości i refleksji. Druga kolejka, gdzie większość klubów nadal trwa w okresie przygotowawczym, gdzie sezon kończy się w 2018 roku. Piłkarska Temida jest lotna jak piórko na wietrze. Lekko głosić, trudniej myśleć. Letnie zwalnianie i zabawa w piłkarskich właścicieli trwa w najlepsze. Taka polska, boiskowa „Gra o Tron”.
Hobby pismak, miłośnik angielskiej piłki, archeolog historii, krnąbrny brodacz, pracoholik. Prywatnie kibic Manchesteru United i Lecha Poznań. Piszę dla: @retro_magazyn, @watch_esa i @ManUtd_PL. M: klama.mufc92@gmail.com.
1 Comment