Obserwuj nas

Felietony

Nowy centrostrzał #1- Transfery i szkolenie w Ekstraklasie

Stare przysłowie mówi, że lepiej mądrze stać, niż głupio biegać. Tylko co począć w sytuacji, gdy ktoś za kim podążamy nie tylko nie chce stać, a w dodatku biegnie coraz szybciej?

Znakiem naszych czasów jest ciągła pogoń, niekoniecznie ta szczecińska, a ta za sukcesem, za pieniądzem i karierą. W modzie jest gonić za wynikiem, jako kraj gonimy średnią unijną PKB, raczej z większymi sukcesami, niż mniejszymi. Wreszcie gonimy piłkarsko Europę, starając się równać na każdym polu do europejskich średniaków i, po reprezentacji, wprowadzić nasze kluby na salony.

Kluby z topu Ekstraklasy są zorganizowane profesjonalnie i organizacyjnie, już dziś nie odstają od europejskich standardów. Mamy nowoczesne stadiony, zbudowane zręby marketingu, dobrze lub bardzo dobrze prowadzone profile w mediach społecznościowych, a jednak czegoś ciągle brak. Najbardziej brak wyniku sportowego i jest to kwestia niepodważalna i paląca.

***

Sukcesów nie można kupić o czym dobitnie przekonują się kibice PSG, którzy po raz kolejny nie odnieśli sukcesu w Champions League, co więcej ponieśli spektakularną klęskę, kiedy to roztrwonili 4:0 u siebie z Barceloną, a dodatkowo nie zdołali obronić mistrzostwa Francji. Wszystko to pomimo wpompowania w zespół setek milionów katarskich euro. Dziś PSG planuje wydać łącznie około PÓŁ MILIARDA euro na zakup Neymara, co dobitnie pokazuje, że świat co najmniej oszalał. Warto również zwrócić uwagę, że owo PSG szastające gotówką z zaskakującą łatwością równocześnie bardzo mocno postawiło na szkolenie i coraz odważniej do składu przebijają się wychowankowie.

Transfery w Ekstraklasie

A jak to wygląda u nas? Dość powiedzieć, że przez siedem lat niedoścignionym rekordem transferowym do ligi był milion euro wydany za Ivicę Vrdoljaka. W tym czasie przez ligowy padół przewinęły się setki kopaczy wyciąganych z lig południowych sąsiadów za drobne na frytki, wynalazki pokroju Saddama Suleya, gdzie miejska legenda głosi, że przyszedł za niemały, jak na jego umiejętności, a właściwie ich brak, hajs. Były wreszcie zakupy hurtowe – vide Lechia Gdańsk.

Transferów sensownych i wnoszących cokolwiek do Ekstraklasowej szarzyzny niewiele. Owszem trafiały się perełki, jak choćby Ondrej Duda, Nemanja Nikolic, Vadis czy kilku naprawdę świetnych zawodników w klubach takich jak Lechia – Maloca, Haraslin, w Piaście Kamil Vacek. Generalnie obraz jest taki – zawodnicy z „papierami na granie” zawodzili i byli meteorami na firmamencie, a Ci, na których nikt od początku nie stawiał złamanego grosza odpalali i cieszyli swoją grą.

Pieniądze, a raczej ich brak…

Większość problemów z zakupem zawodników rozbija się – chcąc nie chcąc – o pieniądze. Prawda ta jest oczywista i smutna, bo nie mamy na dłuższą metę szans na rywalizację o zawodników perspektywicznych, bo kiedy my ekscytujemy się kwotą sześciu milionów euro za Jana Bednarka zapłaconą przez Southampton Lechowi to samo Southampton naciskającemu na transfer do Chelsea van Dijkowi przypomina stanowczo, że jeśli chciałby się wybrać do Londynu to oni oczekują przelewu na kwotę siedemdziesięciu milionów i to funtów. Słowem – zakup Bednarka, czy jakiegokolwiek utalentowanego młodzieńca z lig dołu łańcucha pokarmowego europejskiej piłki, nawet za sześć milionów jest pewnym skalkulowanym ryzykiem, które ponoszą świadomie i nawet jeśli z pięciu w dłuższej perspektywie zabłyśnie jeden, to sprzedając go za owe siedemdziesiąt milionów i tak będą „do przodu”.

***

W tym czasie modus operandi naszych klubów to kupić kogoś z paszportem unijnym, najlepiej za nie więcej niż kilkaset tysięcy euro, najlepiej żeby był w wieku takim, który zagwarantuje późniejszą zyskowną odsprzedaż, a warunkiem sine qua non transferu jest to, żeby kupowany strzelał seriami, asystował z pasją i dryblował widowiskowo. Kiedy już całość oczekiwań dyrektor sportowy i zarząd przedstawią pionom skautingowym okazuje się, że jedyne co pozostaje to czekać na osławione już okazje i zbiegi okoliczności niczym na Godota w dramacie Becketta, bądź też zdać się na słowo zaprzyjaźnionych agentów i filmiki z kompilacją najlepszych zagrań oferowanego zawodnika. Efekt jaki jest każdy widzi – watahy pokaleczonych przez  życie zawodników, którzy wracają do Polski odbudować się po nieudanej przygodzie, bo przecież nie karierze, dawno przebrzmiałe nazwiska, wyroby piłkarskopodobne serwowane nam z lubością co kolejkę. Na deser ciągłe słuchanie o młodych zdolnych, którzy często są już młodzi na tle telewizyjnych gadających głów.

***

Zasób personalny jest ograniczony i wyniki są jedynie pokłosiem tego faktu i dlatego też oglądamy co roku letnie występy naszych zespołów z drżeniem serca. O lęk przyprawiają nas umiejętności miernej jakości, a nie dalekie podróże, tropikalne upały, różnica czasu, sztuczna trawa, dzień polarny, znany fakt, że w Europie nie ma słabych drużyn, że to dopiero drugi mecz, że forma ma przyjść w sierpniu. Idę o zakład, że cały tekst można by wypełnić jedynie mniej lub bardziej urągającym inteligencji wytłumaczeniami.

Sami sobie robimy krzywdę

Jako rozwiązanie problemu, po raz kolejny przywołam poważne ograniczenie limitu zawodników spoza UE, bo sami zawężamy sobie rynek, a na coraz ciaśniejszym, zwiększając popyt i obniżając podaż podbijamy ceny. Przez palce ciekną nam rzesze talentów, dla których Polska mogłaby być przystankiem w karierze, ale jednocześnie dla klubów świetny zarobek i szansa na gonienie za średniakami, bo czoło peletonu odjechało dawno. Potencjał ekonomiczny, ludzki, marketingowy predysponuje nas do bycia w top 10 europejskiej piłki klubowej, a my ostatnio ledwo łapiemy się do górnej dwudziestki.

Szkolenie w Ekstraklasie

Przestańmy wreszcie fetyszyzować szkolenie, jako lekarstwo na wszystkie bolączki, bo jest to nic więcej niż mit. Nie da się oprzeć drużyny na młodzieży i walczyć takim składem w Europie, bo ci młodzi najzdolniejsi już dawno trenują w Amsterdamie, Dortmundzie czy innym miejscu na Zachodzie. Szkolenie czy konkretniej mówiąc akademia ma być uzupełnieniem składu, dlatego równie istotny jest rozwój skautingu i ściąganie młodych zdolnych, którzy dla klubów z silniejszych lig są graczami drugiego wyboru, jak choćby wspomniany Duda. Zawodnik taki nie ma szans na przebicie się w klubach z topowych lig, ale wybijając się w Polsce otwiera sobie drogę do lepszego piłkarskiego świata. Wreszcie istotne jest zapewnienie dopływu do klubów zawodników o konkretnych umiejętnościach. Nazwiska takie jak Krasic czy Ljuboja to magnes dla kolejnych zawodników, a dla graczy w klubie świetny materiał poglądowy na treningach jak można coś robić inaczej i lepiej.

Kluby ekstraklasowe są skazane na bycie w finansowym cieniu możnych i tylko odpowiednie skorelowanie wielu czynników pozwoli sportowo gonić coraz bardziej odjeżdżające ligi. Przestrzegam – nie patrzmy na jednokrotne przebłyski klubów, patrzmy na trendy, obserwujmy i wyciągajmy wnioski.

Znać miejsce w szeregu

Zarządzający klubami powinni sobie wbić do głów, że piłkarza wybitnego da się kupić za niewielką kwotę raz na kilkadziesiąt przypadków, że nie każdy dyrektor sportowy, choćby nie wiem jak sympatyczny nie jest od razu Monchim i choćby nie wiem jakie transferowe fajerwerki obiecywał, to zazwyczaj działa w ramach tak ograniczonych zasobów, że nie sposób przewidzieć efektów jego poczynań na rynku. Nie jesteśmy w stanie finansowo się ścigać, więc musimy działać tak, żeby wypatrywać diamenty zanim staną się błyszczące, lśniące i dostępne dla zamożniejszych za astronomiczne sumy.  Musimy szkolić, ale nie zapominając przy tym, że zawodników, którzy będą łakomym kąskiem i swoim transferem uzasadnią ekonomicznie istnienie akademii będzie jak na lekarstwo.

Kibice powinni zrozumieć, że młody, wprowadzany do zespołu chłopak nie może od razu dźwigać ciężaru presji, nie wolno od niego oczekiwać bycia mesjaszem w kłopotach, jeśli się uda i chłopak wkroczy na ścieżkę szybkiego rozwoju to super, jeśli nie to wyzwanie to podejmie kolejny – szkolmy masowo, ale nie oczekujmy i nie wmawiajmy, że każdy będzie nowym Lewandowskim.

Problem jest niezwykle złożony i łatwo wylać dziecko z kąpielą, dlatego kluby muszą działać rozważnie, ale przede wszystkim wedle wymyślonej przez siebie mądrej koncepcji i pomimo początkowych niepowodzeń nie odchodzić od niej zbyt łatwo. Tylko wtedy mamy szansę na uniknięciu kolejnych sezonów z pucharami przed telewizorem, a z emocjami na kilku polskich stadionach do późnej jesieni, a oby także wiosną.

 

Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Felietony