Dużo się działo. VAR Ekstraklasie wydaje się być zbędny, Gui pożegnał się z Legią, a nasz Fin wyrasta na najlepszego gracza Legii. Zapraszam na CWKS, czyli Co W Klubie Słychać #4!
Kochany pamiętniczku, przepraszam, że w zeszłym tygodniu nie pisałem, ale byłem wku…ny. Ubiegłe dwa tygodnie można by w zasadzie zamknąć w tym stwierdzeniu. W związku z powyższym postanowiłem emocje zostawić z tyłu i z podsumować ostatnie wydarzenia z pewnego dystansu, a było o czym pisać, że wspomnę tylko trzy mecze ligowe i mecz Pucharu Polski, odejście Guilherme.
VARiactwo, czyli cirus czy scandaloza po kielecku?
Mecz w Kielcach był klasycznym meczem Legii z Koroną, czyli dużo walki, trzeszczące kości, sporo bramek, słowem wszystko czego kibic żąda, ale…! Właśnie o to „ale” przez media społecznościowe przetoczyła się burza, a gadające głowy z telewizji naginały rzeczywistość, byleby udowodnić z góry założoną tezę. Teza jest taka, że nic złego się nie stało, że w imię promocji ofensywnego stylu gry puszczamy minimalne spalone, że wszystko jest relatywne i nie chodzi w spalonym o moment podania, a wykonania stopklatki. W takiej sytuacji pozostaje pytanie – po cholerę cały ten VAR?
Po cholerę VAR?
Po cholerę angażujemy ludzi i środki, jak na końcu istotna jest wykładnia pana Sławka, a nie zaistnienie obiektywnego faktu, jakim jest spalony lub jego brak? W całej dyskusji nie jest istotne to, że sytuacja dotyka Legię, że skutkuje stratą punktów. Gra toczy się o zasady, o to, że pewne rzeczy nie powinny mieć miejsca. Kontrargumentem nie może być bramka Hamalainena z Lechem, bo sytuacja jest diametralnie inna, choć na pozór podobna – tam mamy błąd, jaki nie miała szans zostać zweryfikowany, tu mieliśmy szansę na odkręcenie błędnej decyzji. VAR rozleniwił trochę sędziów, szczególnie w podejmowaniu decyzji o pokazaniu spalonego, powodując mechanizm zostawiania sytuacji stykowych do analizy wideo. Z jednej strony unikamy błędnie pokazywanych offside-ów, ale jednocześnie powodujemy frustrację puszczając akcje takie jak ta Bartosza Śpiączki w ostatnim meczu. Puszczanie metrowego spalonego jest bezcelowe, to widać panowie z gwizdkiem!
Analiza sił na papierze
TEZA: Gdyby porównać pod kątem wartości, doświadczenia czy potencjału składy Legii i Korony czy Sandecji żaden z tych klubów nie powinien zejść z boiska z punktem w meczach z mistrzem Polski.
FAKTY: Takie mecze, jak ten w Kielcach czy w Niecieczy się zdarzają. Barcelona czy Real też tracą punkty z niżej notowanymi przeciwnikami. Gdyby nie to, to możni w ligach o mistrzostwo graliby w bezpośrednich meczach między sobą, a nie byli zmuszeni do walki o punkty przez cały sezon. Zazwyczaj jest tak, że mistrzem zostaje nie ten kto pokona bezpośredniego konkurenta na boisku, ale ten, kto w ciągu całej kampanii straci jak najmniej punktów w meczach, które teoretycznie powinien wygrać. Kluczowe jest słowo „ teoretycznie”, bo choć to zawsze brzmi jak wyświechtany frazes, to nie ma łatwych meczów, przeciwnik, zwłaszcza w obliczu prestiżu po wygranej z Legią, nie położy się na boisku i nie będzie oczekiwał jak najmniejszego wymiaru kary.
Niezależnie czy przychodzi grać w Niecieczy, Kielcach, Bytowie czy innym dowolnie dodanym miasteczku, zwycięstwo trzeba wybiegać, włożyć w mecz zaangażowanie. Jasne, zawsze jest element losowy, jak błędna decyzja sędziego, zawsze jest element czysto ludzki, jednostkowy błąd. Mecze takie, jak ten w Kielcach i Niecieczy weryfikują klub i jego cele, bo jeśli chcesz być mistrzem masz obowiązek wygrywać, niezależnie od przeciwnika i okoliczności. Minimalizm wcześniej czy później się mści, nietrudno wyobrazić sobie scenariusz, gdy gonisz Górnika cały sezon, doganiasz, a w sytuacji kiedy powinieneś potwierdzić dominację, na ostatniej prostej stracisz przewagę i wrócisz do punktu wyjścia. Liczę, że te dwa mecze będą dla Legii Jozaka przestrogą i swoistym mementum, co może się stać jeśli zabraknie koncentracji i determinacji.
A po burzy przychodzi dzień….
W beczce dziegciu pora na łyżkę miodu i krótkie posumowanie meczu z Termaliką. Wygrana trzema bramkami mogłaby sugerować, że tu był łatwy mecz, a przecież Bartosz Śpiączka dwa razy w pierwszej połowie znalazł się oko w oko z Malarzem, pomijam przy tym fakt, że raz bez reakcji sędziego wykorzystując pozycję spaloną. Jak potoczyłby się ten mecz gdyby do przerwy Legia przegrywała bramką lub dwoma? Wolę nawet nie snuć takich rozważań. Jednocześnie po przerwie zobaczyliśmy Legię skuteczną, która z pięciu celnych strzałów zdobyła trzy bramki, przy tym po naprawdę efektownych akcjach.
Mecz ten miał z pewnością dwóch bohaterów – Cristiana Pasquato i Kaspera Hamalainena. Fin ostatnimi czasy przyzwyczaja nas do dobrej gry, a dokładając do tego skuteczność ( wywalczony karny, bramka i asysta) staje się zawodnikiem kluczowym. Rzekłbym niezbędnym dla Legii chorwackiego szkoleniowca. Cieszyć musi bardzo dobry mecz Pasquato, najlepszy odkąd zawitał do stolicy, okraszony cudowną bramką. W czasie przeprowadzania wywiadu z Pablopavo snuliśmy luźne rozważania, jakby wyglądał Pasquato grając obok z zawodnikiem kreatywnym – osobę do swojej gry znalazł w tym meczy w Finie i było widać duża chemię między oboma piłkarzami, co dla Legii może być tylko z pożytkiem
Koniec sagi
W ostatnim tygodniu ostatecznie potwierdziło się to, o czym sporo osób spekulowało od dawna. Stało się jasne, że Guilherme nie przedłuży wygasającego z końcem roku kontraktu i zmieni klub. Jak to zwykle w takich przypadkach przez Twittera przetoczyła się dyskusja na temat tego, jak wartościowego zawodnika traci Legia. Rzekomo sprawiedliwość jest ślepa i gdyby spojrzeć obiektywnie na wartość Gilherme powiedzmy na tle Michała Kucharczyka, to jaka by ona była? Z jednej strony mamy piłkarza zawsze uśmiechniętego, grającego jak na Copacabanie, efektownego, ale z bardzo przeciętnymi liczbami. Z drugiej strony Kuchy, to piłkarz o liczbach lepszych niż solidne. Irytujący wszystkich, potrafiący wygrać mecz w pojedynkę, by za chwilę nie umieć kopnąć piłki prosto na trzy metry.
Nie umiem sprawiedliwie ocenić, który więcej daje Legii, statystyka to nie wszystko, rzekomo jest najwyższą formą kłamstwa. Czas Gui w Legii minął, a mam wrażenie, że Romeo Jozak będzie pierwszym, który odstawi od składu Kucharczyka. Kuchy przy całym swym „kunszcie” technicznym nijak nie przystaje do chcącej grać kombinacyjnie Legii. Michał jest trochę wymarłym gatunkiem, skrzydłowym starej szkoły, który ma dobiec do linii i dośrodkować. Jakby popatrzeć, to ostatnim tak grającym skrzydłowym był Kosecki u Jana Urbana. Potem mieliśmy odwróconych skrzydłowych u Berga, warianty z graniem kilkoma ofensywnymi pomocnikami. Futbol się zmienia, a arsenał zagrań Kuchego ciągle ten sam.
Pajace i poważni faceci
Jano Mucha to bardzo solidny bramkarz, ale jak pokazał mecz z Bruk – Betem także uczciwy facet. Przy stanie 0:0 sędzia podyktował dla Legii rzut karny. Od razu wokół arbitra zebrała się spora grupa zawodników gości, która próbowała perswadować mu zmianę decyzji. Momentalnie w środek zamieszania wparował Mucha, który uspokoił kolegów mając pełną świadomość, że faul miał miejsce. Szkoda, że takiej samej cywilnej odwagi zabrakło sprawcy przewinienia.
Trzeba takie postawy jak Janka Muchy pokazywać i chwalić, bo symulanctwo jest gangreną toczącą piłkę. Trzeba ostro przecinać wymuszanie kartek, rzutów wolnych i karnych. Wraz z zimą zbliża się Puchar Sześciu Narodów w rugby, który to uwielbiam oglądać głównie ze względu na widowiskowość samej rozgrywki i genialny komentarz Roberta Małolepszego. Tam walka jest o kilka poziomów ostrzejsza, często wręcz brutalna ale zawsze sportowa. Jednak w rugby nie ma tego wszechobecnego symulanctwa i teatru. Widz ma oglądać sport na najwyższym poziomie, a nie teatralne upadki z rozdzierającym krzykiem. Nie może być tak, że taki Szymon Pawłowski nietknięty leci jak wystrzelony z procy. Smutne w tym wszystkim jest to, że o sportowej postawie Muchy komentatorzy nie zająknęli się nawet słowem.
Kibic Legii Warszawa oraz Realu Madryt. Przeciwnik wszelkich ekstremistów, wróg agresji w życiu publicznym. Prywatnie ojciec dzieciom i mąż żonie. Wielbiciel gitarowej muzyki i kolei.