
Zapewne większość z Was kojarzy niezwykły film niemieckiej kinematografii „Jeniec, tak daleko jak nogi poniosą”. Dla niezaznajomionych z kinowym hitem, jest to historia niemieckiego żołnierza szukającego drogi do ojczystego domu po ucieczce z obozu jenieckiego, gdzieś w głębi przeraźliwie zimnej Syberii. W końcu, po długiej tułaczce, osiąga swój upragniony cel i spotyka przez lata niewidzianą rodzinę.
Zachowując wszelkie proporcje, historię żołnierza Wehrmachtu można zestawić z drogą, jaką musiał przejść piłkarz, który w świadomości polskich kibiców obecny jest już grubo ponad dekadę. Myślę, że warto przypomnieć jego historię w tygodniu, w którym rozpoczyna rozgrywki nasza rodzima Ekstraklasa. Już w piątek Wojciech Łobodziński zapewne znów wybiegnie na boisko w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce. Podróż, jaką przebył ten doświadczony pomocnik, jest pełna zakrętów i niepowodzeń, ale została zwieńczona upragnionym awansem.
Wojciech Łobodziński – był na szczycie w momencie zdobywania mistrzostwa Polski z Zagłębiem Lubin w sezonie 2006/2007. Złapał Pana Boga za nogi debiutując w Reprezentacji Polski w grudniu 2006 roku – w popularnych wówczas zimowych wyprawach na Bliski Wschód – w meczu ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi. Debiutancką bramkę w koszulce z orłem na piersi strzelił 27 marca 2007 roku w meczu z Azerbejdżanem w ramach el. EURO 2008.
***
Niewiele osób pamięta, że w swoim dorobku posiada również dwa medale międzynarodowych rozgrywek. W 1999 roku wywalczył z kolegami srebrny medal Mistrzostw Europy U-16 rozgrywanych w Czechach, grając ramię w ramię z takimi zawodnikami jak Rafał Grzelak, Łukasz Madej, Sebastian Mila czy Radosław Matusiak. Jeszcze bardziej udany był dla naszej młodzieżówki dwa lata później turniej w Finlandii, gdzie stanęliśmy na najwyższym stopniu podium, w finale ogrywając Czechów po bramkach Nawotczyńskiego, Madeja oraz bohatera naszego teksu – Łobodzińskiego. Był więc ważną częścią złotego pokolenia chłopaków, które miało przynieść nam lata chwały i dominacji, przynajmniej na europejskich boiskach. Jako jeden z nielicznych z tamtego grona może pochwalić się wyjazdem na seniorski turniej, tj. Euro 2008. W czasie mistrzostw rozgrywanych w Austrii i Szwajcarii zagrał 90 minut w ostatnim meczu z Chorwacją, który był dla nas, jak już można się przyzwyczaić, zwyczajowym meczem o honor.
Wróćmy do jego ekstraklasowych przygód. Na początku teksu wspomniałem, że osiągał szczyt wygrywając ligę z Zagłębiem Lubin. To wtedy szerokiej publiczności pokazał w pełni swój talent i cechy szczególne – niespożyte zdrowie oraz nieustępliwość na boku pomocy. Tamto mistrzowskie Zagłębie z Czesławem Michniewiczem na ławce wydało na ekstraklasowe łono takich piłkarzy jak Łukasz Piszczek Manuel Arboleda, Maciej Iwański czy Michał Chałbiński. Jednym z motorów napędowych tamtej ekipy był właśnie Wojciech Łobodziński. Jego przebojowość na skrzydle miała duży wpływ na grę ówczesnego Mistrza Polski – w 30 meczach w lidze zdobył 3 bramki oraz zanotował 9 asyst.
***
Wychowanek Zawiszy Bydgoszcz, w połowie następnego sezonu przeszedł do mającej wtedy wciąż mistrzowskie aspiracje Wisły Kraków. Choć była to schyłkowa era Bogusława Cupiała, klub nadal ściągał do siebie niezłych piłkarzy. Wystarczy przypomnieć, że w tamtym okresie razem z Łobodzińskim grali Cleber, Matusiak, Niedzielan czy Mauro Cantoro. Bohater tekstu trafił pod Wawel za 400 tys. euro, co jak na polskie warunki, nawet w 2018 roku, jest kwotą robiącą wrażenie (hit obecnego okienka transferowego – Carlitos – przeszedł do Legii za… ok. 500 tys. euro). Wojciech w rundzie wiosennej zagrał w 11 meczach, w których strzelił jednego gola oraz zaliczył trzy asysty. I o dziwo znów zakończył sezon sukcesem, ponieważ Wisła zdobyła mistrzostwo Polski. Nie można więc powiedzieć, że to był zły ruch prawego pomocnika. Wręcz przeciwnie, to w krakowskim klubie osiągnął najwięcej, ponieważ w następnych rozgrywkach Wisła znów zakończyła na pierwszym miejscu. Chociaż klub na pewno spodziewał się po nim więcej, sam piłkarz o tych latach swojej kariery spokojnie może opowiadać wnukom.
Można by pomyśleć, że grając w podstawowym składzie dwukrotnego z rzędu mistrza Polski w wieku 27 lat osiągnęło się w Polsce wszystko i można ruszać na podbój zachodu. Nic bardziej mylnego, w przypadku naszego bohatera. Pomimo pojawiających się plotek, transfer był niewskazany, a może i nawet zakazany. Czemu? Rok 2009 – Prokuratura wrocławska ma pełne ręce roboty, do aresztu śledczego zaprasza się tłumy sędziów, trenerów, piłkarzy i działaczy. To wtedy padają pierwsze podejrzenia uczestnictwa w procesie korupcji przez prawego pomocnika.
***
W śledztwie dotyczącym meczu Polar Wrocław – Zagłębie Lubin z 2004 roku jest przesłuchiwany w charakterze świadka. To ten słynny pojedynek, który zapoczątkował największe śledztwo w polskiej piłce – starcie dwóch dolnośląskich drużyn jako pierwsze zainteresowało organa ścigania. Jak Łobodziński tłumaczył całe zamieszanie? – Ja również podpisywałem, ale nie wiedziałem co to są za listy i w jakim celu są podpisywane. Były przynoszone do szatni i było mówione żeby podpisywać. A ja podpisywałem. To były listy premiowania meczu. Później dostawałem po meczu pieniądze, ale nie wiem, czy kwoty otrzymywane na konto były takie same jak podpisywałem (źródło: Link).
Uważał się więc za cichą myszkę w szatni, która o nic nie pytając podpisywała to, co podstawiono jej pod nos. Czy tak to mogło wyglądać? Wiadomo, jaką pozycję w hierarchii w szatni mają nastolatkowie. „Młody” ma się podporządkować starszyźnie i koniec. Jeżeli nie ma twardego charakteru, akceptuje wszystko, co wymyśli „przywództwo”. Ciężko sobie wyobrazić, że 19-sto latek staje w obronie moralności i prawa w szatni piłkarskiej i nagle sprzeciwia się ustalonym regułom gry. Oczywiście, w świetle prawa karnego, nikogo nie interesuje, że był tylko młodym i niedoświadczonym zawodnikiem.
***
Od pierwszych podejrzeń jego kariera zjeżdża w dół z prędkością, jakiej nie powstydziłby się zdobywca złotego medalu olimpijskiego w super gigancie. Jeszcze sezon 2010/2011 kończy z kolejnym mistrzostwem Polski, lecz nie jest już zawodnikiem pierwszego wyboru. Przed sezonem 2011/2012 Wisła rozwiązuje z nim umowę za porozumieniem stron, wcześniej zawieszając go w prawach piłkarza. Pada oskarżenie o udział w ustawieniu meczu z Cracovią w 2006 roku (skrót tego genialnego widowiska). Z Krakowa trafia do innego ekstraklasowego klubu – ŁKS Łódź. Niestety, to już jeden z ostatnich podrygów łódzkiego klubu na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Spędza tam pół sezonu, po czym udaje się do swojego obecnego miejsca pracy – Miedzi Legnica.
Najczarniejszym w karierze Wojciecha Łobodzińskiego był rok 2013. 14. lutego zostaje zawieszony przez Najwyższą Komisje Odwoławczą przy PZPN na pół roku. Co ciekawe, działacze Miedzi liczyli się z możliwością zawieszenia piłkarza już w momencie podpisywania kontraktu. Słowa Andrzeja Dadełły, ówczesnego prezesa miedzi tylko to potwierdzają – Liczyliśmy się z tym, że tak się może stać. Ale z Wojtkiem Łobodzińskim podpisaliśmy niedawno długoterminowy kontrakt, bo jestem przekonany, że ten zawodnik jeszcze bardzo pomoże Miedzi na ligowych boiskach w kolejnych sezonach. A w najbliższej rundzie pod jego nieobecność szansę występów dostaną inni piłkarze (żródło: Link).
***
Po półrocznym „katharsis” wraca na pierwszoligowe boiska i z miejsca staje się kluczowym zawodnikiem zespołu, który puka do bram ekstraklasy. W przeciągu 5 lat zalicza w dolnośląskim klubie 164 występy we wszystkich rozgrywkach. Strzela 33 bramki i zapisuje na swoim koncie 41 asyst. Pomimo 35-u lat na karku, w sezonie dającym historyczny awans jest jednym z najbardziej eksploatowanych zawodników. Zalicza 28 występów i staje się jednym z architektów sukcesów klubu ze stutysięcznego miasta.
Czy Wojciech Łobodziński mógł wycisnąć ze swojej kariery znacznie więcej? Zapewne tak. Trafił na czarne czasy w polskiej piłce. Nie był na tyle odważny, aby odciąć się od całego procederu. Z perspektywy kanapowego widza ciężko oceniać nam zachowanie młodego piłkarza, który dostaje od starszych kolegów propozycję zarobienia szybkiej forsy i nakaz siedzenia cicho. Przez błędy młodości na pewno przegapił fajny zagraniczny transfer, nigdy nie wychylił nosa w piłce klubowej poza granice naszego kraju.
***
W pierwszym akapicie tekstu porównałem jego ekstraklasowy powrót do bohatera filmowego. W trakcie tych ostatnich kilku lat przeszedł długą i krętą drogę – podejrzenia, przesłuchania i w końcu zawieszenie. Popularny „Łobo” na pewno z utęsknieniem wyczekiwał momentu, gdy znów będzie mógł co tydzień biegać po boiskach i walczyć ramię w ramię z zawodnikami Legii, Lecha czy Wisły. Nie widzieliśmy tu go przeszło sześć lat, ostatni mecz zagrał 6. maja 2012 roku. Czy w księdze swojej kariery zapisze kolejne strony, które będą zawierać następne sukcesy? Czy poprowadzi beniaminka do np. europejskich pucharów (i takie rzeczy się zdarzały, patrz: Piast sezon 2012/2013)? Czy może jednak już nic nie przyćmi pierwszego mistrzostwa Polski z Zagłębiem, czy wybiegnięcia na boisko w 2008 roku przeciwko Chorwacji w Klagenfurcie? Pierwszy akt obejrzymy już w piątek o godzinie 18., Miedź Legnica – Pogoń Szczecin.

Musisz zobaczyć