Ileż to razy kupiliśmy niepotrzebną rzecz tylko dlatego, że akurat ją zobaczyliśmy i zbyt szybko pomyśleliśmy „a chuj, kupię”. Dopiero w domu okazuje się, że jednak nie potrzebujemy linijki z powerbankiem, wanny z drzwiczkami czy „judasza” z rentgenem. To samo dzieje się w klubach piłkarskich, w których nieumiarkowane gromadzenie dotyczy piłkarzy.
Syty organizm zaczyna gromadzić zapasy. Upycha nadliczbowe donaty i hotdogi ze stacji benzynowych w pięknych zwałkach tłuszczyku, na potem. Natura jednak ewoluuje wolniej niż sieci fast-foodów, bo w zasadzie to krytyczne „potem” nie pojawia się wcale znów tak często. Ba, występuje nad wyraz rzadko. Dlatego też ewolucyjnie nasz tłuszcz tkwi ciągle w erze kamienia łupanego, gdy okresy obżarstwa związane ze znalezieniem padłego tura przeplatane były tygodniami lub miesiącami niedostatku. W świecie idealnym nadmiarowe kalorie nie powinny być wchłaniane. Organizm stawiałby zasieki w śluzówce jelit, na kształt muru Donalda Trumpa w Meksyku i koniec. Swoiste „You shall not pass” demonstracyjnie krzyczane przed każdą drobinką niechcianego tłuszczu i cukru.
Tymczasem nasze organizmy wchłaniają wszystko, do ostatniej kropli lukru i upychają w fałdach.
Gromadzenie z nadmiaru.
Podobnie gromadzą kluby piłkarskie. Taka przykładowa drużyna z Warszawy, kilka lat temu zaczęła gromadzić. Zwoziła do swojego garażu zbyt wielu piłkarzy, choć sporą część stanowił niestety szrot. Wydawała pieniądze lekką ręką tylko dlatego, że ktoś za szybko pomyślał “O, jaki fajny Piech, biere”. Napompowano szatnię materiałem w sporej części „piłkarzopodobnym”, za to dość drogim.
O materiał trzeba było jednak dbać, płacić premie, zapewniać firmowe mieszkania i hydraulików. I gdy nagle przyszedł kryzys, okazuje się, że takiego Phillipsa to nikt nie chce zabrać, Chukwu i Mączyński odeszli po zarobieniu małych fortunek, Pasquato okazuje się nie mieć ambicji, a Kante postanowił się nie przemęczać. Przykładowy klub z Warszawy gromadził piłkarski smalec jak organizm żarłoka. Nikt nie potrafił powiedzieć dość, patrząc na nietanie przecież frykasy na transferowym stole w myśl „Przecie mnie stać!”.
Na drugiej szali tej dziwnej wagi jest zjawisko równie groźne. Taki stan nie wiąże się z hasłem: „My Polacy tak mamy, lubimy gromadzić”.
Gromadzenie będąc pod kreską
Taką dewizę ma z pewnością mój sąsiad, Krzyś. Jest pogodnym facetem, typem złotej rączki. Zawsze chętny do pomocy, zawsze ma potrzebne rozmiary kluczy nasadowych i działający prostownik. Niestety jest zbieraczem. Co prawda w stadium lekkim (na szczęście), ale i tak wiąże się to z posiadaniem: 4 starych kosiarek, 3 pralek obrastających perzem — w jego tak zwanym ogródku — i tysiącem innego elektrozłomu w garażu.
Krzyś gromadzi stare komputery, z których pieczołowicie wyodrębnia złoto, czy coś podobnego. Przynajmniej tak mówi. Kiedyś kolekcjonował też małe fiaty. W szczytowej formie miał ich trzy jeżdżące i trzy kolejne jako dawcy części. U Krzysia nigdy się nie przelewało. Jego zbieractwo bierze się bardziej z niedostatku. To taka potrzeba posiadania, bo jak będzie potrzebne, to na nowe nie będzie go stać. Oraz z mitycznego poszukiwania diamentów i złota w starych rowerach.
Nieumiarkowane gromadzenie
Podobnie mają niektóre kluby. Na przykład taki jeden z Krakowa. Nie jest to naturalnie w proporcji 1:1, ale jednak zjawisko podobne. Klub z Krakowa też gromadził. Gromadził zbędnych trenerów, gromadził piłkarzy, na których nie było go stać i którym z różnych powodów nie płacił. Szukał diamentów w zagranicznych 3 ligach, ściągając piłkarskie półprodukty.
Wiem, że zaraz powiecie, że to wina złego (eufemizm) zarządzania. Musicie jednak wiedzieć, że Krzysiem zarządza bardzo zła żona Gosia, która jednak nie jest specjalnie istotna w rozwijanym tu problemie. Ot taka dygresja. Małe fiaty Krzysia wymagały przeglądów i wymiany filtrów. Pralki wymiany uszczelek, a kosiarki ostrzenia noży (co mnie dziwi, bo nigdy nie widziałem, żeby Krzyś kosił trawę, za to noże ostrzył zaskakująco często). Podobnież było z klubem z Krakowa, który na skutek złych decyzji zachwiał się w swoich ponad stuletnich posadach. Dla Krzysia takim kryzysem była skarga do Straży Miejskiej…
(Nagłówek końcowy)
Zarówno Krzyś, ubogi zbieracz, jak i paskudny żarłok stali się ofiarami swojego nałogu posiadania wszystkiego, doprowadzając się do stanu krytycznego i konieczności podłączenia do życiodajnej kroplówki z mamoną. Tak oto, drogi czytelniku, skonstruowane jest to wszystko, że z dwóch przeciwnych sytuacji życiowych, z dobrobytu oraz ubóstwa, doprowadzić można w łatwy sposób do tego samego punktu przesilenia. Do zatykającego dech nadmiaru, do zatykającego tętnice tłuszczu.
Gromadzenie ma to do siebie, że często powoduje zatarcie granic zdrowego rozsądku, doprowadza do zamazania faktycznych potrzeb. Nadmiar tłuszczu w tętnicach prowadzi do zawału serca, nadmiar tłuszczu w klubie prowadzi do zawału budżetu. I nie ma znaczenia dla serca, czy tłuszcz ten pochodzi z włoskiej oliwy, czy ze smalcu.
A Krzyś? Po wizycie Straży Miejskiej dostał mandat, posprzątał i przez kilka tygodni naprawdę się starał. Niestety są nałogi silniejsze od upomnień strażników miasta.