
Zagłębie Sosnowiec przystąpiło do rundy wiosennej z dużymi nadziejami. Głównie na dobre rozpoczęcie roku, co miało pomóc w osiągnięciu celu, jakim jest utrzymanie w Lotto Ekstraklasie. Podczas zimowej przerwy wielu kibiców z pewnością zastanawiało się: „Czy to jeszcze może się udać?”. Niestety zdarzył się falstart. Przegrana ze Śląskiem Wrocław była jednocześnie spodziewana i niespodziewana. Czy może ona dziwić? Nie. Nowa drużyna, mieszanka piłkarzy z różnych krajów, krótki okres przygotowawczy. Ten mecz był niczym egzamin. Niestety oblany.
Kolejne spotkanie nareszcie dało kibicom radość. Wyczekiwane od 119 dni zwycięstwo, ciekawy, trzymający w napięciu mecz i dobra gra drużyny. Z Górnikiem nie było już tak dobrze i znowu wszyscy musieliśmy przełknąć gorycz porażki. Choć wcale tak być nie musiało. Zagłębie miało swoje szanse, strzeliło też przecież gola na 2:2, który jednak nie został uznany po analizie VAR. Czy słusznie? Nie jestem w stanie jednoznacznie stwierdzić czy sędzia miał rację, czy nie.
Teraz jednak nie ma to żadnego znaczenia, liczy się tylko końcowy wynik, który nie poprawia beznadziejnej już i tak sytuacji. Sytuacji, do której doprowadził szereg złych decyzji, jeszcze podczas letniego okienka transferowego. Zła ocena możliwości drużyny, która wywalczyła awans, brak realnych wzmocnień i ta wielka fala radości, która do tego stopnia ogarnęła całe środowisko Zagłębia, że gdy już drużyna zaczęła swoją przygodę z Ekstraklasą to zapomniała w niej grać w piłkę.
Wiele niewykorzystanych sytuacji, brak koncentracji, szczególnie w defensywie oraz wątpliwe decyzje sędziów… To wszystko spowodowało, że z każdą kolejką było coraz gorzej, aż zostaliśmy czerwoną latarnią. Na szczęście reakcja włodarzy klubu w przerwie zimowej, była stanowcza. Wprowadzono wiele zmian, niektóre z nich ryzykowne i w przypadku ewentualnego spadku, mogą przynieść problemy, ale jak to mówią: „kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana”.
***
„Chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika” — Kazimierz Górski
A ze zdobywaniem bramek był duży problem w rudzie jesiennej. Konrad Wrzesiński czy Vamara Sanogo mieli mnóstwo świetnych okazji do zdobycia goli, a mimo tego wielu z nich nie wykorzystali. Kto wie, na którym miejscu w tabeli bylibyśmy teraz, gdyby skuteczność naszego ataku była większa. W zimowym okienku transferowym pojawił się więc król strzelców ligi gruzińskiej, Giorgi Gabedava, którego Valdas Ivanauskas obserwował, odkąd objął stanowisko trenera Zagłębia Sosnowiec w październiku ubiegłego roku.
Gabedava nie wszedł dobrze w sezon. We Wrocławiu swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem osłabił zespół, który przez około godzinę zmuszony był grać w dziesiątkę. Mimo to Gruzin dostał szansę gry w drugiej kolejce w meczu z Arką Gdynia. Nie wykorzystał jej w pełni, nie był to ten sam zawodnik, którego miałam okazję obserwować podczas obozu przygotowawczego w chorwackim Medulinie, ale moim zdaniem to niedługo się zmieni. Liga gruzińska to nie Ekstraklasa i z pewnością potrzebuje chwili na aklimatyzację, ale papiery na dobrą grę ma.
Szczególnie że widać u niego wielkie zaangażowanie w treningi i chęć do gry, czego brakuje u wyżej wspomnianego Sanogo. Francuz oprócz goli, których i tak powinien mieć na swoim koncie więcej, nie pokazuje nic specjalnego. Po części jest to pewnie wina drobnych urazów, których doznaje dość często. Jednak nie zmienia to faktu, że jego zachowania podczas meczów pozostawiają wiele do życzenia. Staje się znany z tego, że gdy tylko poczuje drobny kontakt, natychmiast pada na murawę. A kto uwierzy, że tak dobrze zbudowanego piłkarza tak łatwo można przewrócić?
***
Mówiąc o ataku, nie można także zapominać o Olafie Nowaku, który trafił do Sosnowca raczej jako uzupełnienie składu. Uważam jednak, że ten chłopak, podobnie jak Gabedava, zasługuje na szansę. W sparingach oraz tych pierwszych ligowych meczach dawał wiele jakości i świeżości. Jest to piłkarz niesamowicie waleczny, który nie odpuszcza żadnej piłki i potrafi sobie wypracować świetne okazje do zdobycia goli.
Pokazał to szczególnie podczas towarzyskiego turnieju „Arena Cup” w Chorwacji, gdzie świetnie odnajdował się na boisku właśnie u boku Gabedavy. I moim zdaniem, takim właśnie duetem powinniśmy grać w Ekstraklasie. Jestem przekonana, że ta dwójka może dać nam więcej niż Sanogo. Być może trener postanowi wypróbować to ustawienie właśnie teraz, biorąc pod uwagę, że Francuza czeka kara za niesportowe zachowanie podczas meczu w Zabrzu.
Ivanauskas nie boi się eksperymentować, ale co równie ważne, a może i ważniejsze, nie boi się przyznawać do błędów. Kilkakrotnie korygował skład, przeprowadzając zmiany już nawet po dwudziestu minutach pierwszej połowy. Jestem więc pewna, że jeżeli duet Gabedava – Nowak nie spełniałby jego oczekiwań, to szybko wprowadziłby zmiany. Uważam, że w obecnej do stracenia nie mamy przecież nic.
Pomoc kapitana
Każdy piłkarz będzie ważny w tej rundzie, jednak są tacy, którzy z pewnością odegrają większą rolę od innych. Wśród nich jest obecny kapitan Zagłębia, Szymon Pawłowski, który opaskę przejął od kontuzjowanego Tomasza Nowaka. Pawłowski to piłkarz, który ma ogromne doświadczenie w grze na poziomie Ekstraklasy. Lech Poznań, Zagłębie Lubin, czy Termalica… We wszystkich tych zespołach występował właśnie w najwyższej klasie rozgrywkowej.
Szymon przyzwyczaił kibiców do solidnej gry, choć zdarzają mu się spotkania, w których gra nadzwyczajnie. I mecz z Arką właśnie taki był. Zagrał świetnie i strzelając dwa gole, ogromnie pomógł Zagłębiu zdobyć upragnione trzy punkty. Od jego dobrej dyspozycji zależy bardzo dużo, przekonaliśmy się o tym już kilka razy w trakcie obecnego sezonu. I choć przez większość czasu występuje na pozycji ofensywnego pomocnika to czasem gra też w bocznych sektorach boiska.
Wspomniana wyżej kontuzja Tomasza Nowaka nieco zaburzyła grę Zagłębia w środkowej strefie, jednak w obecnej rundzie wygląda to całkiem dobrze. Spora w tym pewnie też zasługa Mateusza Możdżenia, który dołączył do zespołu kilka tygodni temu.
Tóth uratuje honor obrony?
Atak nie był jedynym problemem Zagłębia w rundzie jesiennej. 45 straconych bramek przez Dawida Kudłę oraz Matko Perdijicia nie wzięły się znikąd. Dużą odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi obrona, a szczególnie jej środek. Pomijając już samą ilość rzutów karnych sprokurowanych przez Piotra Polczaka, nieraz można było tylko łapać się za głowę, widząc, jak proste błędy popełniają stoperzy Zagłębia Sosnowiec.
Aby ten stan rzeczy zmienić, w zimowym okienku transferowym do drużyny dołączył Słowak Martin Tóth. Ten niezwykle doświadczony obrońca już od pierwszego sparingowego spotkania zaczął wprowadzać w szeregi obronne dużo spokoju. Pokazał to już kilkukrotnie w tych trzech rozegranych dotąd kolejkach. Co prawda Zagłębie straciło sześć bramek, jednak przynajmniej w moim odczuciu, ich strata wynika z czegoś więcej niż błędu indywidualnego.
A jeśli już przy temacie obrony jesteśmy, warto tutaj także wyróżnić prawego obrońcę Georgiosa Mygasa, który zajął miejsce kontuzjowanego Michaela Heinlotha i radzi sobie całkiem nieźle. Jeżeli Grek utrzyma swoją dobrą dyspozycję, to z pewnością Heinlothowi nie będzie łatwo odzyskać pozycji, na której przecież jeszcze w rundzie jesiennej nie miał godnego rywala.
Jak trwoga to do… Žarko
Serb, który gra w Zagłębiu od 2015 roku jest niekwestionowanym ulubieńcem kibiców z Sosnowca, w tym także moim. Udovičić jest chyba jedynym piłkarzem, który w tym sezonie nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Wiadomo, zdarzyło mu się kilka błędów czy słabszych chwil, tak jak na przykład ten niedawny mecz ze Śląskiem, w którym zagrał tylko czterdzieści pięć minut, ale nie można mu odmówić walki. W niemal każdym spotkaniu daje z siebie maksimum, przeprowadzając wiele świetnych akcji lewą stroną boiska.
W obecnym sezonie Žarko strzelił pięć bramek, a w zasadzie sześć, bowiem oficjalna strona LOTTO Ekstraklasy zaliczyła mu bramkę w meczu z Legią Warszawa, kiedy to po jego rzucie wolnym piłka odbiła się od Carlitosa i trafiła do siatki Legionistów. I choć niektórym wydawało się, że za słaby występ we Wrocławiu, Serb może usiąść na ławce rezerwowych, to Ivanauskas nie stracił do niego zaufania, czym odpłacił się w najlepszy możliwy sposób, będąc, obok Pawłowskiego, bohaterem meczu z Arką Gdynia.
Bardzo dobrze zaprezentował się także w meczu z Górnikiem, kiedy po jego strzale doprowadziliśmy do remisu. To on dał Zagłębiu nadzieję na wywiezienie punktów z Zabrza. Na wizerunek Žarko wpływa też jego ogromne przywiązanie do klubu, którego nigdy nie ukrywa. Doskonale rozumie, ile dla Zagłębia znaczy gra w Ekstraklasie, a jego zaangażowanie jest dla kibiców bardzo ważne i wszyscy są zgodni, że będzie on kluczowym zawodnikiem w walce o utrzymanie.
Czy to jeszcze może się udać?
Ekstraklasa w Sosnowcu była marzeniem przez wiele lat i teraz trzeba zrobić wszystko, aby się w niej utrzymać. Po meczu z Ruchem Chorzów, w którym Zagłębie zapewniło sobie awans, Sosnowiec ogarnęło hasło „Ekstraklasa jest już nasza”, ale czy jest możliwe, aby nie zacząć niebawem używać tego zdania w czasie przeszłym? Czy to się jeszcze może udać? Oczywiście. Strata do bezpiecznej pozycji nie jest duża, a biorąc pod uwagę nieprzewidywalność polskiej piłki, tutaj może się jeszcze wiele wydarzyć.
Zagłębie w obecnej sytuacji nie ma już nic do stracenia, może tylko zyskać. Piłkarze wiedzą, o co grają. Nie jest to tylko utrzymanie w Ekstraklasie, ale także pieniądze, nowe kontrakty czy równie bardzo ważna wdzięczność kibiców. Do końca sezonu pozostało coraz mniej kolejek, a co za tym idzie coraz mniej punktów do zdobycia. Te mecze to małe finały, w których piłkarze muszą walczyć od pierwszych do ostatnich minut o każdy punkt.
I, mimo że nastroje w Sosnowcu nie są zbyt optymistyczne, to myślę, że kibice nadal głęboko wierzą w utrzymanie. Stadion Ludowy był miejscem wielu niespodziewanych i pięknych wydarzeń, więc trzeba zrobić wszystko, aby było tak również i w tym sezonie. Wszystko zależy od postawy piłkarzy, ale także i od kibiców, którzy powinni w każdym meczu mocno wspierać tę drużynę. Bez względu na wszystko.
