
Ostatni tydzień był kluczowy dla przyszłości Jagiellonii i trenera Mamrota. Wóz albo przewóz. Wyszło na to drugie. Teraz koleją, samochodami czy nawet „na koniu” w wiadomym kierunku. Kierunku Stadionu Narodowego!
Patryk Kapa: Na początek chciałbym pogratulować szanownemu Panu koledze awansu do finału Pucharu Polski. Jeszcze niedawno po Internetach „hulał” mem, w którym pod twarze uczestników znanej ławeczki z serialu „Ranczo” podstawiono oblicza zwolnionych szkoleniowców. Trener Mamrot miał dołączyć do tego grona. Jednak prezes Kulesza wytrzymał ciśnienie i dziś macie ogromną szansę na wywalczenie trofeum.
Marcin Malawko: Wszyscy wokół narzekają na ruchy prezesów klubów Ekstraklasy. Że są zbyt porywczy, że nie dają trenerom wystarczająco dużo czasu. Tymczasem mało który kibic jest w stanie zachować spokój, gdy porażki i problemy torpedują klub z każdej strony. I choć najchętniej widziałbym postawę wobec trenerów, jaką prezentuje ostatnio profesor Filipiak to przez ostatnie tygodnie, a to raz byłem #MuremZaMamrotem, a to innym razem (chyba niepotrzebnie) po przeciwnej stronie. Ostatni tydzień był kluczowy wobec przyszłości Jagiellonii i trenera Mamrota. Jesteśmy dziś jedną nogą w grupie mistrzowskiej i obiema na Stadionie Narodowym. A więc nikt już trenera do końca sezonu raczej nie ruszy.
Piłkarze nie protestowali
MM: Drużyna Jagi za swoją grę nie dostałaby w ocenie szkolnej nawet naciąganej „4”. Piłkarze nie protestują, wzorem nauczycieli, a próbują pracować jak pszczółki. Doskonale było to widać w meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Do swojego dobrego poziomu powrócił Guilherme, efektywny w środku pola był Romanczuk, a nawet grający nie na swojej pozycji Arsenić, dawał więcej niż w poprzednich meczach.
Novikovas pokazał, że bez niego możemy zapomnieć o efektownej i efektywnej w ofensywie grze i że to on był brakującym ogniwem przed kilkoma dniami na Łazienkowskiej. Klimala, jeśli dostanie miejsce w ataku na stałe w lidze do końca sezonu, w następnym da wiele jakości i bramek, a nie tylko wypełnienie regulaminu o młodzieżowcu.
PK: Chyba trochę przesadzasz z tymi pochwałami. Na zmniejszenie Twojego optymizmu mogę choćby wspomnieć o pewnej statystyce z tego meczu. Po 15 minutach posiadanie piłki wynosiło 80% – 20% dla Zagłębia. Dosyć porażające liczby zważywszy na to, że to Jagiellonia była gospodarzem i mierzyła się z — co by nie mówić — jednym z głównych kandydatów do spadku. Zresztą, gdyby już w 2. minucie po bramce Cichockiego sędzia nie odgwizdałby pozycji spalonej mogłoby być różnie.
W tym momencie wypada mi pochwalić tegorocznego beniaminka z Sosnowca. Ubiegłego lata wydawało się, że Zagłębie cytując motto prezesa „nie może wiele dać” naszej lidze. No i rzeczywiście piłkarze potwierdzili to w rzeczywistości. Na 7 ostatnich meczów w rundzie jesiennej zdołali wywalczyć zaledwie 1 pkt. Po wiosennym meczu ze Śląskiem sosnowiczanie powinni porzucić nadzieje. Kolejna przegrana i dwie żółte kartki dla nowo sprowadzonego gruzińskiego strzelca — Gabedawy, nie były dobrymi prognostykami.
Karta w ostatnim czasie jednak się odwróciła. Zagłębie wygrało „mecz o 6 punktów” z Miedzą Legnica, potem przyszła wygrana z Wisłą Kraków. Z tą Wisłą, która u siebie ośmieszyła Legię. Dobra to tylko Ekstraklasa. Nie takie rzeczy się tu dzieją. Jednak mimo porażki z Jagą, trzeba przyznać, że napsuli Wam trochę krwi, tak samo zresztą, jak sędzia.
MM: Kiedyś była taka bajka – o pomysłowym Dobromirze. I tylko jego imię ma związek z sędzią Dobryninem, bo w każdym aspekcie arbiter z miasta Łodzi był przeciwieństwem bohatera starej bajki. Dobrynin wzorem wielu piłkarzy „Ekstraklapy” zupełnie przeszedł obok meczu, miał wielkie problemy z systemem VAR, a przy karnym Pawłowskiego, przyczepił się do wyjścia Kelemena przed linię bramkową. To nie tyle wina przepisu, który jest „martwy”, ile tego, że sędzia postanowił go „wskrzesić”. Gdyby każdy był tak drobiazgowy, aż boję się pomyśleć po ile „jedenastek” byśmy oglądali.
Bajka o Babie Jadze
MM: Wtorkowe spotkanie to zupełnie inna bajka – jagiellońska bajka z Babą Jagą w roli głównej. Ta znów zaczarowała w doliczonym czasie gry obronę rywali i wdrożyła w życie „Mamrot time”. Tym razem jednak w rolę Kuby Wójcickiego z meczów z Wisłą Płock czy Arką Gdynia wcielił się Taras Romanczuk. I choć gra była gorsza niż z Zagłębiem Sosnowiec, a niektóre zagrania — ciągłe i nic niedające niskie wrzutki w pole karne — powodowały zażenowanie, to nie z tego trenera Mamrota rozliczamy.
Ten zapewnił sobie posadę już pewnie do końca sezonu, ale nie tylko wynik finału zadecyduje o jego być albo nie być w przyszłości. Duże znaczenie będzie miał też rozwój drużyny i gra w lidze. O to dużo łatwiej, gdy w szatni jest coraz lepsza atmosfera. Wszyscy są pewni, że najgorsze mają już za sobą. To może na nowo wskrzesić Mamrota, a wodę ponownie zamienić w wytrawne wino, niekoniecznie jakiś tam bełt.
Kibic. Piłka Nożna: od A-Klasy do Ekstraklasy.
