Obserwuj nas

Felietony

Kuriozalny gol, fajerwerki i ostatnia prosta na drodze do mistrza

W ligowym klasyku po dwóch ostatnich porażkach Legii w Poznaniu, tym razem lepszy okazał się obecny lider Ekstraklasy. Po kuriozalnym błędzie Mickey’ego van der Harta „Legioniści” wracają do stolicy z tarczą. Klub obecnie jest na  ostatniej prostej do mistrzostwa.  Co można zatem wywnioskować z hitu 27. kolejki PKO Ekstraklasy?

Hit kolejki

Każdy kibic, zarówno z Poznania, jak i Warszawy, z niecierpliwością czekał na wznowienie rozgrywek. Wszyscy liczyli, że to ich klub wyjdzie zwycięsko z odwiecznej rywalizacji, którą można śmiało określić ligowym klasykiem. Mecz nie był transmitowany tylko w polskiej telewizji. Możliwość jego obejrzenia mieli również fani w kilku europejskich krajach, których telewizje niedawno wykupiły prawa do naszej ligi. Dodatkowo pojedynek dwóch najzdolniejszych polskich młodzieżowców w Ekstraklasie – Kamila Jóźwiaka i Michała Karbownika – nadawał większej rangi temu spotkaniu. A jak było naprawdę?

Gol kuriozum

Tym razem nie usłyszeliśmy mocnego dopingu z poznańskiego kotła, ani żadnych „uprzejmości” wymienianych pomiędzy gospodarzami, a kibicami przyjezdnych. O gorącą atmosferę na murawie musieli zadbać tylko i wyłącznie sami piłkarze. Zaskoczeń w wyjściowych jedenastkach nie było. Legia postanowiła wzmocnić swoją prawą stronę wysuniętym Vesoviciem oraz doświadczonym Jędrzejczykiem za jego plecami. Mieli oni wspólnie zapobiegać szybkim atakom, przeprowadzanym przez Kamila Jóźwiaka. Natomiast w Lechu zastanawiał mnie brak Jakuba Modera, który śmiało mógł wyjść od pierwszej minuty za Karlo Muhara.

Początek nie należał do najłatwiejszych dla gospodarzy, ponieważ już po 17 minutach gry, Micky van der Hart musiał wyjmować piłkę z siatki. Autorem kuriozalnego gola był Tomas Pekhart, który wykorzystał fatalny błąd kapitana Lecha. Przy wyjściu do piłki golkiper gospodarzy nie porozumiał się ze stoperem – Crnomarkoviciem. Po piąstkowaniu piłka trafiła w plecy obrońcy, następnie zatańczyła na poprzeczce. W dobrym miejscu i czasie znalazł się Pekhart. Napastnik zdobył jedną z najłatwiejszych bramek w karierze i dał Legii prowadzenie.

Mecz dla koneserów

Całościowo hit nie należał do najbardziej porywających. Przeciętna osoba, która trafiła niechcący na kanał z rozgrywanym meczem była zawiedziona. Było to spotkanie dla koneserów taktyki. Od pierwszego gwizdka mogliśmy zaobserwować doskonałe ustawianie się całego zespołu Legii w obronie. Para Vesović – Jędrzejczyk skutecznie neutralizowała poczynania Jóźwiaka. Jednak nie tylko Jóźwiak został „schowany do kieszeni”. Ofensywni skrzydłowi „Kolejorza” nie byli wstanie nic zrobić, gdy zawodnicy gości skutecznie zamykali przestrzenie do rozgrywania. Dużo wiatru po lewej stronie robił Luquinhas, który próbował swoją zwinnością zaskoczyć obrońców Lecha. „Wojskowi” częściej prowadzili grę, zbierali więcej drugich piłek, lecz nie przynosiło to im klarownych okazji. Mimo tego na duży plus można zaliczyć całą grę obronną „Legionistów”, oprócz jednego występku Wieteski.

O tym, że Legia dobrze przesuwała swoje szyki obronne świadczył fakt, że dopiero w 37. minucie Pedro Tiba miał kawałek wolnego miejsca i doskonałym podaniem obsłużył Timura Żamaletdinowa. Rosjanin zmarnował stuprocentową sytuację. Był to przykład, że Pedro Tiba widzi o wiele więcej na boisku niż 99% zawodników naszej ligi. W Lechu Poznań podczas pogoni za wynikiem brakowało lidera. Kogoś, kto zdecydowanie weźmie grę na siebie i rozrusza ofensywę gospodarzy. Oczekiwałem o wiele więcej od Ramireza, który tylko raz (!) dał o sobie znać podczas dośrodkowania na głowę Crnomarkovicia w drugiej połowie. Co prawda Serb trafił do siatki, ale sędziowie z wozu VAR dopatrzyli się minimalnego spalonego. Swoje sytuacje ze stałych fragmentów mieli także Mateusz Wieteska oraz Artur Jędrzejczyk.

Niby lepiej, ale nie do końca

W dalszej odsłonie tego spotkania mogliśmy ujrzeć lepszą grę Lecha. Zaczęło się robić więcej miejsca na połowie gości. Jednak widać było, że podopiecznym trenera Vukovicia nie za bardzo zależało na ofensywie. Świadczy o tym fakt, że czasami mogliśmy ujrzeć nawet jedenastu zawodników Legii na własnej połowie. Goście rozsądnie oszczędzali siły, bo wiedzieli, że będą mierzyć się z namolnymi atakami Lecha. Wyglądało to o wiele lepiej, gdy z boiska zszedł Ramirez, który był w fatalnej dyspozycji tego dnia. Za niego pojawił się kat Legii z ostatniego spotkania – Filip Marchwiński. Już kilka minut po wejściu zmusił do wysiłku golkipera gości. Dodatkowo trener Dariusz Żuraw wprowadzając aktualnego lidera klasyfikacji strzelców Ekstraklasy – Christian Gytkjaera liczył, że odmieni on losy spotkania. Jednak tego dnia dobrze dysponowany był Radek Majecki.

Do młodzieży świat należy, ale nie tym razem…

Dużo przed meczem mówiło się o pojedynkach Jóźwiaka z Karbownikiem. To właśnie w takich starciach gracze powinni udowadniać swoją wartość. Jednak tym razem żaden z młodzieżowców nie wyróżnił się na boisku. Mały plus można postawić przy nazwisku Radka Majeckiego, ponieważ kilka razy uratował Legię przed utratą punktów. Karbownik? Jóźwiak? Ich gra była zupełnie bezbarwna. Nie zrobili na mnie aż tak dużego wrażenia jak w poprzednich spotkaniach. Do plusów mógłbym zaliczyć występ Puchacza, gdyby tylko w 94. minucie trafił w bramkę, a nie w boczną siatkę. Zupełnie niewidoczny był także Jakub Moder, który pokazał, że po wejściu z ławki umie huknąć z dystansu jak Możdzeń z City.

Sylwester w Poznaniu i prosta droga do mistrza

Pomimo ponurej atmosfery na trybunach pod koniec spotkania mogliśmy usłyszeć fajerwerki. Zapytacie pewnie: fajerwerki w maju? Otóż, jak się później okazało, kibice Legii Warszawa w okolicach stadionu odpalili środki pirotechniczne w barwach stołecznego klubu. Tak, aby pokazać, że zawsze i wszędzie wspierają swoich zawodników.

Czy Legia ma już praktycznie zapewniony tytuł mistrza? Na ten moment przewaga „Wojskowych” nad obecnym mistrzem Polski – Piastem Gliwice wynosi 8 punktów. Do końca sezonu pozostało 10 spotkań. Moim zdaniem przy obecnej grze Legii, jej piłkarze mogą śmiało powoli mrozić szampany. Przerwa spowodowana lockdownem, niezbyt wpłynęła na ich formę. Wydaje się, że tylko jakaś katastrofa mogłaby spowodować odebranie tytułu „Wojskowym”. Jednak pamiętajmy, że Ekstraklasa rządzi się swoimi prawami. Tu każdy może wygrać z każdym.

Fot.: Materiały prasowe Legii Warszawa

Lech Poznań – Legia Warszawa 0:1 (0:1)

Bramka: Pekhart 16’

Lech: van der Hart – Butko, Satka, Crnomarković (Ż), Kostewycz (Ż) – Muhar (75’ Moder), Tiba – Puchacz (Ż), Ramirez (60’ Marchwiński), Jóźwiak (Ż) – Żamaletdinow (65’ Gytkjaer).

Legia: Majecki (Ż) – Jędrzejczyk, Lewczuk, Wieteska (Ż), Karbownik – Martins (67’ Slisz), Antolić – Vesović, Gwilia (74’ Cholewiak), Luquinhas (90+4’ Remy) – Pekhart.

Sędzia: Musiał (Kraków).

1 Comment

1 Comments

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Felietony