Obserwuj nas

Felietony

Pieprzone legendy Wisły Kraków

W klubie, w którym Twoim podwładnym jest szef, Hyballa chciał zrobić wszystko, by zostać uznany za boga. Czy jest na to miejsce w Wiśle Kraków, miejscu pełnym pieprzonych legend? Na to pytanie postanowił odpowiedzieć Stanisław Madej.

Nawyki można zmienić

Trudno mi dzisiaj płynąć z nurtem osób, które twierdzą, że jedyną drogą Wisły jest kurczowe trzymanie się zasłużonych postaci. I w procesie odbudowy klubu, to one powinny być najważniejsze, a kogoś, kto nie chce „pieprzonych legend” należy kategorycznie skreślić. Mimo że to hasło przepełnione pychą i pogardą.

W takie tony uderzał Bartosz Karcz podczas audycji „Tego Słuchaj Wiślaku„. Krakowski dziennikarz powiedział, że gdyby nie legendy, to klubu dawno już nie było. I to jest powód, dla którego nowy trener powinien się do nich dostosować. Bo przecież jeszcze niczego nie osiągnął, a w piłkarskim świecie jest nikim.

Warto nadmienić, że znaczący coś w piłkarskim świecie trener, z pewnością nie znalazłby się w trzydziestej lidze Europy. I biorąc pod uwagę te same kryteria, to każdy zawodnik – poza Kubą Błaszczykowskim – też w zasadzie niczego w szeroko pojętym, piłkarskim świecie, nie znaczy. Tak samo zresztą jak Wisła, która mimo zaledwie kilku milionów euro długu, które w normalnych ligach są prowizją agenta od jednego transferu, od dziesięciu lat ledwie wiąże koniec z końcem, a widmo spadku zagląda w jej oczy coraz zuchwalej.

Pieprzone legendy

Wróćmy jednak do wiślackich legend czy opowieści o wyjątkowej atmosferze klubowej. Tak, aura panująca wokół Wisły Kraków jest magiczna. Tylko nie dajmy się zwieść – to jest efekt złotych czasów chorobliwie bogatego właściciela i następstwem sukcesów odniesionych dzięki jego pieniądzom. Zawodnicy byli w stanie spędzić w klubie dostatecznie długo, by zapaść w pamięci kibicom, bo mieli odpowiednie warunki. Głównie te kontraktowe. Najważniejsi dla kibiców, po prostu najwięcej wygrali, tak jak Kazimierz Kmiecik czy Andrzej Iwan lata wcześniej.

I naprawdę wiem, jak fantastyczną osobowość ma Arek Głowacki, a jakie przywiązanie do klubu noszą w sobie Paweł Brożek czy Jakub Błaszczykowski. Kiedy jednak spojrzymy prawdzie w oczy, to tak naprawdę ich legendy – jak każde w futbolu – stworzyły sukcesy piłkarskie niezwykle mocnej drużyny. Cieszmy się, że trafiliśmy na tych ludzi, ale nie miejmy złudzeń, że gdyby nie wyjątkowe bogactwo sportowe czy finansowe Wisły, to tacy gracze jak Radosław Sobolewski, Paweł Brożek czy Arek Głowacki nie zagościliby na długo w klubie, a Jakub Błaszczykowski nie zdołał się rozwinąć na tak wspaniałego gracza. Zawdzięczamy im sporo, ale oni też trochę nam zawdzięczają.

Powoli zbliżamy się więc do sedna sprawy. Otóż to trofea, niezapomniane wygrane w Europie i w kraju, przynoszą chwałę zawodnikom, a klubowi wybitne postaci. Kiedy ten popada w kryzys, to może dostać pomoc od ludzi, których sam sobie wykreował w tłustych latach.

Jeśli Wisła chce zapewnić sobie, by przez kolejne lata ktoś mógłby się nią zaopiekować, to dzisiaj musi kreować nowych idoli trybun, ale droga do tego wiedzie przez boiskowe zwycięstwa, a nie przez odrzucanie nowych porządków, czy kurczowe trzymanie się nazwisk starej gwardii. Po prostu trzeba iść naprzód, a nowe czasy – chociaż niektórzy bardzo się tego boją – przyniosą znamienite postacie. Spokojnie.

Wiślackie mity

Kibice Wisły kochają mitologię, ale gdy wspominamy mecze z Saragossą czy Realem Madryt, świat futbolu pędzi. Dzisiaj przywiązywanie się do nazwisk to ciężka kula u nogi, a szansa na powolną wymianę pokoleniową została przegapiona. Dzisiaj krakowskiego 13-krotnego Mistrza Polski czeka prawdziwa rewolucja, na każdym szczeblu. Trzeba wreszcie postawić na wiedzę oraz faktyczne umiejętności, a nazwisko – przy procesie wyboru kandydata – staranie zasłonić.

Celem klubu nie może być tworzenie przyjaznej atmosfery czy posiadanie w swoich strukturach wielu byłych graczy. Nie może to być też jedynie jego trwanie. Celem klubu zawsze musi być sukces sportowy, który należy przełożyć nad wszystko inne. Od argumentu „zna klub” wolałbym usłyszeć „zna się na tym fachu”.

Odpowiedzialność

Dzisiaj za sportowe sukcesy Wisły odpowiada wielu, ale za porażki nikt. Brakuje ścieżki, której mozolne wydreptanie sprawiłoby, by „Biała Gwiazda” znów zaczęła świecić pełnym blaskiem. Brak dobranej wizji rozwoju jest skutkiem nieznalezienia osoby, która byłaby w stanie wziąć odpowiedzialność za to, w jakim kierunku podążać będzie klub. I za finalny efekt tej wędrówki. Jeśli znajdzie się odpowiednia postać, należy jej dać wszystkie środki i narzędzia do tego, by mogła samodzielnie tworzyć metodę, która doprowadzi do sukcesu. Bezwzględnie. To nie czas na sentymenty.

Nie widzę niczego dziwnego w tym, aby trener samodzielnie dobierał sobie sztab. To przecież on ma tu rządzić. To on ma prawo do tego, by zsyłać piłkarzy do rezerw albo wpuszczać ich na ostatnie trzy minuty. To on może nakazać swoim graczom zagrywać długą piłkę na lagę i nie zauważać ogromnej dziury w środku pola. Dlaczego? Bo to on będzie rozliczany z wyników. Żaden piłkarz i żaden asystent.

Osąd bohatera

Niektórzy wezmą mnie za zwolennika Petera Hyballi. Nic bardziej mylnego, nie kupiłem sobie ani kubka, ani koszulki z hasłem „Gegenpressing” i uwierzcie mi, nie kupię nawet mimo tego, że spodziewam się sporej przeceny całej serii. Nie jestem zwolennikiem Niemca, bo kilka miesięcy pracy to za mało, by sprawiedliwie ocenić czyjś wpływ. Nie dołączę się też do głosu tych, którzy uważają go za psychopatę: byłoby to niesprawiedliwe tak szybko oceniać, wysłuchując jedynie jednej strony (bo wątpliwości, po której z nich stoją krakowscy dziennikarze, raczej nie mam).  Zwłaszcza, że na przestrzeni ostatnich kilkunastu miesięcy niektórzy starannie dbali o to, aby przekaz był w zgodzie z założeniami właścicieli klubu, ale niewiele miał wspólnego z prawdą. Z niesłuszną krytyką mierzył się Piotr Obidziński, a Aleksander Buksa wystąpił w filmie oznajmiającym o kontrakcie, którego nigdy nie podpisał.

Jeśli potrafił kogoś zwyzywać, upokarzać, znęcać się – wtedy miejsce Petera Hyballi znajduje się w szpitalu psychiatrycznym, a nie na boisku. W przypadku gdyby okazało się to prawdą, chciałbym, by klub wykorzystał swoje narzędzia, które masz gdy okazuje się, że zatrudniłeś kogoś ze skłonnościami sadystycznymi. Jeśli ma zamiar wypłacić mu równowartość czterech pensji i pozwolić, by niszczył kolejne osoby: na to mojej zgody nie ma.

W klubie, w którym Twoim podwładnym jest szef, Hyballa chciał zrobić wszystko, by zostać uznany za boga. Na swój sposób jest to zrozumiałe, że nie godził się na to by, zostać zepchniętym na margines. Natomiast jeśli przekroczył granice, powinien znaleźć się w pokoju, w którym prócz Jezusa Chrystusa można spotkać Adolfa Hitlera i Napoleona.

Epilog

Cieszy mnie natomiast, jak wielka wiślacka społeczność stanęła za Rafałem Boguskim. I nieco krępuje fakt, że zdecydowana jej większość nie miała oporów, by  wyzywać go podczas kolejnych meczów „Białej Gwiazdy”. Oczywiście, dzisiaj się nie przyznają, ale myślę, że to dobra lekcja także dla nich. Najwięcej wymagajmy od nas samych. Zanim zaczniemy tworzyć pieprzone legendy o szacunku do tych najbardziej zasłużonych.

Ekstraklasowy entuzjasta. Od zawsze z Wisłą Kraków. Nudny jak poniedziałkowy mecz w Eurosporcie. Mało trafne komentarze i wytarte frazesy. Całodobowo dostępny na twitterze.

Skomentuj

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zobacz więcej Felietony