
,Większą wiarę w utrzymanie Wisły Kraków miałem nawet w grudniu 2019 roku, kiedy mieliśmy 17 punktów. Zajmowaliśmy przedostatnie miejsce w lidze, a za nami była seria dziesięciu porażek z rzędu (w tym 0:7 z Legią). Przykro mi to przyznać, ale w tej chwili nie widzę nadziei na utrzymanie.
Gula w gardle
To nawet nie jest tylko kwestia trenera, chociaż od niego zacznę. Gdy przychodził Adrian Gula, to podobnie jak większość kibiców, byłem bardzo pozytywnie nastawiony do niego i kierunku słowacko-czeskiego, jaki obrano w Krakowie. Miałem jedynie dwie obawy, które wtedy wydawały mi się dość niewielkie. Po pierwsze – że za bardzo będziemy patrzeć na niego przez pryzmat sukcesów z Żyliny niż wpadki z Victorią Pilzno. Druga z kolei dotyczyła krótkiego czasu między zwolnieniem Adriana Guli z czeskiej drużyny, a jego przyjściem na R22. Liczyłem jednak, że tak dobry trener potrafi szybko wyciągnąć wnioski i sytuację ogarnie.
Jak jednak się stało, każdy widzi. Tak jak i w Czechach, tak w Krakowie mamy lub mieliśmy dobry rezultat trenera w pucharze krajowym (z Pilzna zwolniono Gulę po bodaj dojściu do finału). W lidze jednak sytuacja obu zespołów diametralnie się różni(ła). Pytanie jednak: czy w przypadku Wiślaków zależy ona tylko od trenera?
Charakteru brak
Moim zdaniem – absolutnie nie. Do dziś świetnie pamiętam jeden z tekstów redaktora Michała Treli, który ukazał się po zakończeniu zeszłego sezonu. Pisał w nim o odejściu Rafała Boguskiego jako ostatniego z prawdziwej „starej gwardii”. Niestety jego słowa były prorocze – dziś w szatni Wisły nie ma absolutnie ani krzty charakteru, osobowości czy charyzmy. To jednak nic nowego, o tym się mówiło nawet na jesieni, jednak w styczniu sytuacja się jeszcze bardziej skomplikowała.
Żeby była jasność – z odejściem Yeboaha czy El Mahdiouiego Wisła nic nie mogła zrobić. Powiedziałbym wręcz, że sprzedaż tych zawodników wyjdzie Białej Gwieździe finalnie na dobre, nawet, jeśli założymy czarny scenariusz – chociaż moim zdaniem najbardziej realny – czyli spadek. Lepiej jest mieć w miarę stabilną sytuację finansową i grać w pierwszej lidze, niż mieć tragiczną i grać w czwartej – przecież takie widma jeszcze do niedawna wisiały nad klubem z Reymonta 22.
Zbyt dużym jednak uproszczeniem byłoby napisać, że Wisła gra obecnie taką, a nie inną piłkę przez stratę dwóch liderów. Oczywiście, wpływy Ghańczyka oraz Holendra były nie do przecenienia. Choć moim zdaniem, przyczyną zaistniałego stanu rzeczy jest to, co dzieje się od kilku lat – masowa wymiana piłkarzy. W jednym z ostatnich podcastów „Jasnej Strony Białej Gwiazdy” redaktor Justyna Krupa wyliczała, że w ciągu kilku ostatnich okienek przez szatnię przewinęło się ponad trzydziestu zawodników. Odnieść można niestety wrażenie, że to po prostu zbiór dość przypadkowych ludzi, którzy może pewną jakość mają, ale nie potrafią jej zupełnie pokazać. Dlaczego? Warto spojrzeć na obecny kryzys sportowy z ich perspektywy.
Pozycja obcokrajowca
Wyobraź sobie, że jesteś obcokrajowcem, który przyjeżdża do jednego z największych polskich miast, do bardzo utytułowanego klubu. Wiesz, że wzbudzasz duże zainteresowanie mediów, kibiców, czujesz presję. Stajesz się zawodnikiem drużyny, w której spotykasz bardzo podobnych do siebie piłkarzy. Tak jak ty w większości są w tym mieście sami. W czasie pandemii trudno przecież załatwić przeprowadzkę dziewczyny/żony/dzieci/rodziny. Nie macie jednak za bardzo gdzie wyjść, poznać się bliżej, spędzić czasu, bo nie chcecie złapać koronawirusa i już na samym początku kontraktu wypaść z gry. W szatni nie ma też za bardzo zawodników, którzy są w klubie od lat, niejedno widzieli czy walczyli o różne cele. Nie ma nikogo, kto mógłby w jakikolwiek sposób wziąć presję wyniku na siebie – obrywa się wam wszystkim po równo. Masz świadomość, że jak popełnisz błąd, to nie otrzymasz żadnego wsparcia. Przecież dopiero tu zaczynasz, nie miałeś okazji do pokazania się w taki sposób, aby trybuny nabrały do ciebie respektu. To się przekłada na twoją grę – boisz się zagrać nieco bardziej nieszablonowo. Przecież nie jesteś pewien, że kolega z drużyny odczyta twoje zamiary. A to może przecież spowodować groźną sytuację pod twoją bramką. Ryzyka wymaga jednak trener. Macie kontrolować grę, grać odważnie, budować pozycyjne ataki, bo to przecież „klubowe DNA”.
Wsparcie psychologiczne
Dlatego też trochę mnie zmartwiła odpowiedź Tomasza Pasiecznego na moje pytanie, jakie zadałem w trakcie twitterowego chatu. Gdy pytałem o to, czy piłkarze Wisły korzystają z pomocy psychologa, odpowiedział, że „niektórzy, ale to indywidualna sprawa każdego zawodnika”. Według mnie to powinna być oczywistość na tym poziomie gry. W klubie tak medialnym i w którym jest taka presja kibiców. To, że przychodzący zawodnik lubi takie warunki nie oznacza, że jest w stanie sobie z nią radzić sam. Przecież skorzystanie z pomocy nie jest żadną oznaką słabości, a wręcz przeciwnie.
Konkludując – na obecną sytuację złożyło się zbyt wiele elementów, aby moim zdaniem, ktokolwiek mógł uratować Ekstraklasę dla Wisły. To musiałby być cud na miarę Michniewicza w Podbeskidziu sprzed lat. Bądź zwyczajny fart jak w przypadku Stali Mielec z zeszłego sezonu. Niestety źle wybraliśmy sobie „sezon przejściowy”, gdy spadają trzy z szesnastu drużyn. Obym się jednak mylił.
Sympatyk Wisły Kraków z Cieszyna na pograniczu polsko-czeskim. Na co dzień dziennikarz lokalnego portalu informacyjnego.

Pingback: Upadek mitu "krakoskiej piłki"? Wiślackie marzenia o... nudzie | WATCH EKSTRAKLASA